Nowy Numer 16/2024 Archiwum

Tata też rodzic

Sąd bardzo rzadko przyznaje prawo do opieki nad dzieckiem mężczyźnie. Prawie zawsze oddaje dziecko matce. Najczęściej taka decyzja jest rzeczywiście najlepsza dla dobra dziecka. Jednak czasem bywa inaczej.

O takich pomyłkach rzadko donoszą media. Chyba że dojdzie do jakiejś spektakularnej tragedii. Jak przed pięcioma laty, gdy w Warszawie zabito 4-letniego Michałka. Mordercą był konkubent jego matki, Robert K. Razem z kolegą rozhuśtali Michałka za ręce i nogi i wrzucili do Wisły, choć przerażony chłopczyk wołał do zabójcy: „tato, tato!”. Morderca powiedział policji, że zabił na polecenie matki dziecka.

W drugiej instancji matka została uniewinniona. Jednak świadkowie zeznawali w procesie, że zawsze odnosiła się do swojego synka bardzo zimno, że nie widziano, żeby go kiedyś przytulała. W przeciwieństwie do prawdziwego ojca Michałka, który często się z dzieckiem spotykał i okazywał mu miłość.

Niepełna wiedza sądu
Jeśli sprawa nie kończy się tak strasznie, zwykle w ogóle o dramacie dzieci z rozbitych małżeństw nie słyszymy. Czasem tylko gdzieś powstanie film o ojcu, który jest bez szans na wygraną w sądzie walkę o dziecko – jak amerykański „Sprawa Kramerów”, czy polski „Tato” – gdzie ojciec walczy o dziecko z matką chorą psychicznie.

To oczywiste, że matki znacznie częściej niż ojcowie mogą zapewnić dziecku miłość i dobrą opiekę. Jednak czasem zdarza się inaczej. Czy więc sądy rodzinne nie działają zbyt automatycznie, prawie zawsze oddając opiekę nad dziećmi matkom?

– Na ogół wiedza sądów jest zbyt ograniczona, niepełna i niewystarczająca, żeby wydać dobrą decyzję w sprawie opieki nad dzieckiem – ocenia Elżbieta Pomaska z Komitetu Ochrony Praw Dziecka. – Ośrodki Rodzinne wydają swoją diagnozę dla sądu już po jednym spotkaniu ze stronami! A jedno spotkanie to za mało, żeby terapeuta wyrobił sobie właściwą opinię. Osoby, które tam przychodzą, są w stanie wzburzonych emocji, chcą przede wszystkim wyrazić swój żal i pretensje – mówi.

Pani Elżbieta przed laty często prowadziła całe serie spotkań dla małżonków, którzy zamierzali się rozwieść. – Dzisiaj mało kto w Polsce takie mediacje przeprowadza – żałuje. – Najpierw długo wysłuchiwaliśmy obu stron. Potem zapraszaliśmy tych ludzi wspólnie. I pilnowaliśmy, żeby w czasie spotkania naprawdę się słuchali, a nie tylko mówili. Oni nieraz dopiero wtedy sobie uświadamiali, jak ogromne ta druga strona odczuwa poczucie krzywdy. Najczęściej ci ludzie dochodzili do porozumienia przynajmniej w jednej kwestii: żeby rozwiązywać swój spór w taki sposób, który oszczędzi cierpienia ich dzieciom – wspomina.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy