Wielu młodych ludzi, podobnie jak bohater filmu „Syn marnotrawny”, kwestionuje wartości, jakimi żyją ich rodzice.
To nie przypadek, że w pierwszej scenie oglądamy obraz „Powrót syna marnotrawnego” Rembrandta, wiszący w domu Seana. Możemy się domyślić, że zapowiada on, podobnie zresztą jak sam tytuł, temat filmu. I rzeczywiście: reżyser podjął próbę stworzenia współczesnej paraboli biblijnej opowieści. Nie do końca jednak udaną, chociaż godną obejrzenia. W oryginale film nosi tytuł „Wyznania syna marnotrawnego”, bo fabuła przedstawiona została z punktu widzenia bohatera, którego komentarze słyszymy spoza kadru.
Sean, syn pastora, ma już dość wysłuchiwania rad i przestróg rodziców. Uważa, że usiłują oni pokierować jego życiem, a on chce być człowiekiem wolnym. Po ukończeniu liceum Sean postanawia wynieść się z domu i wyjeżdża na studia do odległego miasta, zrywając wszelkie kontakty z rodzicami. Może sobie na to pozwolić, bo dysponuje częścią środków przeznaczonych na studia. Tam zaprzyjaźnia się z wesołym lekkoduchem Brianem. Obaj prowadzą raczej rozrywkowe życie, nie myśląc o konsekwencjach. Sean staje na krawędzi życiowej przepaści.
Film porusza problem ponadczasowy, bo wielu młodych ludzi dokonuje podobnych wyborów, kwestionując wartości, jakimi żyją ich rodzice, z wiarą włącznie. Obecnie ta negacja staje się powszechna, w znacznej mierze pod wpływem mediów i serwisów społecznościowych zawłaszczanych przez lewicę. Sean odrzuca Boga, zdecydowany, by kierować się własnymi przekonaniami o tym, co dobre, a co złe.
Czy ma szansę, by z tej drogi zawrócić? I czy zależy to wyłącznie od niego? Film, zrealizowany przez protestanckich producentów, znajduje na to właściwą odpowiedź, chociaż wiele tu uproszczeń i schematycznych rozwiązań. Być może wynika to z faktu, że jest to debiut reżyserski Allana Spiersa.
Edward Kabiesz
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się