W ostatnich tygodniach Roku Stanisława Lema, kilkanaście dni po 100. rocznicy jego urodzin, warto na tego pisarza spojrzeć jak na kogoś, kto niezwykle trafnie przewidział wiele trendów, z którymi teraz się mierzymy.
Nie tylko trendów, ale także konkretnych technologii, które dzisiaj wydają się nam oczywiste, więcej – trudno sobie bez nich wyobrazić życie. Na tym właśnie polega wielkość wybitnych futurologów. Potrafią przewidzieć coś, czego nie ma, coś, czego nie sposób wyobrazić sobie na podstawie tego, co istnieje w świecie, w którym oni żyją. Niewielu potrafi przewidzieć elementy przyszłości na podstawie trendów, które obserwuje. Ale tylko jednostki są w stanie wyobrazić sobie coś całkowicie nowego. Lem to potrafił. Jego książki pełne są opisów wynalazków, technologii, ale także trendów i problemów, z którymi dzisiaj się borykamy.
Internet i fejki
Gdy w latach 50. XX wieku Lem pisał „Dialogi”, sieci komputerowe może były w głowach inżynierów pracujących dla wojska. Internet jako światowa sieć nie powstał w wyniku jednego przełomowego odkrycia. To był raczej proces. Rozpoczął się on na przełomie lat 60. i 70. XX wieku, a więc długo po tym, jak „kontynentalne, a potem nawet planetarne sieci komputerowe” opisał Lem. Uważał on, że łączenie komputerów jest naturalną konsekwencją wzrostu ich mocy obliczeniowej. Po co budować coraz potężniejsze maszyny, skoro istniejące można połączyć tak, by z sobą współpracowały? Dzisiaj tak właśnie się robi, a wiele danych przechowuje się w tzw. chmurze, a więc „gdzieś pomiędzy” komputerami. Tam też odbywa się wiele procesów. W rzeczywistości nie ma miejsca „pomiędzy”, odpowiednie algorytmy rozdzielają zadania pomiędzy maszyny oddalone czasami od siebie o setki kilometrów. Ale chmura to także miejsce, w którym przechowuje się ogromne ilości danych. Stanisław Lem także o tym pisał. Biblioteka Trionów miała być ogromną bazą danych, zbiorem, z którym można się było połączyć dzięki falom radiowym. Ten szybki i pozbawiony granic dostęp do informacji to druga funkcja sieci komputerowej (internetowej). „Trion może magazynować nie tylko obrazy świetlne (…), nie tylko wszelkiego rodzaju fotografie, mapy, obrazy, wykresy czy tablice, jednym słowem wszystko, co można przedstawić w sposób dostępny odczytaniu wzrokiem. Trion może magazynować równie łatwo dźwięki, a więc głos ludzki, jak i muzykę” – pisał w „Obłoku Magellana” wydanym w 1955 roku. Można powiedzieć, że Lem przewidział wyszukiwarki internetowe, serwery z danymi albo podstawową funkcję internetu. I to w czasach, w których nic nie wskazywało na to, że podobna struktura powstanie.
Co ciekawe i zmuszające do refleksji, u Lema w opisach sieci i nieograniczonego dostępu do informacji trudno dopatrzyć się zachwytu czy optymizmu. Przeciwnie, pisał o tym z obawą. To Lemowi przypisuje się stwierdzenie: „Dopóki nie skorzystałem z internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów”. To chyba odczucie wielu użytkowników sieci. Lem pisał jednak o czymś więcej. „Co zrobić tam, gdzie doniosły fakt ginie w powodzi falsyfikatów, a głos prawdy zagłuszony zostaje niesamowitą wrzawą…?” – pytał w powieści „Głos Pana” z 1968 roku. Odpowiedzi nie znaleźliśmy do dzisiaj, a pytanie jest o wiele bardziej aktualne niż wtedy, gdy je zadano, czyli prawie pół wieku temu.
Wirtualny człowiek
Kilka lat przed tym, zanim przewidział fake newsy, w książce „Summa technologiae” Lem opisał fantomatykę, czyli maszynę, która potrafi tworzyć światy równoległe. Tak realne, że nieodróżnialne od tego prawdziwego. Czy to nie zapowiedź wirtualnej (VR) albo rozszerzonej (AR) rzeczywistości? Był rok 1964, na taki pomysł mógł wpaść tylko genialny wizjoner. Lem ostrzegał, że przechodząc pomiędzy różnymi rzeczywistościami, nigdy nie możemy być pewni, która z nich jest prawdziwa. Wychodząc z rzeczywistości, możemy już nigdy nie móc do niej wrócić. Z pozoru ten spacer to bardzo atrakcyjna perspektywa, ale w rzeczywistości bardziej przypomina labirynt, z którego nie ma wyjścia. Czy nie w podobnym klimacie świat opisali twórcy filmów z serii „Matrix”? Co jest prawdziwe, a co urojone? A co się stanie, jeśli urojone będzie bardziej atrakcyjne od prawdziwego? Być może niebawem o tym się przekonamy. Podobnie jak przekonamy się, „ile musi być człowieka w człowieku, żeby to był jeszcze człowiek”. O tym rozmawialiśmy kilka lat temu z prof. Ryszardem Tadeusiewiczem, informatykiem i biocybernetykiem, byłym rektorem AGH, podczas debaty w Krakowie. No właśnie – ile? Lem w 1955 roku w opowiadaniu „Czy Pan istnieje, Mr. Johns?” opisuje sytuację człowieka, któremu z różnych przyczyn wymieniono na mechaniczne (technologiczne) niemal wszystkie organy, łącznie z mózgiem. Czy to jest jeszcze człowiek? Czy on ma prawa przypisane ludziom? Prawie 70 lat temu te pytania były akademickie, a opisana sytuacja abstrakcyjna. Dzisiaj szukamy na nie odpowiedzi, bo technologia pozwala na coraz odważniejsze operacje wymiany tego, co naturalne, na to, co elektroniczne. Z implantami w mózgu włącznie. Gdy w latach 60. XX wieku Lem pisał, że inwazja technologii na ludzki organizm jest nieunikniona, chyba niewielu mu wierzyło. Dzisiaj niewielu powiedziałoby, że nie miał racji.
W jednym z wywiadów stwierdził, że zadziwiło go, iż jedna z jego wizji zaczyna się realizować. W opowiadaniu z „Dzienników gwiazdowych” Lem opisuje planetę, na której wyjątkowo zaawansowane technologicznie społeczeństwo zaczyna się modyfikować genetycznie. Na początku chodziło o zdrowie, potem o urodę, aż w końcu… już nikt nie wiedział, o co chodziło, ale każdy chciał się zmodyfikować bardziej. Gdy sprawy wymknęły się spod kontroli, władza centralna chciała proces modyfikacji biotechnologicznych uporządkować i ustandaryzować, ale to zrodziło bunt tych, którzy nie potrafili już żyć bez modyfikacji. Bunt i upadek. Nie z powodu głodu, wojen czy zarazy. Z powodu nieograniczonych niczym możliwości technologicznych. Lem, opisując planetę z zaawansowaną cywilizacją o nazwie Dychtonia, chciał – jak sam wiele lat później twierdził – tylko zażartować. Żart dość ponury, bo klonowanie zarodków i ich modyfikacja są już możliwe, choć wciąż w większości krajów nielegalne.
Niepełna lista
W licznych książkach i opowiadaniach Lem opisywał nie tylko – jak byśmy dzisiaj powiedzieli – megatrendy i wyzwania. Opisywał także całą masę fantastycznych urządzeń i technologii. Fantastycznych wtedy, bo dzisiaj już codziennych. Na przykład w „Obłoku Magellana” opisał sposób wytwarzania przedmiotów, który wygląda jak… druk 3D. Trafił nie tylko z technologią, ale także z motywacją do jej stosowania. W opowiadaniu chodzi o to, by każdy mógł zaspokoić swoje najbardziej wymyślne gusty, a przecież „trudno (…) rozsyłać we wszystkie części Ziemi niewyobrażalną różnorodność dóbr, jakich może ktoś z rzadka zapragnąć”. W komunistycznej Polsce, w której wyzwaniem było zdobycie podstawowych produktów, napisanie takiego zdania musiało wymagać otwarcia swojej wyobraźni na oścież. Podobnie jak stwierdzenie – i to na początku lat 60. XX wieku – że zbliża się zmierzch papieru. W „Powrocie z gwiazd” Lem pisał o urządzeniach, na których kryształki (wspomniane już wyżej triony) wyświetlają litery. Te urządzenia Lem nazwał optonami, a dzisiaj nazywamy je tabletami, smartfonami i e-czytnikami. „Nie można już było szperać po półkach, ważyć w ręce tomów, czuć ich ciężaru, zapowiadającego rozmiar lektury. Księgarnia przypominała raczej elektronowe laboratorium. Książki to były kryształki z utrwaloną treścią. Czytać można je było za pomocą optonu. Był nawet podobny do książki, ale o jednej, jedynej stronicy między okładkami. Za dotknięciem pojawiały się na niej kolejne karty tekstu”.
Opisy, przewidywania Lema są tak dokładne, że można odnieść wrażenie, iż potrafił podróżować w czasie. Wpadał do nas, obserwował, a potem wracał do siebie i to, co zobaczył, opisywał. Tworząc subiektywną (i niepełną!) listę jego futurologicznych wizji, mam też świadomość, że nie jest ona zamknięta, że w przyszłości może się okazać, że to, co dzisiaj w jego opisach uważamy za niedorzeczne, dziwne, niemożliwe… za kilkanaście albo za kilkadziesiąt lat się zmaterializuje. Jak chociażby (opisany w „Tyberiadzie”) elektrybałt, czyli urządzenie elektroniczne służące do pisania poezji. A nie, przepraszam – to już mamy. Algorytmy oparte na sztucznej inteligencji już to potrafią.•