Kinga urodziła się rok temu, 14 listopada, i żyła tylko 46 dni. – Dokładnie tyle, ile sobie życzyła – przekonują jej rodzice. Ta historia stała się inspiracją do powstania Domu Życia, który już niebawem będzie działał na terenie sanktuarium pasyjno-maryjnego w Kalwarii Zebrzydowskiej.
Wymyślił go o. Leonard Hryniewski OFM, który w ubiegłym roku towarzyszył Basi i Mateuszowi Krzyśkom w ich prywatnej drodze krzyżowej – w przygotowaniu do bardzo trudnego rodzicielstwa. – Gdy o. Leonard dowiedział się, że Kinga ma zespół Patau, powiedział słowa, które głęboko zapadły mi w serce: że gdyby mógł, to nosiłby za mnie tę ciążę – nie kryje wzruszenia Basia. – Bardzo to z nami przeżywał. Mówił też: „Jeśli chcecie, to kłóćcie się z Bogiem; jeśli nie chcecie się modlić, to my modlimy się za was i niesiemy was duchowo”. Jego pomoc była nieoceniona, bo kto inny załatwiłby trumnę w sylwestra (Kinga zmarła 30 grudnia), kiedy wszyscy szykują się do świętowania? I kto inny – wspólnie z kapłanami z naszej parafii – zorganizowałby pogrzeb w Nowy Rok? – zastanawia się Mateusz.
Boga odnajdywałam w ludziach
Wtedy jeszcze o. Leonard mieszkał w klasztorze oo. bernardynów w Alwerni. Gdy wymyślił Dom Życia, przeniósł się do Kalwarii Zebrzydowskiej, by właśnie tam realizować ten projekt i pomagać rodzicom, na których spada krzyż choroby dziecka. Rodzicom takim jak Basia i Mateusz.
Diagnoza prenatalna była dla nich szokiem. Na pierwsze USG poszli z córkami, które zachwycały się widoczną na ekranie siostrą. Lekarka była jednak oszczędna w słowach i długo wykonywała badanie. – W końcu poprosiła, by dziewczynki wyszły na chwilę, i powiedziała nam o swoich podejrzeniach. Doradziła, by dla pewności zrobić jeszcze amniopunkcję, którą zresztą sama wykonała. Już wtedy ujęła nas swoim podejściem do Kingi. Uważając, by nie trafić jej igłą, pukała w mój brzuch i mówiła: „No odsuń się, maleńka” – wspomina Basia.
Gdy odbierali wynik badania, lekarka znów stanęła na wysokości zadania: na kartce, oprócz informacji o możliwości przerwania ciąży (która zgodnie z prawem musiała się tam znaleźć), była też informacja, że rodzice mogą zostać objęci opieką psychologa lub hospicjum perinatalnego. Powiedziała nawet, że w krakowskim Hospicjum dla Dzieci im. ks. Józefa Tischnera zna wspaniałą panią doktor, a podczas kolejnej wizyty dopytywała, czy Basia i Mateusz już się tam zgłosili.
– Przekonywała, że hospicjum może nam pomóc, ale my jeszcze nie rozumieliśmy, jak bardzo chore jest nasze dziecko, więc odsuwaliśmy od siebie myśl, że ma umrzeć. A Kinga miała przecież wadę letalną, najgorszą z możliwych – mówi Mateusz. – Nigdy nie zastanawialiśmy się nad aborcją. Nawet bolało nas, że ta informacja musi być na wyniku badania. Mając taką diagnozę, początkowo chcieliśmy schować się przed światem i nikomu o tym nie mówić – dopowiada Basia.
Okazało się jednak, że otwarcie się na świat zapoczątkowało lawinę dobra, którym zostali zasypani. – Zrozumieliśmy, że w hospicjum perinatalnym pracują ludzie starający się zapewnić rodzicom komfortowe warunki, by czas, jaki dany im będzie spędzić z dzieckiem, przeżyć maksymalnie owocnie. Tak właśnie się stało – zapewniają małżonkowie.
Wszystkie te zmagania dyskretnie obserwował o. Leonard, jeden z opiekunów wspólnoty Ruchu Duchowości Małżeńskiej „Equipes Notre Dame”, do której należą Basia i Mateusz. Cały czas wspierały ich też inne rodziny z grupy, które potem dziękowały, że dane im było uczestniczyć w tej niezwykłej historii. – To był trudny duchowo czas i momentami miałam wrażenie, że Bóg nam nie pomaga. Odnajdywałam Go jednak w tych ludziach, którzy pomagali na sto sposobów – przyznaje Basia.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się