Nowy Numer 16/2024 Archiwum

Koniec rządów brodatych

Islamscy bojownicy pokonani. Pomogli Etiopczycy i Amerykanie. Władzę przejął rząd. Czy uda się utrzymać władzę zdobytą na obcych bagnetach?

Samolot z należącej do Tanzanii wyspy Zanzibar do stolicy Kenii, Nairobi, miał już startować. Na moim miejscu zastałem rozłożone bagaże, których w Europie w tej ilości nie pozwolono by wnieść na pokład. Siwy mężczyzna o kontrastowo młodej twarzy siedział przy oknie i na mój widok się uśmiechnął. Przepraszająco i zarazem z przekąsem, bo nie zamierzał zabierać swoich bagaży z siedzenia, chociaż w samolocie nie było już wolnych miejsc. Ostatecznie stewardessa znalazła dla nich jakieś inne miejsce i mogłem bliżej przyjrzeć się mojemu sąsiadowi. Był ciemnoskóry, ale znacznie jaśniejszy niż większość tutejszych ludzi. Niższy niż wysocy i szczupli Masajowie czy Samburu, szczuplejszy niż niscy, ale krępi Bantu. Może najbardziej podobny był do potomków arabskich kupców, których wielu żyje na wyspach przylegających do tanzańskiego wybrzeża. Ale też jakiś inny.

– Jestem Hasan Musa – odpowiedział, kiedy się przedstawiłem. – „Mojżesz” – dodał, tłumacząc swoje drugie imię, funkcjonujące jako nazwisko. Polskę, jak wielu Afrykanów, którzy w ogóle słyszeli o naszym kraju, kojarzył z Wałęsą. I z promem, który z kraju, w którym teraz mieszka, pływa do Świnoujścia. Od 14 lat mieszka w Danii. Miał duńską żonę, z którą się rozwiódł, i dwójkę dzieci. Dopiero po dłuższej rozmowie, jakby trochę niechętnie, wyjawia, że pochodzi z Somalii. Patrzy mi w twarz, gdy wymawia to słowo.
– Podobno to piękny kraj – odpowiadam i wygrzebuję z pamięci odpowiedni komplement. – Macie piękne wielbłądy.
– Nie wiem, czy połowa przetrwała wojnę i głód… – zgasił mnie.
– Somalijki uchodzą za jedne z ładniejszych kobiet w Afryce – próbuję z innej strony.
– A tak, kobiety eksportujemy do burdeli wszystkich okolicznych krajów… – słyszę w odpowiedzi.

Teraz rządzi tu Koran
Hasan Musa, milcząc, patrzył przez dłuższą chwilę w okienko. Gdzieś w tamtym kierunku, oddalony o kilkaset kilometrów, leży płaski brzeg somalijski. Właśnie stąd w tych dniach wszystkie światowe agencje donosiły o dobijaniu resztek sił Unii Sądów Islamskich przez armię Etiopii. Akcji symbolicznie towarzyszył bezsilny dotąd rząd somalijski.

Gdy islamiści kilka miesięcy temu zdobywali władzę w somalijskiej stolicy Mogadiszu, świat zachodni bił na alarm. Przypominano podobną sytuację z Afganistanu, gdzie talibowie, wykorzystawszy znużenie ludności wojną domową, zaprowadzili rygorystyczne rządy swoiście interpretowanego prawa koranicznego. Jak w Kabulu talibów do władzy doprowadzili – dla własnych celów – sąsiedzi, Pakistańczycy, tak w Somalii za sukcesem Unii Sądów Islamskich ujrzano rękę Erytrei, potrzebującej lokalnego sojusznika w konflikcie ze swoim wielkim wrogiem – Etiopią.

Bojówki Sądów zakazywały słuchania zachodniej muzyki, picia i sprzedaży alkoholu, a w czasie ostatnich mistrzostw świata w piłce nożnej rozpędzały zgromadzenia Somalijczyków oglądających transmisje meczy z Niemiec. Dlaczego? Dlatego, że to zachodnie rozrywki, nielicujące ze sposobem spędzania wolnego czasu godnym wierzących muzułmanów, których przecież w Somalii jest 99 proc., a może i więcej. Na fali protestów przeciwko wykładowi papieża Benedykta XVI w Ratyzbonie zabito włoską zakonnicę, od lat pracującą w Somalii. Powszechnie oskarżano somalijskich talibów o sprowadzanie z całego świata bojowników islamskich i tworzenie dla nich obozów szkoleniowych we współpracy z Al-Kaidą.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy