Nowy numer 13/2024 Archiwum

Puklerz pokoju

Czy państwo powinno być obce temu, co święte?

Pół roku temu, na Boże Narodzenie, obiecałem od czasu do czasu wracać do zapomnianych dzieł literatury katolickiej, książek w czasach PRL wyrzuconych na margines życia kulturalnego, bo pisane były wbrew przemocy, ale również pod prąd mód i ideologii, którymi pocieszano się w czasach niewoli. Napisałem najpierw o „Krzyżowcach” Zofii Kossak, dziś o drugiej części jej krucjatowej trylogii. Zabierając się za lekturę „Króla Trędowatego”, najlepiej od razu (książka jest znacznie krótsza od dwóch pozostałych części cyklu) poszukać w wypożyczalni filmu Ridleya Scotta „Królestwo Niebieskie”.

Oba dzieła opowiadają bowiem ten sam moment historii chrześcijaństwa w Ziemi Świętej: panowanie trędowatego króla jerozolimskiego Baldwina IV (1174–85). Oba łączy jeszcze malowniczość, opis bitwy pod Montgisard należy do najlepszych w literaturze, scena bitwy pod Hattin – do najlepszych w historii kina. Na tym jednak kończą się podobieństwa książki i filmu. Drugi tom krzyżowej trylogii Zofii Kossak to pochwała obowiązku i odpowiedzialności, surowych i wzniosłych, odziedziczonych bezpośrednio po Rzymie zasad cywilizacji chrześcijańskiej. Film Ridleya Scotta zaś to pochwała wyboru osobistego szczęścia i tego, co prywatne, nawet kosztem publicznego obowiązku. Dla Zofii Kossak miłość królewny Sybilli do Wita z Luzynianu to „groźna, bezmyślna siła mogąca zniszczyć państwo i zaprzepaścić Grób Święty”. Tak zresztą zapamiętała Sybillę tradycja Zachodu. Ridley Scott rewiduje tę pamięć. Zestawienie tych dwóch opowieści dobrze pokazuje drogę, którą przeszła kultura Zachodu w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat.

W książce Zofii Kossak prawnuki wyzwolicieli Jeruzalem muszą odpowiedzieć sobie na pytanie o powołanie Królestwa krzyżowców. Czy sens jego istnienia zawiera się w nieustającej walce z niewiernymi – czy może jedynym uzasadnieniem tej walki jest życie (nie tylko przyrodzone) chronione przez Królestwo? Nieprzejednani często – jak templariusze – traktowali wojnę jako okazję do utrwalenia swych politycznych wpływów. Wrogów potrzebowali do tego stopnia, że gdy było trzeba – potajemnie się z nimi porozumiewali. Ale Królestwo, nie mając racji istnienia w wojnie, nie miało jej również samo w sobie. Tłumaczy to w powieści arcybiskup Wilhelm z Tyru: „Świętość nie powinna być własnością niczyją. Ze świętości nikt nie może sobie rościć tytułu do sławy (…) Kto czyni ze świętości źródło doczesnej potęgi, buduje mur pomiędzy sobą a nią”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy