Nowy numer 13/2024 Archiwum

Trudno wyjść z żałoby

Nie chodzi o to, by opowiadać o zmarłych, ale o to, byśmy o nich pamiętali

Od prezydenta Lecha Kaczyńskiego miałem honor odbierać przysięgę prezydencką. Chciał objąć urząd w klimacie pełnej ciągłości państwowej. Szczególną rolę w uroczystości miał ustępujący prezydent Aleksander Kwaśniewski wraz z żoną. Miało być republikańsko, normalnie – z szacunkiem dla urzędu, który trwa, mimo różnic wykonujących go ludzi. Kilka lat wcześniej Lech Kaczyński toczył spór z premierem Jerzym Buzkiem o nominację Zbigniewa Wassermanna na prokuratora krajowego. Namawiałem go, by po prostu skończył zabiegi u premiera, złożył formalny wniosek o powołanie i zawiadomił o tym opinię publiczną. Lech Kaczyński odpowiedział mi wtedy: „Zrozum, ja nie chcę prowokować odejścia z tego urzędu, chcę do końca wykonać tę pracę”. Po następnym sporze musiał jednak odejść. A Zbigniew Wassermann teraz znalazł się wraz z nim wśród ofiar smoleńskich.

Piętnaście lat temu myślałem, że prezydent Ryszard Kaczorowski byłby idealnym kandydatem, by zbudować w prezydenckich wyborach patriotyczną i antykomunistyczną większość. Wydawało się jednak, że ma już za dużo lat. Tymczasem do końca pozostał młody. Gdy przekazywał insygnia władzy prezydentowi Wałęsie, ten gest miał przede wszystkim znaczenie symboliczno-historyczne. Oznaczał wypełnienie misji. Ale potem, przez kolejnych dwadzieścia lat, prezydent Kaczorowski – jeżdżąc po kraju, pokazując realny związek Polski odbudowanej po 1989 r. z Polską, która przez poprzednie półwiecze walczyła o wolność – wytrwale wiązał ogniwa naszej tradycji państwowej. Jeszcze parę miesięcy temu przemawiałem na uroczystościach dwudziestolecia objęcia przez niego urzędu Prezydenta RP.

Najbardziej zaprzyjaźniony (spośród smoleńskich ofiar) byłem z Arkadiuszem Rybickim, byłym wiceministrem kultury. W ostatnim czasie poważnie poróżniły nas poglądy na działalność IPN. Ale trzydzieści lat wcześniej do jego domu zaprowadził mnie Olek Hall. Tam poznawałem środowisko gdańskich kolegów, z inicjatywy których powołaliśmy Ruch Młodej Polski. U Aramów wielokrotnie nocowałem, to była przez wiele miesięcy moja „przystań” w czasie przyjazdów do gdańskiej „centrali” RMP. Nie wiedzieliśmy wtedy, jak blisko jesteśmy „Solidarności” i niepodległości. Aram zawsze powtarzał: od najlepszych politycznych planów ważniejsza jest konsekwentna praca. I tak przygotowywał kolejne numery „Bratniaka”, który dokonał – jak uważają dziś historycy – ideowej rekonstrukcji polskiej prawicy. Janusz Krupski był prawdziwym bohaterem narodowym, w stanie wojennym spojrzał śmierci w oczy.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy