Nowy numer 17/2024 Archiwum

Zanim powiesz: jadę

Nie spodziewaj się kokosów, łatwego zarobku i tego, że przecież zawsze „ktoś” ci pomoże. Ambicję i dyplom lepiej zostaw w Polsce. Zostawić będziesz też musiał rodzinę. Praca za granicą może być finansowym sukcesem, ale także totalną klapą.

Do niedawna z lotniska w Rzeszowie codziennie odlatywał jeden samolot do Warszawy i sześć na Wyspy Brytyjskie. Tanie mieszkanie, nocne życie w londyńskich pubach i zarobki, które w przeliczeniu na złotówki przyprawiają o zawrót głowy… Takie życie emigrantów pokazuje telewizja, o takim piszą koledzy w listach „stamtąd”. „Wreszcie czuję, że żyję. Chłopie, nie ma się co zastanawiać…” – zachęca rodzina z Irlandii.
Główny Urząd Statystyczny szacuje, że życia na emigracji próbuje dziś ok. 1,9 mln Polaków. Nie wiadomo dokładnie, ilu wyjechało tylko na jakiś czas, ilu już wróciło. I chociaż media chętnie pokazują „polską Brytanię”, i tak liczba obecnych emigrantów nie przewyższa tej z lat 1980–89, kiedy za granicę wyjechało 2,35 mln rodaków. – Przed decyzją o emigracji – czasowej czy na stałe – trzeba się zastanowić, i to dwa razy – ostrzegają analitycy. – To już nie jest tak, że udaje się każdemu. Są grupy wręcz skazane na niepowodzenie w szukaniu pracy za granicą.

Sukces czy porażka?
Za granicą pracuje więcej mieszkańców Opolszczyzny niż w całym Opolskiem – wynika z raportu „Współczesne procesy migracyjne w Polsce”, opracowanego na zlecenie Fundacji Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych. Opolszczyzna to szczególny przykład, bo zamieszkuje ją – wedle różnych szacunków – około jednej piątej autochtonów o podwójnym, polsko-niemieckim obywatelstwie. To ludzie mieszkający w Polsce, mający rodzinę w Niemczech i wyjeżdżający do pracy sezonowo. Socjologowie zauważyli nawet specyficzne cechy tej społeczności, żyjącej w bardzo prywatnym, zamkniętym świecie. – Perspektywa czubka nosa – potwierdza Dieter Wystub, burmistrz 9-tysięcznej gminy Łubniany, niedaleko Opola, w 90 proc. zamieszkałej przez autochtonów. – Domy w gminie wypiękniały, przed każdym wypielęgnowane trawniki, kute ogrodzenia, ale co z tego? Zagraniczni inwestorzy od nas uciekają, bo nie mamy murarzy, cieśli, stolarzy, ślusarzy… Nie ma ludzi do tworzenia nowych firm. Bez nich gmina nie może się rozwijać.

Podobne doświadczenia mają mieszkańcy podlaskich Moniek, którzy już od 40 lat emigrują do USA. Emigrują tak masowo, że krążą o tym dowcipy, a „mońkami” nazywa się wszystkich emigrantów spod Białegostoku. Z „miasta na kartoflisku” stały się Mońki „zagłębiem dolarowym”. Ponad połowa mieszkańców chociaż raz pracowała za granicą. Badacze emigracji z Podlasia zauważyli jednak pewną zmianę. O ile przed transformacją ustrojową migracja była synonimem sukcesu, a powracający z markami czy dolarami lokowali się na szczycie lokalnej hierarchii, w latach 90. zaczęto dostrzegać jej negatywne skutki: rozpad rodzin, „osierocenie” dzieci, ostentacyjny konsumpcjonizm… Na Podlasiu emigracja nie jest już powodem do dumy – to raczej smutna konieczność dla kogoś, kto nie poradził sobie w Polsce.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy