Nowy Numer 16/2024 Archiwum

Słowo i czcza gadanina

Starożytne homilie Oktawy Wielkiejnocy zawstydzają swoim „oderwaniem od życia”. Autorzy nie tłumaczą w nich realiów społeczno-politycznych, nie załatwiają swoich prywatnych porachunków, nie przykładają innym słowem Bożym. Świat się wali, a one „bezwstydnie” skupiają się na samej treści Ewangelii.

Na jednym z portali internetowych autor artykułu ubolewał, że w czasie homilii w Wigilię Paschalną pewien biskup tylko jednym zdaniem wspomniał o wojnie na Ukrainie, natomiast przez resztę czasu... „mówił ciągle o Zmartwychwstaniu”.
Można się wprawdzie uśmiechnąć, ale z drugiej strony łatwo przecież wskazać przykłady, gdzie proporcje są odwrócone: słowo Boże jest tylko punktem wyjścia (żeby nie powiedzieć: „koniecznym dodatkiem”) do rozważań nad wszelkimi bolączkami tego świata. A czasem również, niestety, okazją do zademonstrowania własnych uprzedzeń wobec konkretnych osób czy rzeczywistości.
Na tym tle zupełnie inaczej przedstawiają się starożytne homilie ojców Kościoła. Zwłaszcza homilie paschalne: równocześnie urzekają swoją głębią i sprawiają wrażenie… oderwanych od życia. Są czyste w swojej bezinteresowności – nie roztrząsają żadnego problemu społecznego czy etycznego; nie zajmują nawet stanowiska w sporach doktrynalnych; skupiają się wyłącznie na tym, bez czego „daremna byłaby nasza wiara”. – Mam wrażenie, że obecnie dużo bardziej nas interesuje szybkie przełożenie orędzia ewangelicznego na konkret życia. Ojcowie natomiast kontemplują misterium, dłużej się przy nim zatrzymują i próbują zarazić słuchacza swoją miłością do niego – mówił mi parę lat temu ks. Przemysław M. Szewczyk, twórca m.in. Domu Wschodniego i tłumacz wielu homilii starożytnych.
To prawda, że słowo Boga można i trzeba czytać w kontekście naszego tu i teraz. Bo to słowo faktycznie czyta i wyjaśnia naszą rzeczywistość. Tyle że ono samo w sobie też niesie tak potężny ładunek i treść, iż wystarczy skupić się tylko na nim i pozwolić, by działało w realiach konkretnego człowieka. A to niekoniecznie to samo, co roztrząsanie za jego pomocą wszelkich problemów tego świata. Na to może być miejsce na wszystkich innych areopagach – w tym również w mediach, gdzie możemy i powinniśmy analizować, pytać, czasem spierać się, ale przede wszystkim szukać odpowiedzi na problemy, które nas bolą i niepokoją. Tak, nawet jeśli czasem więcej w tym czczej gadaniny niż budujących wniosków.
Nie mam przekonania, że miejscem na to jest liturgia i ambona. To nie tylko kwestia trzymania się przepisów liturgicznych dla nich samych. Przepisy są ważne z dwóch powodów: po pierwsze, liturgia jest publiczną działalnością całej wspólnoty Kościoła, a nie autorskim popisem celebransa czy jednej ze wspólnot; po drugie – na liturgii musi być miejsce dla wszystkich, których na co dzień może dzielić bardzo dużo. Nie dlatego, że tak „wypada”, lecz ze względu na naturę liturgii i samego słowa Bożego. Przede wszystkim jednak – nie spotkałem jeszcze osoby, która nawróciłaby się pod wpływem homilii, „przekładającej” Ewangelię na tzw. nasze dzisiejsze realia społeczno-polityczno-etyczno-międzynarodowe. Znam za to parę osób, które płakały i pragnęły poznać Boga, bo usłyszały wszystkie „oderwane od życia” czytania z liturgii Wigilii Paschalnej. I usłyszały najważniejszy news w historii ludzkości, ustawiający wszystko we właściwej perspektywie: „Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał”; „Pan rzeczywiście zmartwychwstał i ukazał się Szymonowi”; czy z dzisiejszej Ewangelii: „Poszła Maria Magdalena i oznajmiła uczniom: »Widziałam Pana«, i co jej powiedział”.

P.S. Na dziś właśnie, czyli Wtorek Wielkanocny, mamy do wyboru m.in. homilię św. Augustyna z Hippony (w tłumaczeniu cytowanego wyżej ks. Przemysława M. Szewczyka). To fragment jego Komentarza do Ewangelii wg św. Jana, Traktat 71. Uwagę zwraca nie tylko inne niż najczęściej występujące tłumaczenie słów „Noli me tangere” – Nie zatrzymuj mnie. W homilii św. Augustyna nie można tych słów przetłumaczyć inaczej niż „Nie dotykaj mnie”. I to interpretacja, jaką tej scenie spotkania Jezusa z Marią Magdaleną nadaje św. Augustyn, sprawia, że to jedna z najbardziej – nomen omen – dotykających starożytnych homilii na ten czas:

Odwróciła się za siebie i zobaczyła stojącego Jezusa, ale nie wiedziała, że to był Jezus. Jezus jej mówi: „nie dotykaj mnie, bowiem jeszcze nie wstąpiłem do mojego Ojca”. Co to znaczy? On przecież jeszcze zanim wstąpił, zaproponował uczniom, żeby Go dotykali, mówiąc, jak zaświadcza ewangelista Łukasz: „Dotknijcie i zobaczcie, że duch nie ma ciała i kości, jak widzicie, że ja mam” (Łk 24,39); albo kiedy powiedział do ucznia Tomasza: Podnieś tutaj swój palec, zobacz moje ręce, podnieś twoją rękę i włóż do mojego boku (J 20,27). Któż zatem będzie tak niedorzeczny, żeby mówić, że chciał być dotykany przez uczniów zanim wstąpił do Ojca, a przez kobiety nie chciał, chyba że dopiero wtedy, gdy wstąpi do Ojca? Czytamy bowiem także o kobietach, że po zmartwychwstaniu, jeszcze zanim wstąpił do Ojca, dotykały one Jezusa, a między nimi była sama Maria Magdalena. Mateusz przecież opowiada, że ukazał im się Jezus mówiąc: „Witajcie. One zaś zbliżyły się – mówi – i objęły Jego stopy i oddały Mu pokłon” (Mt 28,9). Przez Jana zostało to pominięte, ale przez Mateusza opowiedziane. Pozostaje nam zatem odpowiedź, że w tych słowach kryje się jakiś znak. A zatem tak zostało powiedziane: nie dotykaj mnie, bowiem jeszcze nie wstąpiłem do Ojca mojego, aby został w tej kobiecie przedstawiony Kościół pochodzący z pogan, który w Chrystusa nie uwierzył, zanim nie wstąpił On do Ojca. Albo też Jezus chciał, by tak w Niego wierzono, to znaczy, tak chciał być duchowo dotykany, ponieważ On i Ojciec są jedno. Swoimi wewnętrznymi zmysłami w pewnym sensie wstępuje do Ojca ten człowiek, który takiego w Nim dokonuje postępu, że uznaje Go za równego Ojcu: w innym przypadku nie dotyka poprawnie, czyli w innym przypadku nie wierzy w Niego poprawnie. Maria więc mogła tak wierzyć, że myślała, że nie jest równy Ojcu, ponieważ zabrania jej, gdy mówi: nie dotykaj mnie, czyli: nie wierz we Mnie w taki sposób, jak do tej pory umiałaś; nie skłaniaj swoich zmysłów do tego, czym ze względu na ciebie się stałem, i nie przystępuj do tego, przez co ty się stałaś. Jak bowiem, jeśli nie cieleśnie dotąd w Niego wierzyła, skoro opłakiwała Go jak człowieka?

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Dziedzina

Zastępca redaktora naczelnego

W „Gościu" od 2006 r. Studia z socjologii ukończył w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej przy Ambasadzie RP w Londynie. Laureat nagrody Grand Press 2011 w kategorii Publicystyka. Autor reportaży zagranicznych, m.in. z Wietnamu, Libanu, Syrii, Izraela, Kosowa, USA, Cypru, Turcji, Irlandii, Mołdawii, Białorusi i innych. Publikował w „Do Rzeczy", „Rzeczpospolitej" („Plus Minus") i portalu Onet.pl. Autor książek, m.in. „Mocowałem się z Bogiem” (wywiad rzeka z ks. Henrykiem Bolczykiem) i „Psycholog w konfesjonale” (wywiad rzeka z ks. Markiem Dziewieckim). Prowadzi również własną działalność wydawniczą. Interesuje się historią najnowszą, stosunkami międzynarodowymi, teologią, literaturą faktu, filmem i muzyką liturgiczną. Obszary specjalizacji: analizy dotyczące Bliskiego Wschodu, Bałkanów, Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, a także wywiady i publicystyka poświęcone życiu Kościoła na świecie i nowej ewangelizacji.

Kontakt:
jacek.dziedzina@gosc.pl
Więcej artykułów Jacka Dziedziny