Każde dojrzałe społeczeństwo ma w sobie pamięć o weteranach. Otacza te osoby szczególną troską, dba, by niczego im nie brakowało.
Czterdzieści lat – to tyle co dwa pokolenia. Ludzie, którym stan wojenny przerwał świadomie przeżywany karnawał Solidarności, przeważnie już osiągnęli wiek emerytalny. Niestety, bohaterowie tej wojny raczej nie są dla następnych pokoleń punktem odniesienia. Solidarność nie stała się mitem założycielskim III RP, tysiącom szeregowych działaczy narażającym się wtedy na uwięzienie i prześladowania zbyt rzadko dziękujemy za wolność.
A przecież mamy ich blisko, u siebie, często na tej samej ulicy, bo Solidarność naprawdę była ruchem masowym. I większość ludzi walczących wtedy na różne sposoby z komuną wcale nie poszła „w politykę”, kariery zrobili nieliczni. Jest nawet gorzej, bo ci z pierwszej linii walki z komuną potem przez całe lata żyli na marginesie – z woli własnej lub SB. Stan wojenny mnóstwo życiorysów pogmatwał, odebrał życie rodzinne, zdrowie.
Niestety, tylko o niewielu bohaterów z tamtych lat upomniała się III RP, także dlatego, że sama była owocem historycznego kompromisu z komuną. Bohaterowie naszej wolności żyją więc w cieniu. Nie rozświetli go blask odznaczeń państwowych czy notka w Wikipedii. Konspiratorom, drukarzom, kolporterom, organizatorom strajków więzionym za Solidarność potrzeba naszego szacunku i uznania. Pamiętajmy o nich nie tylko od święta, bo tak się buduje wspólnotę wartości.
Wyrzucony za krzyżyk
Co łączy tamto pokolenie? Ludzie Solidarności dorastali w patriotycznej atmosferze, w ich rodzinach byli powstańcy, żołnierze wyklęci, sybiracy. Bardzo często sami o tym mówią, podkreślają ciągłość pewnej tradycji, przyznają się do powielania zachowań, języka, wzorców kulturowych rodziców i dziadków, wzorców całkowicie odmiennych od tych obowiązujących w PRL. To dlatego nie mieli problemów z budową po 13 grudnia kolejnego w naszej historii państwa podziemnego, drugiego obiegu.
Tadeusz Świerczewski z dumą podkreśla, że jest potomkiem powstańców styczniowych zesłanych na Sybir. Za komuny ze szkoły wyrzucono go dyscyplinarnie w 1951 roku, bo za nic nie chciał zdjąć krzyżyka noszonego na szyi. – Ten krzyżyk rozpoczął mój konflikt z systemem komunistycznym – wspomina. Na dobre zaczął się on we Wrocławiu na długo przed Sierpniem ’80. Z kolei Janina Werhstein, rodem ze Stryja, też rogata dusza, nie chciała w pracy śpiewać rosyjskich piosenek, za co trafiła do aresztu. Po raz pierwszy i nie ostatni. Córka fabrykanta zamordowanego w Bykowni (odmawiał Sowietom po 1939 roku uruchomienia zakładu do celów zbrojeniowych) całe swoje życie poświęciła pracy dla prześladowanych, represjonowanych, więzionych. Andrzej Kołodziej, prawdziwa legenda Solidarności, mówi o niej „nasz święty Franciszek na Wybrzeżu”.
Wiele do stracenia
Dla obojga doświadczeniem formacyjnym były dramatyczne wydarzenia z dzieciństwa i młodości, brutalny kontakt z totalitarnym systemem. Tomasz Moszczak, stoczniowiec, wspomina z kolei grudzień 1970 roku. Widok ludzi rozjeżdżanych przez czołgi sprawił, że nic już w jego życiu nie było takie jak wcześniej. Zaangażował się na całego, poświęcił walce z komuną naprawdę wiele, a sporo miał do stracenia. Stan wojenny zastał go w oczekiwaniu na mieszkanie, z żoną, dwojgiem dzieci i trzecim w drodze. Aresztowany, skazany na 3,5 roku, był w więzieniu w Potulicach na zmianę kuszony i szantażowany. Nie złamał się. Stracił dobrą pracę, innej długo nie mógł znaleźć. Stracił zdrowie, dźwigając ciężary ponad siły, dziś jest inwalidą. Solidarność to było całe jego życie… Ale w 1988 roku, po wygranych strajkach, okazał się już niepotrzebny, wypadł z gry, bo był zbyt bezkompromisowy jak na tamten czas. Za dużo wiedział, zbyt wiele pamiętał.
Janina Wehrstein też zapłaciła wysoką cenę. Straciła etat w pracowni konserwacji zabytków, na życie zarabiała, przepisując prace dyplomowe studentom. Wielokrotnie pobita, skazana w sierpniu 1982 na rok więzienia, po wyjściu nadal robiła swoje, więc w październiku znów trafiła do zakładu karnego. Tym razem została osadzona z kryminalistkami, które ją wyzywały i biły. Wyszła po amnestii, by zaangażować się w głodówkę wspólnie z młodzieżą protestującą przeciw obowiązkowej służbie wojskowej. Kobieta nie do zdarcia, dziś ma 91 lat, żyje więcej niż skromnie, ale martwi się głównie o innych. Ma też swoje solidarnościowe opus magnum – własnoręcznie opracowany indeks skazanych i aresztowanych w stanie wojennym.
Nawrócić na niepodległość
Oni wszyscy są trochę jak ikoniczny wiarus, który na dźwięk trąbki gotów jest znów stanąć do walki. Takie odebrali wychowanie. Leszek Jaranowski zaczął działać wcześnie, bo woził ulotki Wolnych Związków Zawodowych, od Kazimierza Świtonia z Katowic do Krakowa, jeszcze w latach 70. Potem była cała epopeja Solidarności, ale gdy w 2012 roku w kościele św. Stanisława Kostki w Krakowie organizowano głodówkę przeciwko degradacji polskiej edukacji, zaangażował się na całego, współtworząc później jeszcze Obywatelski Komitet Edukacji Narodowej. Z kolei Przemysław Miśkiewicz (częstochowianin, współtwórca NZS na Uniwersytecie Śląskim), wielokrotnie zatrzymywany i skazywany w stanie wojennym, jeszcze w 2014 roku zaangażował się w pomoc Ukrainie w ramach Stowarzyszenia Pokolenie.
Ale fenomen Solidarności polegał i na tym, że był w stanie „nawrócić na niepodległość” tysiące ludzi, którzy w PRL dorastali, a innej Polski nie doświadczyli ani w domu, ani w szkole. Ogromną rolę odegrał w tym „nawracaniu” Kościół – arka, oaza, przestrzeń wolności. Solidarność była wszak ruchem głęboko osadzonym w Ewangelii, wspólnotą etyczną (jak pisał Zbigniew Stawrowski), o wielkiej sile przyciągania. Lgnęli do niej wszyscy ci, którzy mieli dość życia w kłamstwie.
Z opowieści uczestników najsłynniejszego strajku – sierpniowego w 1980 roku – można odczytać ogromne znaczenie Mszy Świętych odprawianych na terenie stoczni gdańskiej. Wielu historyków wskazuje też jako moment narodzin Solidarności sobotę 16 sierpnia, gdy stoczniowcy mieli przerwać strajk, bo ich postulaty zostały zaakceptowane. Warto pamiętać ludzi, którzy do tego nie dopuścili (nie tylko Annę Walentynowicz czy Alinę Pieńkowską) i zamienili protest socjalny w strajk solidarnościowy. Symbolicznego wymiaru nabiera odprawiona dzień później Msza, łącząca ludzi po obu stronach stoczniowej bramy.
Zmieńmy optykę
Podobno przesłanie tamtej Solidarności rozjechanej czołgami Jaruzelskiego jest już martwe, nieprzystające do czasów turbokapitalizmu i permanentnej wojny domowej. Niekoniecznie – ono jest zapisane w tych biografiach, czeka na ponowne odkrycie. Warto posłuchać opowieści o strajkach solidarnościowych – w imieniu tych, którzy strajkować nie mogą lub nie powinni. O wierności wyznawanym zasadom, nawet jeśli wiąże się to z utratą przywilejów i stanowisk. O prymacie służby innym, skrzywdzonym, nad osobistym interesem. Warto pamiętać takie epizody jak zaproszenie wojskowych oblegających stocznię 13 grudnia przez stoczniowców… na ciepłą zupę (szybko tych wojaków wymieniono na innych). Warto raz jeszcze posłuchać rozmów z filmu „Robotnicy ’80”, poczytać wystąpienia z I Zjazdu NSZZ „Solidarność” (przyspieszony kurs demokracji). Z pewnością to lepszy pomysł na obchodzenie 40. rocznicy stanu wojennego niż doszukiwanie się w Jaruzelskim Hamleta, a w Wałęsie zdrajcy. Zmieńmy optykę.
– Ci ludzie szli po wolność, nie po władzę – tak bohaterów Solidarności definiował Mateusz Matyszkowicz, członek zarządu TVP, zapowiadając projekt Paszporty Wolności im właśnie poświęcony. Podczas specjalnej gali, którą TVP1 wyemituje 12 grudnia, uhonorowani zostaną: Janina Wehrstein, Tomasz Moszczak, Tadeusz Świerczewski, Przemysław Miśkiewicz, Leszek Jaranowski, Czesław Nowak, Stanisław Fudakowski, Bolesław Jabłoński, Zdzisław Złotkowski, Wojciech Skowron, Wiesław Bieliński, Konrad Zbrożek i Kazimierz Kaczor. 13 osób, trochę na przekór 13 grudnia. Bo to oni wygrali – dla nas wolność. Nie sami rzecz jasna. TVP wraz z NSZZ „Solidarność”, IPN, Stowarzyszeniem Wolnego Słowa i Stowarzyszeniem „Godność” chce Paszporty Wolności przyznawać regularnie. A nie mają to być jedynie nagrody symboliczne. Paszporty to także wsparcie finansowe oraz konkretna pomoc od sponsorów. Bo nie chodzi tu o konkurs czy plebiscyt, ale akcję społeczną.
– Kiedy przyglądamy się tym prawdziwym, cichym bohaterom Solidarności, widzimy, że rzeczywiście po 1989 roku nie zawsze im się poszczęściło. Każde dojrzałe społeczeństwo ma w sobie pamięć o weteranach, pamięć o tych, którzy walczyli o ojczyznę. Każde społeczeństwo otacza te osoby szczególną troską, dba, by niczego im nie brakowało – mówi Mateusz Matyszkowicz. Róbmy to wspólnie, bo czas ucieka. •