Do niedawna świat milczał wobec koszmaru mieszkańców Darfuru. Taki już los „Krainy Nigdzie”. Czyli miejsca, gdzie żadne mocarstwa nie mają swoich interesów.
Ciągle za mało wiemy, co naprawdę dzieje się w tej zachodniej prowincji Sudanu. Największe światowe media i główni rozgrywający na międzynarodowej scenie politycznej nie poświęcali do tej pory szczególnej uwagi wojnie domowej, jaka od 4 lat toczy się w tym regionie Afryki. Blisko 400 tysięcy ofiar ludobójstwa i ponad 2 miliony uchodźców – dopiero te liczby powoli budzą z letargu zaangażowany w „słuszniejsze” misje Zachód.
Niedawno francuskie środowiska chrześcijańskie wezwały społeczeństwa do aktywnej reakcji na tę tragedię. Bernard Kouchner, założyciel organizacji „Lekarze bez granic”, wołał w tygodniku „Plerin”: „Tam się umiera!”. Do apelu dołączyli liderzy żydowskiej i muzułmańskiej wspólnoty wyznaniowej we Francji. Pod koniec ubiegłego roku wiele tytułów prasowych na świecie przeprowadziło niemal jednoczesną kampanię informacyjną o katastrofie humanitarnej w Darfurze. Miliony ludzi po raz pierwszy usłyszały wtedy o tym zakątku Afryki. Dzięki takim kampaniom i zaangażowaniu wielu organizacji humanitarnych skostniała i niekonsekwentna ONZ zaczęła myśleć o wysłaniu sił pokojowych w region konfliktu.
Wojna niedokończona
Trudno wskazać na jedną przyczynę dramatycznej sytuacji w Darfurze. Żeby lepiej ją zrozumieć, trzeba cofnąć się o pół wieku. Obecna wojna domowa jest pochodną napięć i wojny między Północą a Południem kraju po wycofaniu się brytyjskich kolonistów w 1956 roku. Władzę w Chartumie, stolicy Sudanu, przejęły wtedy radykalne ugrupowania islamskie, które postanowiły odreagować niedawną podległość Koronie Brytyjskiej na chrześcijańskiej większości z Południa. Zaczęła się walka o kształt postkolonialnego państwa, w której górę coraz wyraźniej brała strona muzułmańska. Punktem zwrotnym konfliktu było wprowadzenie w 1983 roku muzułmańskiego prawa szariatu i próba narzucenia go wszystkim prowincjom w kraju. Wprawdzie niemal trzy czwarte społeczeństwa praktykuje islam, jednak kilka milionów mieszkańców stanowią chrześcijanie i wyznawcy lokalnych religii animistycznych. Dlatego jasne było, że na takie totalitarne metody nie będzie zgody części Sudańczyków.
Kiedy pod koniec lat 80. do władzy doszedł generał Omar al-Baszir, islamizacja kraju nabrała przyspieszenia. Wojna z Południem miała wtedy najbardziej brutalny przebieg (tysiące ofiar, niewolników i ponad 2 miliony uchodźców). Chociaż walki w całym kraju zaczęły przygasać z początkiem 2004 roku, w Darfurze nie zanosiło się na spokój. Wręcz przeciwnie. Po pierwsze jego mieszkańcy zostali właściwie pominięci przez władze w negocjacjach pokojowych (co jest częścią polityki marginalizacji tej prowincji). Po drugie nie wszyscy mieszkańcy Darfuru zamierzali poddać się wymogom islamskiego dyktatu w prawie. Najbardziej sfrustrowani utworzyli bojówki: Sudańską Armię Wyzwolenia i Ruch na rzecz Sprawiedliwości i Równości.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.
Zastępca redaktora naczelnego
W „Gościu" od 2006 r. Studia z socjologii ukończył w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej przy Ambasadzie RP w Londynie. Laureat nagrody Grand Press 2011 w kategorii Publicystyka. Autor reportaży zagranicznych, m.in. z Wietnamu, Libanu, Syrii, Izraela, Kosowa, USA, Cypru, Turcji, Irlandii, Mołdawii, Białorusi i innych. Publikował w „Do Rzeczy", „Rzeczpospolitej" („Plus Minus") i portalu Onet.pl. Autor książek, m.in. „Mocowałem się z Bogiem” (wywiad rzeka z ks. Henrykiem Bolczykiem) i „Psycholog w konfesjonale” (wywiad rzeka z ks. Markiem Dziewieckim). Prowadzi również własną działalność wydawniczą. Interesuje się historią najnowszą, stosunkami międzynarodowymi, teologią, literaturą faktu, filmem i muzyką liturgiczną. Obszary specjalizacji: analizy dotyczące Bliskiego Wschodu, Bałkanów, Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, a także wywiady i publicystyka poświęcone życiu Kościoła na świecie i nowej ewangelizacji.
Kontakt:
jacek.dziedzina@gosc.pl
Więcej artykułów Jacka Dziedziny