Ze słowem Bożym ludzie nie mieliby problemu, gdyby nie było Boże.
Przed obecnością przemocy w Biblii przestrzegają studentów literatury angielskiej władze uniwersytetu w Sheffield. Chodzi o zawarte w Biblii teksty, opisujące „drastyczne obrażenia ciała”. Na przykład ewangelicznemu opisowi ukrzyżowania Chrystusa towarzyszy tzw. ostrzeżenie o treściach drażliwych. Albo wzmiance o zabójstwie Abla. „Kain rzucił się na swego brata Abla i zabił go” – oto cały „drastyczny” opis tej zbrodni. Oczywiście są w Biblii mocniejsze teksty, ale to drobiazg wobec brutalności, którą małolaty mają w grach komputerowych, a wszyscy w przeciętnym filmie. Różnica jest taka, że współczesne krwawe produkcje dostarczają odbiorcom rozrywki na bazie pustych emocji, a Biblia opisuje prawdziwe życie, w którym przemoc jest faktem.
Ludzkość nie dysponuje wspanialszą księgą niż Biblia – i to nie tylko z punktu widzenia Żydów czy wyznawców Chrystusa. To najbardziej fascynujący zapis dziejów ludzkiej wielkości i małości, mądrości i głupoty, heroizmu i podłości. Ale nie to jest tam najistotniejsze, lecz świadectwo miłości Boga do człowieka – tak upartej, że nie cofającej się przed złożeniem krwawej ofiary na krzyżu.
Czy ostrzeżeniem przed drastycznością planuje się objąć pamiętniki Juliusza Cezara, dzieła Flawiusza, Tacyta, Swetoniusza i wielu innych, którzy utrwalili na piśmie dzieje ludzkiej przemocy? Oczywiście, że nie, bo te rzeczy dokumentują to, co się wydarzyło, a Biblia człowieka kształtuje. Zawiera niewyobrażalny potencjał, bo jest sposobem komunikacji Boga z człowiekiem. I chyba w tym właśnie problem.
Decyzja brytyjskiej uczelni to zjawisko incydentalne, ale wpisujące się w panującą wśród lewicowo-liberalnych elit tendencję do ograniczania wpływu chrześcijaństwa na cokolwiek. Ale akurat metoda uniwersytetu w Sheffield mi się podoba, bo nie ma dziś lepszego sposobu zainteresowania człowieka czymkolwiek, niż opatrzenie tego ostrzeżeniem: „Uwaga, drastyczne!”. A mogliby jeszcze dodać, że tam jest nie tylko przemoc, ale i seks. Bo to o życiu jest, wiecie?
KRÓTKO:
Lewy szacunek
Piotr Wielgus nie odpowie za zakłócenie Mszy św. w Toruniu w czasie tzw. czarnych protestów, z uwagi na przedawnienie karalności wykroczenia. Sąd Okręgowy w Toruniu utrzymał w mocy wyrok Sądu Rejonowego w tej sprawie. Przypomnijmy, że w październiku 2020 r. posłanka Joanna Scheuring-Wielgus ze swoim mężem Piotrem weszli do kościoła podczas Mszy, trzymając w rękach transparenty z proaborcyjnymi hasłami, stanęli przed ołtarzem.
Co prawda Kodeks karny chroni obywateli przed „złośliwym przeszkadzaniem w aktach religijnych”, ale sąd ocenił ostatecznie, że zachowanie Piotra Wielgusa „nie było złośliwe”.
No pewnie, że nie złośliwe – chodziło przecież o prawo do zabijania dzieci. Domaganie się czegoś takiego w kościele, i to w czasie Mszy, jest, rzecz jasna, aktem szacunku wobec katolików.
Franciszek Kucharczak
Dziennikarz działu „Kościół”, teolog i historyk Kościoła, absolwent Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, wieloletni redaktor i grafik „Małego Gościa Niedzielnego” (autor m.in. rubryki „Franek fałszerz” i „Mędrzec dyżurny”), obecnie współpracownik tego miesięcznika. Autor „Tabliczki sumienia” – cotygodniowego felietonu publikowanego w „Gościu Niedzielnym”. Autor książki „Tabliczka sumienia”, współautor książki „Bóg lubi tych, którzy walczą ” i książki-wywiadu z Markiem Jurkiem „Dysydent w państwie POPiS”.