Nowy numer 17/2024 Archiwum

Europa na głowie

Zamiast gwarancji solidarności, mamy gwarancję dominacji Starej Unii nad Europą Środkową

Część naszej opinii uważa sam fakt unii politycznej za utratę suwerenności państwa. Jest to pogląd zaprzeczający całej tradycji europejskiej. Możliwość zawarcia unii politycznej jest jednym z atrybutów suwerenności, nie jej utratą. Unie jednak zawierać trzeba z głową. Traktat reformujący, który właśnie ratyfikujemy – stawia Europę na głowie.

O co chodzi z tym traktatem?
Wielu Polaków myśli, że traktat to „nowe stworzenie” Unii Europejskiej. Jeśli nie zaistnieje, Unii nie będzie. Tymczasem ma rację były minister Janusz Lewandowski, że nadal „Unia 27 krajów może funkcjonować i uzgadniać ważne sprawy, opierając się na traktacie z Nicei”. Traktat lizboński ustanawia wspólną politykę zagraniczną, zanim określiliśmy jej cele. Nie mamy wspólnego stanowiska nawet co do kierunków rozszerzenia. Zreformowana Unia chce budować nowe europejskie społeczeństwo, a zapomniała w traktacie wpisać do katalogu podstawowych wartości (art. 1a) prawa rodziny, życie rodzinne czy po prostu rodzinę. Natomiast daje gwarancje tym, którzy programowo odrzucają etykę życia rodzinnego – „orientacjom seksualnym”. A wśród oficjalnie uznawanych przez Unię są nawet najbardziej (jak do tej pory) zdezorientowani „biseksualiści”. Tak otwarta na wszelkie innowacje, eksperymenty i pytania Unia nie zastanowiła się może nad jednym: czy państwa narodów i ich władza są rzeczywiście przeszkodą dla solidarności i współpracy europejskiej?

A co na to lady Thatcher?
Lady Thatcher, będąca jednym z najwybitniejszych polityków Europy ostatniego półwiecza, uważała, że wręcz przeciwnie. Odwoływała się do historii: „Zwycięstwo aliantów udowodniło, iż narody muszą współpracować w obronie ogólnie przyjętych zasad [ale] słabe narody nigdy nie mogłyby skutecznie się przeciwstawić Hitlerowi; co więcej, narody rzeczywiście słabe nawet nie usiłowały stawić mu czoła. W przeciwieństwie do niektórych powojennych mężów stanu Europy, wydarzenia drugiej wojny światowej utwierdziły mnie w przekonaniu, że doprawdy nie należy obawiać się państwa narodowego. Zawsze bowiem byłam zdania, iż wyłącznie silne państwa narodowe są w stanie zbudować skuteczny internacjonalizm. To one w razie zagrożenia międzynarodowego ładu mogą liczyć na lojalność swych obywateli. Jeżeli będą dążyły do wyparcia tego narodowego elementu, z pewnością zakończy się to ich upadkiem, gdyż nie będzie nikogo, kto poczuwałby się do ponoszenia najmniejszych ofiar w imię obrony swego kraju. (...) Na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych (...) okazało się, że instytucje takie jak NATO, będące symbolem współpracy silnych państw narodowych, skuteczniej radzą sobie z odpieraniem sowieckiego zagrożenia niż, na przykład, ONZ, która reprezentowała pozornie bardziej ambitny, lecz w praktyce mniej skuteczny internacjonalizm”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy