23 lipca zaczynają się 32. Letnie Igrzyska Olimpijskie w Tokio – bez zagranicznych kibiców, z drakońskimi obostrzeniami dla sportowców, organizowane przy sprzeciwie większości japońskiego społeczeństwa.
To będą świetnie zorganizowane i bezpieczne igrzyska – mówił sekretarz Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego (MKOL) Jacques Rogge w 2013 roku, po wyborze Tokio na gospodarza letnich igrzysk 2020. Dziś słowa te brzmią jak ponury żart. Nie ma też śladu po panującym wówczas w Japonii entuzjazmie. Na razie japońskie igrzyska przeszły do historii jako pierwsze przesunięte o rok. Nowy termin też długo stał pod znakiem zapytania. Ostatecznie, na miesiąc przed wydarzeniem, szef komitetu organizacyjnego Seiko Hashimoto zapewniła: „Na 100 procent się odbędą”. Jak jednak pisze się w Japonii, będą miały one „gorzki posmak”. Większość Japończyków chciała ich odwołania bądź przełożenia na inny termin. Wobec wolno przebiegającej akcji szczepień boją się oni kolejnej fali koronawirusa. Sportowców i dziennikarzy martwi z kolei konieczność borykania się z ogromną skalą pandemicznych obostrzeń. O ile, wbrew obawom, udało się uratować trochę atmosfery święta na piłkarskim Euro, o tyle w Japonii zupełnie nie ma podstaw do optymizmu.
Nieudolna akcja szczepień
Patrząc na suche statystyki, Japonia dość dobrze radzi sobie z koronawirusem. Społeczeństwo ma głęboko zakorzenione nawyki związane m.in. z noszeniem maseczek i podporządkowywaniem się obostrzeniom sanitarnym. W kraju liczącym 125 mln mieszkańców łącznie zanotowano (do 23 czerwca) 788 tys. zakażeń i 14 tys. zgonów. Dla porównania – w Polsce mamy 2,88 mln zakażeń i prawie 75 tys. zgonów.
W Japonii lęk przed koronawirusem potęguje jednak źle zorganizowana akcja immunizacyjna. To jeden z najwolniej szczepiących się krajów wysoko rozwiniętych. Do połowy czerwca dwie dawki przyjęło tam zaledwie 6 proc. populacji (w Polsce 30,4 proc., w USA 45 proc.). Na fiasko złożyło się kilka czynników. Po pierwsze – biurokracja. Japońskie urzędy zastosowały długą procedurę zatwierdzającą każdą ze szczepionek. W rezultacie pierwsi obywatele tego kraju przyjęli szczepionkę w lutym, miesiąc później niż w UE i USA. Dopiero pod koniec maja poluzowano przepisy regulujące, kto może wykonać zastrzyk. Wcześniej mogli to robić tylko lekarze, pielęgniarki i stomatolodzy, co skutkowało brakiem personelu do pracy. Źle przebiegała też współpraca między władzami centralnymi i lokalnymi przy organizacji punktów szczepień. Nadal też w japońskim społeczeństwie utrzymuje się wobec szczepionek wysoka nieufność.
Wszystko to składa się na obraz kraju nieprzygotowanego na kolejne fale COVID-19. A tymczasem, choć nie będzie zagranicznych kibiców, do Japonii przyleci około 80 tys. sportowców, dziennikarzy i osób obsługujących igrzyska. Będą oni przemieszczać się po łącznie czterdziestu dwóch obiektach sportowych (dla 33 dyscyplin). Obawy potęguje fakt, że już w drugiej reprezentacji, która przybyła na igrzyska (sportowcy z Ugandy), wykryto zakażenie koronawirusem.
Fala przed igrzyskami
Niechęć do igrzysk w japońskim społeczeństwie sięgnęła szczytu w maju 2021 r. Przez kraj przetaczała się wtedy czwarta fala COVID-19. Dzienna liczba przypadków zarażenia nie była wielka, maksymalnie 7 tys., ale szczególnie mocno dotknęła ona prefekturę Osaka, gdzie doszło do przeciążenia szpitali. Po raz pierwszy od początku pandemii dzienna liczba zgonów w maju przekroczyła 200 osób. Japońskie władze wprowadziły stan wyjątkowy w dziewięciu prefekturach (Japonia ma 47 tych jednostek terytorialnych). Zniesiono go 17 czerwca, po tym jak liczba dziennych przypadków spadła poniżej tysiąca.
W maju z oficjalnymi apelami o przełożenie igrzysk zwróciły się japońskie organizacje zrzeszające lekarzy i pielęgniarki. Rząd nie tylko je zignorował, lecz także w szczycie czwartej fali prowadził rekrutację personelu medycznego do obsługi igrzysk, co wywołało oburzenie społeczne. Masowo też zaczęli wycofywać się wolontariusze, zwłaszcza po tym, jak władze uprzedziły, że nie zdążą ich zaszczepić przed 23 lipca. Internetowa petycja pod nazwą „Odwołać igrzyska w Tokio, by chronić nasze życie” do 22 czerwca zebrała ponad 430 tys. podpisów. 24 czerwca głos w sprawie zabrał cesarz Naruhito. Jego kancelaria przekazała, że monarcha „jest bardzo zmartwiony obecnym poziomem zakażeń i wyraża obawy, czy igrzyska nie spowodują ich wzrostu”.
Nie Japonia decyduje
Dlaczego więc premier Suga obstaje przy organizacji niepopularnego społecznie wydarzenia, zwłaszcza w perspektywie wyborów parlamentarnych w październiku 2021 r.? Faktycznie ma on ograniczone pole manewru. Decydujący głos w sprawie zorganizowania igrzysk należy do Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. Ten w swoim regulaminie określa, że można odwołać to wydarzenie tylko w przypadku „wojny lub społecznych niepokojów”. Olimpiady nie odbywały się jedynie w czasie pierwszej i drugiej wojny światowej. Szef MKOL Thomas Bach stwierdził, że igrzyska będą „bezpieczne”, i tym samym uznał dyskusję za zakończoną. Jednostronna decyzja Japończyków o wycofaniu się naraziłaby ich na proces sądowy i niemal pewną konieczność wypłaty odszkodowania. Nie mówiąc już o bezpowrotnym zmarnowaniu około 13 mld dolarów wydanych dotychczas na organizację. Ostateczny koszt będzie wyższy prawdopodobnie o 3 mld w związku z koniecznością wdrożenia dodatkowych zabezpieczeń sanitarnych.
Mimo wszystko japońskie władze zorganizują tę imprezę nie tylko z powodu braku wyboru, lecz także z chęci ratowania międzynarodowego prestiżu. Igrzyska miały być symbolem odrodzenia Japonii po dwóch dekadach gospodarczej stagnacji i tragicznym trzęsieniu ziemi w 2010 r., które spowodowało katastrofę w elektrowni jądrowej w Fukushimie. Świat miał zachwycić się nowoczesnymi, zrobotyzowanymi, a przy tym zrównoważonymi ekologicznie obiektami sportowymi. Ostatecznie impreza będzie skromniejsza, ale zorganizowana mimo obiektywnych przeciwności. Nie bez znaczenia jest fakt, że sąsiedzi Japonii – Korea Południowa i Chiny – w ostatnich latach organizowali udane olimpiady (zimową w Pjongjangu w 2018 r., letnią w Pekinie w 2012 r.). Chińczycy zgodnie z planem przeprowadzą też zimową olimpiadę w swojej stolicy w 2022 r.
W covidowej bańce
Gdy dowiadujemy się o szczegółach igrzysk w Tokio, powraca pytanie, dla kogo będą one świętem. Na pewno nie dla zagranicznych kibiców, bo już w marcu 2021 r. japońskie władze poinformowały, że nie wpuszczą ich do kraju ze względu na pandemię. 21 czerwca ogłoszono, że japońscy kibice mogą oglądać zawody, ale na stadionach może ich być maksymalnie 10 tys. lub mogą zająć połowę dostępnych miejsc. Udział publiczności obwarowany jest też restrykcjami – obowiązkowe maseczki, zakaz głośnego dopingowania oraz obowiązek powrotu do domów z obiektów olimpijskich od razu po zakończeniu zawodów. Nie tak wygląda sportowe święto. Inna sprawa, że w Tokio i tak nie będzie warunków do celebrowania igrzysk, bo trwa stan „quasi-wyjątkowy”. 17 czerwca teoretycznie otwarto bary i restauracje, ale tylko do godziny 20.
Zapowiadają się też trudne igrzyska dla sportowców. Zawsze wspominają oni wyjątkowy klimat wioski olimpijskiej jako miejsca spotkań ze sportowcami z całego świata. Tym razem czekają ich uciążliwe ograniczenia: obowiązkowe spożywanie posiłków w samotności, zakaz prowadzenia rozmów w zamkniętych pomieszczeniach, zakaz kontaktowania się z wolontariuszami i obsługą igrzysk. Za łamanie tych obostrzeń grozi odebranie medalu, a nawet deportacja z Japonii. Przygotowanie sportowców do spędzenia prawie miesiąca w stresie i samotności będzie wyzwaniem dla psychologów poszczególnych kadr. Z takimi samymi trudnościami będą borykać się dziennikarze. Na igrzyskach obowiązuje ich praca w „bańce”, czyli poruszanie się wyłącznie między hotelem, miejscami pracy i obiektami olimpijskimi. Wszystkich na igrzyskach czeka codzienne testowanie na COVID-19, niezależnie od zaszczepienia.
Podczas pierwszych igrzysk czasów pandemii priorytety będą inne niż dotychczas – najważniejsze będzie niedopuszczenie, by stały się one rozsadnikiem kolejnej fali pandemii.•
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się