Nowy numer 39/2023 Archiwum

Dobra robota

Francuzi mocno przyczynili się do promocji Polaków i polskich duchownych pracujących na Wyspach. Blokując tuż przed świętami możliwość wjazdu tirów z Wielkiej Brytanii, uruchomili polską wyobraźnię, którą zachwycił się świat.

Nie liczyłem kilometrów, jakie pokonałem pieszo między tirami. Po prostu szedłem przed siebie, wiedziałem, że muszę tam z tymi ludźmi być. Do niektórych pojazdów wchodziłem na krótką rozmowę, błogosławieństwo, inni sami wychodzili, już po 5 minutach od naszego przyjazdu podeszło do mnie kilku panów i zapytało najpierw o spowiedź, nie o jedzenie – mówi mi ks. Bartosz Rajewski z Londynu.

Dobro na ulicy

W Wigilię Bożego Narodzenia on i ks. Dawid Jasiński odwiedzili kierowców z całej Europy, którzy utknęli w pobliżu Dover w Wielkiej Brytanii, zablokowani nagłą decyzją władz Francji o niewpuszczaniu transportu z Wysp. Kilka tysięcy ciężarówek skierowano na lotnisko Manston, reszta tkwiła wzdłuż autostrady i na pobliskich parkingach. Większość kierowców stanowili Polacy, ale pomoc duszpasterska i żywnościowa trafiła oczywiście do każdego, kto jej potrzebował, niezależnie od narodowości. Obecność polskich księży odbiła się głośnym echem w mediach, głównie społecznościowych. Nie była to jednak ani jednorazowa akcja pomocowa w wykonaniu tych duchownych, ani też jedyna, jakiej w tym czasie udzielili kierowcom Polacy mieszkający na Wyspach. Zaangażowanie dziesiątków różnych osób, firm, parafii i instytucji pokazało, że w chwilach kryzysowych Polacy wiedzą, jak się zachować.

Niezależnie od tego, na ile francuski szach był wynikiem obaw przed nową odmianą COVID-19, jaka pojawiła się w Wielkiej Brytanii, na ile była to strategia całej Unii, która chciała wymusić na Brytyjczykach ustępstwa w negocjacjach nad umową brexitową, a na ile jeszcze element gry samych Francuzów, którzy od dawna rzucają kłody pod nogi polskim przewoźnikom obsługującym ponad 20 proc. unijnych dostaw towarów – chaos spowodowany decyzją Paryża wyzwolił wiele dobra: jedni organizowali paczki z pomocą, inni przyjęli do swoich domów na Wigilię kierowców dosłownie z ulicy. To dobra okazja, by pokazać, że dobro marki „Polska” i „polscy księża” na Wyspach to nie tylko takie jednorazowe akcje, ale ciągła, często niezauważalna pomoc w dużo dramatyczniejszych sytuacjach.

Polak Polakowi…

Ksiądz Bartosz Rajewski, proboszcz dwóch parafii w Londynie – polskiej św. Wojciecha w South Kensington i angielskiej św. Patryka na West Hendon – w Wigilię Bożego Narodzenia planował najpierw odwiedzić osoby bezdomne u sióstr „kalkucianek”. Potem wieczorna liturgia w parafiach… Kiedy okazało się, że sytuacja pod Dover jest coraz bardziej dramatyczna, miał przekonanie, że coś trzeba z tym zrobić. „Kościół powinien, a nawet musi się tymi ludźmi zainteresować. Są jak owce bez pasterza”, napisał na swoim profilu na Facebooku. Artur Kieruzal, dziennikarz z Londynu, zaproponował mu, by zaangażować polskie piekarnie. Skontaktowali się z właścicielami dwóch takich piekarni, którzy byli bardzo chętni do pomocy i w nocy ze środy na czwartek ich pracownicy przygotowali prowiant dla ponad 3 tys. osób. Temat wyjazdu do kierowców nagłośniły lokalne polskie media, więc zaczęli zgłaszać się właściciele polskich sklepów, przedsiębiorcy, firmy transportowe i taksówkarskie oraz osoby prywatne. Każdy chciał jakoś pomóc. Ksiądz Bartek zadzwonił też do ks. Dawida Jasińskiego, proboszcza z Lewisham. Powiedział mu o swoich planach. Zgodził się od razu dołączyć. Już po świętach ks. Bartek wspomina w rozmowie z GN: – Byli kierowcy, którzy mówili, że są wierzący, ale niepraktykujący, ale że chętnie skorzystają z pomocy, przyjmą błogosławieństwo. Nie spotkałem się z żadną agresją. Kierowcy z innych państw reagowali różnie – jedni ze śmiechem, inni dopytywali, kim jesteśmy, może pierwszy raz w życiu widzieli księdza w sutannie. Kierowcy z Włoch i Hiszpanii prosili o błogosławieństwo – dodaje.

Czy cała akcja zjednoczyła Polaków na Wyspach? – W Londynie mówią czasem: jeśli Polak w twojej sprawie nic nie zrobił, to już ci pomógł, bo Polak Polakowi zazwyczaj rzuca kłody pod nogi. I ta polska zawiść, zazdrość, nieumiejętność współpracy ze sobą, rywalizacja pojawia się nieraz w opowieściach osób, które spotykam, choć ja osobiście nie mam takiego doświadczenia. W mojej parafii zawsze ktoś się znajdzie, kto pomoże, poszuka pracy lub sam zatrudni. Ale nawet jeśli dominuje przekonanie, że w indywidualnych relacjach „Polak Polakowi wilkiem”, to zarazem jeśli jest jakieś nieszczęście, które nas spotyka, wszyscy stają na rzęsach, starają się pomóc, działać. Przy takiej mobilizacji na Polaków zawsze można liczyć – ciągnie opowieść ks. Bartek.

Nie tylko od święta

Ksiądz Maciej Michałek, proboszcz parafii Świętej Rodziny w Enfield Town w Londynie, również miał jechać pod Dover. Obowiązki duszpasterskie w parafii kazały mu jednak zostać na miejscu. Poza tym ktoś musiał pojechać do osób dotkniętych kryzysem bezdomności – i ks. Michałek zastąpił tego dnia ks. Rajewskiego w tej posłudze. – Odczytałem to jako znak od Pana Boga, bo w minionym roku mieliśmy kilka zbiórek dla bezdomnych Polaków. Co roku w parafiach polskich w Anglii zbiera się paczki dla bezdomnych z Wrocławia. Pomyślałem sobie: dlaczego nie zrobić zbiórki dla Polaków, którzy mieszkają na ulicach Londynu, to jest kilka tysięcy ludzi. Moim parafianom powiedziałem: to są ludzie, którzy przyjechali z takimi samymi marzeniami jak wy, tylko im się nie udało – mówi proboszcz z Enfield.

Ksiądz Stefan Wylężek, rektor Polskiej Misji Katolickiej w Anglii i Walii, Boże Narodzenie spędzał w Swindon (ok. godziny jazdy pociągiem z Londynu). Z innymi Polakami zorganizował transport z pomocą dla kierowców, w tym zwłaszcza ciepłe jedzenie. Na parkingu w Swindon – 3 godz. drogi od Dover – było 7 polskich tirów. – Zawieźliśmy im jedzenie, ale też zaprosiliśmy ich na wigilię i każdy z nich był na wieczerzy w polskiej rodzinie – opowiada. Podobnie było w Coventry, gdzie policja już zatrzymywała tiry i kierowała je na parkingi, żeby nie tworzyły wielkich korków na autostradzie M40. – Na ten parking w Coventry pojechała bardzo duża grupa Polaków, zawieźli im ciepłe jedzenie, to, co jest potrzebne, byli z nimi przed wigilią. W Slough – na zachodzie Anglii – również była bardzo rozbudowana akcja charytatywna dla Polaków, którzy są w potrzebie. Podobnie w Reading… mógłbym podawać wiele innych miejsc. Wszystkie parafie, szczególnie na zachodzie i południu, opiekowały się polskimi kierowcami – mówi mi ks. Wylężek.

Rektor PMK podkreśla, że nie ma nic nadzwyczajnego w tego typu akcjach. – W parafii w Londynie na Devonii mamy Wspólnotę Dwóch Serc. To młodzi ludzie, którzy robią kanapki i rozdają je bezdomnym na ulicy. Ta działalność nie ogranicza się tylko do Polaków, ale obejmuje wszystkich potrzebujących. W Reading co roku mieliśmy spotkanie dla osób starszych, bezdomnych, w minionym roku to było trudniejsze, ale odwiedzamy ich, jeśli proszą o przyjazd z sakramentami. Pomoc kierowcom nie była zatem czymś wyjątkowym. Mamy w polskiej tradycji zwyczaj zostawiania wolnego miejsca przy stole dla niespodziewanego gościa. I można powiedzieć, że kierowcy, którzy nagle znaleźli się w dramatycznej sytuacji, byli takimi gośćmi – dodaje ks. Wylężek.

140 kg dobra

Całe zamieszanie medialne, jakie wywołała aktywność polskich duchownych i wielu parafian na Wyspach, to również dobra okazja, by rozprawić się ze stereotypem, że praca księdza w Wielkiej Brytanii to „lukratywna posadka”. Zwłaszcza w okresie pandemii, gdy wiele parafii dotknął kryzys finansowy, podobne opinie brzmią jak kiepski żart. – Pojechałem kiedyś do Polski na urlop i od pewnego księdza usłyszałem: fajnie tak sobie jeździć na wakacje do Polski za obcą walutę. Ja mu wtedy powiedziałem: zapraszam do Anglii, nam tu naprawdę potrzeba księży do pracy – opowiada ks. Maciej Michałek z parafii w Enfield. Ksiądz Bartek Rajewski potwierdza: – Jeśli komuś się wydaje, że to jest lukratywna posada kapłańska na emigracji w centrum Londynu i można sobie żyć dostatnio, to nie zna tej rzeczywistości. To zmaganie się z samotnością, czasem z brakiem kontaktów z ludźmi. Pewnie dlatego też wyszukuję sobie takie akcje, żeby iść do ludzi, być z nimi, by tę swoją potrzebę bycia z nimi zaspokoić – mówi. Paradoksalnie czas pandemii wcale – w jego przypadku – nie pogłębił tego poczucia samotności. Przeciwnie. – Szukałem nowych form zaangażowania i zgłosiłem się do sióstr Misjonarek Miłości do posługi wśród bezdomnych. One wiosną straciły wszystkich wolontariuszy, zadzwoniły do mnie, czy mogę przyjechać pomóc gotować obiady dla bezdomnych. I codziennie tam jeździłem, więc w tej pierwszej fazie pandemii spotykałem się częściej z ludźmi niż przed pandemią – dodaje ks. Rajewski.

Dobro w polskich parafiach ujawnia się najczęściej – jak wszędzie – po cichu, bez obecności kamer. Ksiądz Michałek: – Zgłosiła się do nas pani, samotna matka, najpierw zebraliśmy dla niej ubrania. Później przyznała, że ma problem z opłaceniem rachunków. Znalazł się chłopak, który zapłacił jej zaległe rachunki za prąd i ogrzewanie. Zgłosiła się również kobieta, która chciała zakupić potrzebującej jakieś jedzenie. I krótko po tym ta pani, która prosiła o pomoc, dzwoni do mnie i prawie płacząc, mówi: proszę księdza, odebrałam właśnie 7 paczek po 20 kg towaru z jedzeniem i środkami chemicznymi. Czyli ktoś podarował jej aż 140 kg różnego rodzaju zapasów. Mamy problemy finansowe jako parafia, ale ciągle znajdują się ludzie, którzy potrafią takie rzeczy robić. Dzięki nim takie małe polskie parafie w Anglii jeszcze istnieją.•

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Dziedzina

Zastępca redaktora naczelnego

W „Gościu" od 2006 r. Studia z socjologii ukończył w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej przy Ambasadzie RP w Londynie. Laureat nagrody Grand Press 2011 w kategorii Publicystyka. Autor reportaży zagranicznych, m.in. z Wietnamu, Libanu, Syrii, Izraela, Kosowa, USA, Cypru, Turcji, Irlandii, Mołdawii, Białorusi i innych. Publikował w „Do Rzeczy", „Rzeczpospolitej" („Plus Minus") i portalu Onet.pl. Autor książek, m.in. „Mocowałem się z Bogiem” (wywiad rzeka z ks. Henrykiem Bolczykiem) i „Psycholog w konfesjonale” (wywiad rzeka z ks. Markiem Dziewieckim). Prowadzi również własną działalność wydawniczą. Interesuje się historią najnowszą, stosunkami międzynarodowymi, teologią, literaturą faktu, filmem i muzyką liturgiczną. Obszary specjalizacji: analizy dotyczące Bliskiego Wschodu, Bałkanów, Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, a także wywiady i publicystyka poświęcone życiu Kościoła na świecie i nowej ewangelizacji.

Kontakt:
jacek.dziedzina@gosc.pl
Więcej artykułów Jacka Dziedziny

 

Quantcast