"Epidemia"

Pomyśleć, że film "Epidemia" (reż. Wolfgang Petersen) ma już prawie trzy dekady, a wydaje się być niesamowicie aktualny.

Ostatnio chyba nadrabiam stare filmy, a trzeba przyznać, że wcale nie są gorsze od współczesnych filmów, a czasami pod pewnymi względami dużo lepsze. W tym filmie bardzo podobają mi się dialogi, a Dustin Hoffman w roli głównej jest na tyle przekonujący, że przez moment pomyślałam, że może warto wstąpić do wojska. 

Epidemiolog pułkownik Sam Daniels (Dustin Hoffman) wraz ze swoim kolegą Schulerem i majorem Saltem (Cuba Gooding Jr.) trafiają do Zairskiej osady,  w której tajemniczy wirus powoduje umieranie kolejnych osób. Daniels ostrzega, że wirus może przedostać się do USA, ale przełożeni jakoś nie reagują. Generał Billy Ford (Morgan Freeman) wręcz zdaje się zbywać Sama. Okazuje się, że z tym wirusem miał do czynienia wcześniej, ale rozwiązanie problemu było radykalne. 

Daniels ostrzega także swoją żonę, właściwie byłą żonę, o możliwości przedostania się wirusa. Choć Roberta "Robby" (Rene Russo) alergicznie reaguje na telefon z mężem, to jednak informuje przełożonych, że powinno się podnieść alarm.

W międzyczasie do USA trafia małpka kapucynka, która zarażona jest wirusem Motaba. Najpierw rani właściciela sklepu zoologicznego Alvareza, a następnie zostaje wypuszczona przez "Jimbo", który próbował ją odsprzedać.  Jimbo leci do Bostonu, gdzie zaraża swoją dziewczynę. Śledztwo w sprawie dziwnej choroby przeprowadza Robby. W Bostonie nikt więcej się nie zaraził, choć Jimbo i Alice umierają. Za to w Cedar Creek zaczyna chorować lekarz, który miał kontakt z krwią Alvareza. 

Do Cedar Creek rusza Robby, dołącza do niej Sam, choć wbrew rozkazom Forda. Rozpoczyna się wyścig z czasem. Chorych przybywa, nadal nie wiadomo, gdzie jest nosiciel. A żeby tego było mało, wojsko za wszelką cenę chce zniszczyć miasteczko. 

Film ma też mądre przesłanie na nasze czasy, że należy walczyć o rodzinę i małżeństwo. Nawet, gdy wydaje się, że już wszystko skończone. 

Polecam.