Nowy numer 13/2024 Archiwum

Boś ty ludzi bałamucił

Przez uchylone drzwi zobaczyłam księdza już z głową w dywanie. Krzyknął do mnie: „uciekaj dziecko do domu, masz małe dzieci!” – mówi Krystyna Stancel i nerwowo zapala papierosa. 30 lat temu widziała, jak funkcjonariusze SB katowali ks. Romana Kotlarza.

Ksiądz Kotlarz, proboszcz z pobliskiego Pelagowa, był przypadkiem w Radomiu 25 czerwca 1976 roku. Zobaczył robotników idących ulicą z protestem przeciw władzom. Stanął więc na schodach kościoła Świętej Trójcy i pobłogosławił ich. Ludzie słyszeli, jak się przy tym modlił: „Matko Najświętsza, któraś pod krzyżem stała, pobłogosław tym dzieciom, które pragną chleba powszedniego”.

Ksiądz w dywan zawinięty
Robotnicy, niepewni, czy władza za chwilę nie użyje przeciw nim broni, byli uszczęśliwieni widokiem błogosławiącego ich księdza. Niestety, chudą sylwetkę w sutannie, kreślącą znaki krzyża nad tłumem, zobaczyli też tajniacy ze Służby Bezpieczeństwa, wmieszani w pochód.

Władza ludowa zemściła się szybko. Milicjanci pobili prawie dwa tysiące aresztowanych ludzi. A pod probostwo księdza Kotlarza w Pelagowie pod Radomiem nocami zaczęła podjeżdżać czarna wołga z pięcioma rosłymi mężczyznami. Dwaj zostawali w aucie, a trzej wyważali drzwi i wchodzili do środka. Tam zawijali księdza w dywan, żeby nie zostawić na skórze sińców, i tłukli go nogą od stołu. Albo bili według kolejki: pierwszy uderzał tak, żeby duchowny zatoczył się na drugiego funkcjonariusza, drugi ciosem podawał go do trzeciego, a ten znowu do pierwszego. I tak w kółko przez pół godziny. – Bijemy cię za to, żeś robotników bałamucił, w głowach im przewracałeś! – powtarzali. I często wracali.

Oddosz, jak bydziesz umioł
Ich nienawiść dziwnie kontrastowała z ciepłymi uczuciami, które ten chudy, uśmiechnięty ksiądz budził u zwykłych parafian. Odwiedzał ich na rowerze, a później na motocyklu Jawa. We wszystkim był bardzo bezpośredni. W ich domach potrafił sam podejść do szafki z jedzeniem i wziąć sobie kawałek chleba. Jadł jednak bardzo mało, bo przeszedł kiedyś ciężką operację żołądka. – Miałam pięcioro dzieci, a on ciągle nam pomagał. Załatwił operację mojej córeczce Stasi – mówi Krystyna Stancel z Pelagowa. – Byłam młoda. To on mi powiedział, jak żyć i jak się w życiu zachowywać. Nauczył mnie szacunku. Nie tylko dla innych, ale też szacunku dla samej siebie. Takich ludzi się na co dzień nie spotyka. Wie pan, co go wyróżniało? On kochał ludzi szczerych – mówi zdecydowanie.

Jan Kwiatkowski z sąsiedniej wsi Trablice zapamiętał, że ks. Kotlarz płakał zawsze, kiedy w parafii umarła matka lub ojciec małych dzieci. I że kiedy się spalił dom sąsiada, to ksiądz wziął go z całą rodziną do siebie na plebanię na całą zimę i wiosnę. – Kupował na lewo węgiel od kierowców. A potem szedł do wielodzietnych rodzin i pytał gwarą: „Ni mosz czym napolić? To przyjedź do mnie wieczorem po węgiel. Oddosz, jak bydziesz umioł”. Jedni mu potem oddawali, a inni nie, ale on o to wcale nie dbał – wspomina.
Pewnie dlatego ksiądz często się spóźniał z dostarczaniem opłat do kurii. I ze spłacaniem licznych grzywien, którymi próbowali utrudnić mu życie komuniści.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy