O pokrzepianiu wiernych, ojcu i potrzebie tożsamości mówi kardynał Dominik Duka OP, prymas Czech.
Barbara Gruszka-Zych: Każdy dzień przynosi wiadomości o coraz większej liczbie zgonów z powodu covidu. Czy Ksiądz Kardynał boi się śmierci?
Kard. Dominik Duka: Nie, choć rzeczywiście żyjemy w czasie eschatologicznym i powinniśmy każdego dnia zanosić do Boga hymn „Dies irae”. Jest w nim wers: „Recordare, Iesu pie/ Quod sum causa tuae viae:/ Ne me perdas illa die („Racz pamiętać, Jezu drogi,/ Żeś wziął dla mnie żywot srogi,/ Nie gub mnie w dzień straszny trwogi”). Łacińskiego recordare nie da się dosłownie przetłumaczyć, choć wiadomo, że odnosi się do naszego serca, w którym przebywa drogi nam Jezus. To On z mojego i twojego powodu przyszedł na świat. Serce według Biblii jest mieszkaniem duszy – tylko Platon był przekonany, że jej siedzibą jest głowa. Wcześniejsi i późniejsi filozofowie twierdzili jednak, że serce. Każdy z nas musi pamiętać, że jest przyczyną przyjścia Chrystusa na Ziemię. Dlaczego? Żebyśmy mieli życie wieczne. I to jest pocieszenie.
Nie dość, że trwa pandemia, to jeszcze nie odpuszczają wyznawcy starych ideologii, z którymi walczyliśmy.
Od czasów Solidarności i aksamitnej rewolucji nie zaszliśmy daleko. Historia jak wahadło zegara raz przechyla się w prawą, raz w lewą stronę – teraz znaleźliśmy się po lewej. W nowym przebraniu wróciły ideologia neomarksistowska i rewolucja seksualna z lat 60. ubiegłego wieku. Na naszych oczach rewolucja pożera własne dzieci.
Jak mogło do tego dojść?
Przyczyniła się do tego rewolucja technologiczna, która sprawiła, że uwierzyliśmy, iż sztuczna inteligencja to nasz nowy bóg, a my dzięki niej jesteśmy wszechmogący. Wystarczył jednak pierwszy atak pandemii, żeby obnażyć prawdę o naszej bezbronności. Okazało się, że niewidzialny wirus ma większą moc niż nauka i medycyna. Przez dwa lata pandemii miejsce lekarzy próbowali zająć rządzący i partie polityczne, przekonani, że uzdrowią swoje narody. Bez efektu. Bo prawdę mówi stare przysłowie, że lekarz leczy, a Pan Bóg uzdrawia.
Wydaje się, że niewielu o tym pamięta.
Już czasy komuny pokazały, że bez Bożej pomocy nie jesteśmy w stanie uwolnić się od wpływu Związku Radzieckiego. Ocaliła nas wiara, która była mocniejsza od wszelkiej opresji. Gdyby Polacy nie mieli wiary, nie powstałaby Solidarność i nie siedzieliśmy teraz przy stole. Ciekawe, że wielu uważa, iż Ewangelia św. Jana traktuje o miłości. Ale gdy przeliczymy występujące w niej słowa, okazuje się, że na pierwszym miejscu jest „wiara”, a dopiero za nią „miłość”. To daje wiele do myślenia.
A jaki jest według Księdza Kardynała stan Kościoła w dawnych demoludach?
Po upadku komunizmu zaczęło nam brakować pokory i jak reszta społeczeństwa uwierzyliśmy w swoją wszechmoc. Jezus Chrystus często dodawał otuchy tym, którzy Mu towarzyszyli, mówiąc: „Nie lękajcie się”. My, kapłani, przestaliśmy tak pokrzepiać wiernych.
Czyżby księża utracili wiarę?
Przypomnę postać św. Katarzyny ze Sieny, która podczas epidemii dżumy w XIV w. we Włoszech publicznie wyznała: „Pan Bóg jest ze mną”. Te słowa obudziły duchownych i spora ich część została w miastach, w których zaraza dziesiątkowała mieszkańców. Obecnie z podobnym przykładem mamy do czynienia w Paryżu, gdzie 50 księży diecezjalnych zostało skierowanych przez biskupa do pracy na oddziałach covidowych. Podobnie było w Koszycach na Słowacji, gdzie 70 młodych kapłanów pomagało w szpitalach. Takie działania przywracają Kościołowi autorytet.
W Polsce też wielu księży wspiera lekarzy. Uważa Ksiądz Kardynał, że duszpasterze są za daleko od swoich wiernych?
W ostatnich czasach przygniotły nas spotkania, konferencje, sterty dokumentów. Trzeba, żebyśmy byli przy potrzebujących, a nie czytali papiery.
Nie przez przypadek Jan Paweł II rozpoczął papieską posługę od wspomnianych przez Księdza Kardynała słów: „Nie lękajcie się”.
Niestety, wielu ma pokusę zdemontowania jego pontyfikatu.
Zarzuca mu się między innymi, że bagatelizował przypadki pedofilii wśród księży.
Trzeba pamiętać, że on był zaharowanym, starszym człowiekiem, zajętym walką o odzyskanie niepodległości krajów bloku komunistycznego. Przy rozprawianiu się z grzechem pedofilii wśród kapłanów należy wrócić do słynnych słów Aleksandra Sołżenicyna, że nie można mówić o miłości bez szukania prawdy i sprawiedliwości. To przesłanie powinno stać się fundamentem odnowy Kościoła.
Jak radzi sobie z ujawnianiem księży pedofili Kościół czeski?
Takie przestępstwa ujawniano już w czasach komunistycznych. Okazało się, że na dwunastu oskarżonych o pedofilię połowa była agentami bezpieki. Łatwo stwierdzić, komu zależało na tym, żeby tacy ludzie zostali księżmi. Obecnie mamy wyjątkowo dobrą sytuację – z powodzeniem udaje się nam dociekać prawdy w ścisłej współpracy z wymiarem sprawiedliwości, policją, placówkami psychologicznymi. Te ostatnie są ważne, powinno się bowiem brać pod uwagę intymność ofiary. Jeśli przesłuchuje się ją zbyt często i niedelikatnie, można ją dodatkowo ranić. Dokonując rozrachunku win, muszę zaznaczyć, że nie da się rzetelnie badać przestępstw pedofilii popełnianych przez kapłanów w czasach komunistycznych, bo najstarsze wiarygodne dokumenty pochodzą z okresu po upadku komunizmu. Ważne, żeby postępować lege artis – wszystkie oskarżenia muszą zostać zbadane i osądzone. Kiedy spotkałem się z papieżem Franciszkiem, potwierdził, że w większości państw brakuje rzetelnych statystyk tych przestępstw. Wszędzie z tego powodu przypuszcza się totalny atak na instytucję Kościoła.
Uogólnianie bywa łatwe i krzywdzące.
Większość chce, żeby Kościół ponosił odpowiedzialność zbiorową. Nie stosowaliśmy jej wobec Niemców, uznając, że winni byli naziści, ani wobec komunistów, osądzając poszczególnych aparatczyków. Warto też odpowiedzieć na pytanie, która inna światowa instytucja tak jak Kościół publicznie rozlicza się z grzechów popełnionych w ciągu ostatnich stu lat.
Wydaje się, że nie ma drugiej takiej.
Według mnie tematami zastępczymi są rozdymane na ogromną skalę informacje o grzechu pedofilii kapłanów, problemach ekologicznych czy ekonomicznych. Mamy złudne przekonanie, że gdy damy sobie z nimi radę, będzie dobrze. Tak się nie stanie, jeśli stracimy swoją tożsamość. To, co mówi Zygmunt Bauman o płynnej nowoczesności, jest katastrofą. Bez poczucia tożsamości nie będziemy umieli kochać. W jaki sposób dam siebie drugiemu, jeśli nie wiem, kim jestem? Zapominamy o słowach Jana Pawła II, Benedykta XVI, Franciszka, że bez poczucia tożsamości kobiet i mężczyzn niemożliwa jest miłość. Chaos w poczuciu tożsamości wprowadzają nieustannie napływające fale migrantów. Bo trzeba pamiętać, że to nie tylko migracja osób, ale też idei. Czym jest wirus wywołujący covid w porównaniu ze skutkami dyktatury nazistowskiej czy komunistycznej? Jestem przekonany, że pandemia to egzamin, który zrobił nam Pan Bóg, abyśmy odkryli swoją wiarę, korzenie, ale też źródło miłości, bez której nie ma rodziny, narodu i Kościoła.
A jakie są Księdza korzenie?
Urodziłem się podczas II wojny w Hradec Králové. Kiedy miałem niespełna rok, mój ojciec, oficer wojska, został skierowany do Włoch, a potem jako lotnik RAF do Anglii. Czescy lotnicy wystartowali 7 maja, a wrócili do bazy dopiero 15 sierpnia 1944 r. Wylądowali w Hildesheim bez możliwości powrotu do ojczyzny. Wrócili do kraju nie dzięki działaniom dyplomacji prezydenta Benesza, ale po interwencji późniejszego komunistycznego premiera i prezydenta Czechosłowacji Klementa Gottwalda. Pisma z jego prośbami zachowały się w archiwach Stalina. Stało się tak, jak zaplanował Stalin – losy czechosłowackich lotników przypominały losy żołnierzy armii generała Andersa.
Pamięta Ksiądz Kardynał dzień powrotu taty do domu?
Miałem wtedy osiem i pół roku. Jak to wyglądało, wiem bardziej z opowieści mamy i cioci. Bałem się tego nieznajomego pana w mundurze.
W dzieciństwie brakowało Księdzu Kardynałowi ojca?
Nigdy nie miałem wrażenia, że go nie mam. Był stale obecny w opowieściach matki, w modlitwach zanoszonych za niego. Kiedy po powrocie w 1949 r. komuniści zamknęli go na dwa lata w więzieniu, nie wstydziłem się, że siedzi. Tak jak w Polsce mówiło się z szacunkiem o obrońcach Monte Cassino, tak w Czechosłowacji chwalono się walczącymi w RAF. To był powód do dumy. Moje rodzinne Hradec Králové było miastem urzędników oraz żołnierzy i większość z nich po wojnie trafiła do więzień.
Losy innych rodzin były podobne?
Mieszkaliśmy nieopodal bazy lotniczej. Prawie wszyscy koledzy ojca służyli w RAF. Jednak mimo rozłąki małżonków nie znam rodziny, która by się rozpadła.
Co trzymało te małżeństwa?
Kiedy myślę o kobietach z pokolenia mojej mamy, widzę, jak trudno im się żyło. Cierpiały nędzę, strach, osamotnienie, a po powrocie mężów do kraju były świadkami, jak zostali zdegradowani i skierowani do pracy w magazynach z amunicją. Jednak nie narzekały, tylko wysoko nosiły głowę. Po 1968 r., gdy nastał Gustáv Husak, zaczął się czas normalizacji. Mój ojciec miał przejść na emeryturę. Dano mu możliwość dorobienia, zaproponowano jednak uwłaczające warunki zatrudnienia. Wtedy mama, która też miała zostać emerytką, zaprotestowała: „Nie pozwolę, żebyś na starość był tak poniżony. Zostaniesz w domu, a ja pójdę pracować na poczcie”.
Nie narzekała na los?
Nigdy nie słyszałem, żeby mama czy inne żony z zaprzyjaźnionych rodzin wypominały swoim mężom: „Na co ci to było? Dlaczego to zrobiłeś?”. Nie traktowały ich udziału w wojnie jako ofiary. Uznały, że to sprawa honoru i wyraz miłości do ojczyzny, o której zresztą nie za bardzo się wspominało, bo rozumieliśmy to bez słów. Ich dzielne życie byłoby niemożliwe bez głębokiej wiary.
Mówi Ksiądz o honorze. Czym jest honor?
Słowo „honor”, po czesku cest, jest związane ze słowem „cnota”. Człowiek cnotliwy musi pewnie stać za prawdą. Na tym jest zbudowana nasza wiara. We francuskim monumentalnym wydawnictwie encyklopedycznym Hachette czytamy, że cała chrześcijańska cywilizacja opiera się na dwóch kolumnach – wierze i honorze. Problemem współczesnego Kościoła jest to, że wiara i honor przestały być jego kamieniami węgielnymi.
Czyli wiarę dostał Ksiądz Kardynał od mamy?
Ona pierwsza mi ją dała.
Opowiada Ksiądz o dzieciństwie, jakby wcale wtedy nie cierpiał. To dlatego, że czuł się kochany?
To prawda. Nie tylko przez najbliższą rodzinę, ale i dalszą – siostry mojej mamy, ich przyjaciół. Czułem też duże wsparcie kolegów z harcerstwa. Wielu z nich trafiało za przynależność do tej organizacji do komunistycznych więzień. Oni wszyscy dawali mi poczucie, że nie jestem sam.
A kiedy przez 15 lat pracował Ksiądz Kardynał w zakładach Škody, to nie było cierpienie?
Nie, bo mimo wszystko w czasach, kiedy w Czechosłowacji klasztory były zamknięte, udawało mi się prowadzić życie zakonne w podziemiu. Stale trzeba się skupiać na miłości, której największy dowód dał na krzyżu Chrystus. Dlatego nie warto mówić o swoim cierpieniu, ale po cichu nosić krzyż. Koptowie raz na całe życie tatuują go sobie na ciele. Pamiętam, jak przed laty w Jerozolimie wiózł mnie na lotnisko taksówkarz. Podziękowałem mu wówczas w języku hebrajskim. Jak przed kimś zaufanym odsłonił ramię i pokazał wytatuowany krzyż. To był arabski chrześcijanin, świadomy tego, co ten znak oznacza.
No to pewnie mi Ksiądz Kardynał powie, że pobyt w więzieniu komunistycznym też nie był cierpieniem.
W tamtych czasach w więzieniu mogłem poczuć smak solidarności z innymi osadzonymi. Nikt tam nie udawał, każdy był sobą. Wiedzieliśmy, kto jest kolegą, przyjacielem, a kto tzw. muklem – więźniem politycznym przeznaczonym do likwidacji. Nieraz powtarzałem, że więzienie było moim drugim nowicjatem. Tam o wiele więcej niż na wolności kosztowało mnie dawanie świadectwa wiary.
O czym rozmawiał Ksiądz Kardynał z Václavem Havlem, który przed śmiercią publicznie powiedział, że w więzieniu uświadomił mu Ksiądz, że Bóg istnieje?
To były nasze wielogodzinne dyskusje o Bogu i Chrystusie, które doprowadziły do wypowiedzenia słów skierowanych do mnie: „Jarosławie, obaj wiemy, że On jest”. Nie zachwycam się myślą teologiczną Karla Rahnera, ale użyję jego terminu „anonimowe chrześcijaństwo”. Havel był tego przykładem. Dziadek i babcia wychowali go w duchu katolickim – został ochrzczony, wziął ślub i miał katolicki pogrzeb, ale przez całe życie zachowywał dystans do Kościoła. Niezależnie od tego w czasach stalinowskich i potem, w okresie tzw. stabilizacji, chodził do kościoła, żeby pokazać, za czym się opowiada, choć groziło za to więzienie. Antyklerykałowie, chrześcijanie, komuniści jednoczyli się w pierwszych dwóch latach po odzyskaniu niepodległości, ale potem, niestety, nasze społeczeństwo się podzieliło. Bardzo szkoda, bo porozumienie jest podstawą wszelkich działań. •
Dominik Jaroslav Duka
dominikanin, Od 2010 roku arcybiskup metropolita praski i prymas Czech. Niekwestionowany autorytet w czeskim episkopacie, a także nieformalny duszpasterz czeskiej inteligencji i rzecznik Kościoła w Czechach.
od ponad 30 lat dziennikarka „Gościa Niedzielnego”, poetka. Wydała ponad dwadzieścia tomików wierszy. Ostatnio „Nie chciałam ci tego mówić” (2019). Jej zbiorek „Szara jak wróbel” (2012), wybitny krytyk Tomasz Burek umieścił wśród dziesięciu najważniejszych książek, które ukazały się w Polsce po 1989. Opublikowała też zbiory reportaży „Mało obstawiony święty. Cztery reportaże z Bratem Albertem w tle”, „Zapisz jako…”, oraz książki wspomnieniowe: „Mój poeta” o Czesławie Miłoszu, „Takie piękne życie. Portret Wojciecha Kilara” a także wywiad-rzekę „Życie rodzinne Zanussich. Rozmowy z Elżbietą i Krzysztofem”. Laureatka wielu prestiżowych nagród za wywiady i reportaże, m.innymi nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich w dziedzinie kultury im. M. Łukasiewicza (2012) za rozmowę z Wojciechem Kilarem.
Kontakt:
barbara.gruszka@gosc.pl
Więcej artykułów Barbary Gruszki-Zych