Reklama

    Nowy numer 13/2023 Archiwum

Przestroga i wezwanie

– Gdybym trafił do szpitala dzień lub dwa dni później, dzisiaj być może byśmy nie rozmawiali – mówi Jerzy Polaczek.

Andrzej Grajewski: Panie Pośle, co jest najgorsze w chorobie określanej jako COVID-19?

Jerzy Polaczek: To, jak podstępnie do nas przychodzi. Początkowo człowiek jest przekonany, że to tylko mocne przeziębienie bądź grypa. Dopiero po jakimś czasie, u mnie to było po trzech dniach, przychodzi refleksja, że chyba jednak zaraziłem się koronawirusem. Najgorszy kryzys pojawia się między piątym a siódmym dniem. Wtedy rośnie temperatura, u mnie to było ponad 40 stopni, której nie da się zbić. Pojawia się potężne osłabienie i wrażenie ogólnej niemocy. Nigdy w życiu nie byłem w szpitalu, a więc odwlekałem moment zadzwonienia po pogotowie ratunkowe. To był błąd. Gdybym trafił do szpitala dzień lub dwa dni później, dzisiaj być może byśmy nie rozmawiali. Na szczęście 14 października karetka pogotowia ratunkowego zawiozła mnie do szpitala MSWiA w Katowicach, gdzie razem z blisko setką pacjentów spędziłem 17 dni. Obecnie jestem w szpitalu specjalistycznym MSWiA w Głuchołazach (przeznaczonym dla ciężkich przypadków pacjentów COVID-19). Przywieziono mnie tam z Katowic 30 października po dwukrotnym negatywnym wyniku na obecność koronawirusa. Przechodzę intensywne leczenie rehabilitacyjne, które może potrwać kilka tygodni. Są tutaj ludzie z całej Polski. Niektórzy byli już kilka razy w różnych szpitalach, pomimo że koronawirusem zarazili się wiosną i wydawało im się, że już dawno się go pozbyli.

W jakich okolicznościach dowiedział się Pan, że może być zarażony?

Od marca przestrzegałem zaleceń epidemiologicznych w miejscach publicznych. Do zakażenia doszło prawdopodobnie w trakcie dyżuru poselskiego. Spotkałem się wtedy na dłuższej rozmowie z osobą, która także przestrzegała wszystkich zasad. Przyszła w maseczce i rękawiczkach. Nie witaliśmy się, ale pożegnaliśmy się uściskiem dłoni. Po dwóch dniach mój rozmówca zadzwonił z informacją, że zrobił test i ma wynik pozytywny. On przeszedł chorobę w miarę spokojnie, natomiast ja zostałem dosłownie powalony przez wirusa.

Kiedy rozmawialiśmy w pierwszym tygodniu choroby, słyszałem, jak wiele kosztuje Pana wypowiadanie każdego słowa. Bał się Pan o życie?

Zakażona była także moja żona, a więc miałem o kogo się martwić i nie myślałem wiele o sobie. Tym bardziej że trzeba było zatroszczyć się o mieszkającą z nami teściową, którą opiekujemy się od sześciu lat, 24 godziny na dobę. Na szczęście okazało się, że żona przeszła chorobę bez większych dolegliwości. Ja natomiast od ponad 3 tygodni nie wychodzę ze szpitala. Psychicznie trzymałem się dobrze, ale fizycznie przeżyłem osłabienie w skali dla mnie wcześniej niewyobrażalnej. Każdorazowe wyjście do łazienki było jak wyprawa przez wydmy. Do tego bezsenność i wysoka gorączka.

W jakich warunkach był Pan w szpitalu w Katowicach?

Sale są tam wieloosobowe. Ja leżałem w 3-osobowej: z Edwardem – emerytowanym górnikiem, 70 lat, z Jaworzna i Adamem, lat 43, introligatorem z Katowic. Pogotowie zabrało go wprost z ulicy. Nagle utracił możliwość samodzielnego poruszania się. Bardzo szybko udało nam się stworzyć małą wspólnotę, pomagającą sobie wzajemnie. Znakomicie zajmował się nami także personel medyczny, wobec którego mam dług wdzięczności i ogromny szacunek. Do każdego z nas podchodzili indywidualnie. Zajmowali się nami z troską i wiedzą medyczną. Ten oddział charakteryzował się tym, że nie było tam lekkiego przypadku. Tylko poważnie chorzy, podłączeni do tlenu. Szacuję, że ok. 10 pacjentów leżało bez przytomności. Byli podłączeni do respiratorów pracujących nieustannie. Pozostali byli wspomagani tlenem.

Pan korzystał z respiratora?

Na szczęście nie musiałem. Jednak przez pierwsze 13 dni pobytu w szpitalu musiałem być nieustannie wspomagany tlenem. Bez tego nie mogłem normalnie oddychać.

Jak na Pana chorobę reagowała rodzina?

Żonie i dzieciom jestem bezgranicznie wdzięczny za wsparcie duchowe, jakie od nich wszystkich otrzymywałem i otrzymuję nadal. Zresztą dług wdzięczności mam nie tylko wobec najbliższych. Ze słowami wsparcia odzywali się do mnie ludzie, których dobrze znałem, ale także tacy, z którymi zetknąłem się jedynie w pracy parlamentarnej, czy wcześniej samorządowej, z kraju i zagranicy. Otrzymałem od nich setki SMS-ów, ­e-maili, różnych nagrań. Było to bardzo budujące i krzepiące doświadczenie. Chciałbym także powiedzieć o niezwykłej postawie pracodawców mojej córki. Kiedy dowiedzieli się, że choroba wyeliminowała mnie i żonę z opieki nad teściową, pozwolili córce przenieść się z Warszawy i pracować zdalnie, aby mogła opiekować się babcią. Musiała się nią zajmować jak pielęgniarki w szpitalu, a więc w kombinezonie ochronnym, aby jej nie zarazić. Myślę, że takiej solidarności doświadczyło i doświadcza wielu chorych w tysiącach polskich rodzin, o czym wiem chociażby z opowieści tych, którzy razem ze mną byli w tym szpitalu.

Kapelani nie mają dostępu do oddziałów covidowych, czy to jest problem dla chorych?

Po raz pierwszy w historii jesteśmy w sytuacji, że kapelani nie mają dostępu do chorych w szpitalach. To jest oczywiście podyktowane nadzwyczajnymi warunkami epidemiologicznymi – potrzebą zachowania ścisłej izolacji; ale ma także konsekwencje. We wszystkich szpitalach, nie tylko covidowych, obowiązuje od wielu miesięcy zakaz odwiedzin rodzin i bliskich. Dostępna jest jedynie w sposób ograniczony pomoc psychologiczna. Jednak brak kapelanów jest dla wielu pacjentów dramatycznym ograniczeniem. Niejednokrotnie byłem świadkiem próśb o kontakt z księdzem. Wydaje mi się, że pilnie powinna zostać przeanalizowana możliwość opieki duszpasterskiej także nad chorymi na COVID. Oczywiście z zachowaniem wszelkich obostrzeń związanych z pandemią. To bardzo ważne dla wielu chorych, szczególnie tych, którzy znajdują się w ciężkim stanie lub umierają. Byłem poruszony, gdy osoba bardzo ciężko chora wypowiedziała publicznie na oddziale Credo, aby w ten sposób dać świadectwo, jak było to dla niej ważne. Do chorych proszących o kapłana wysyła się psychologa. On naprawdę rzetelnie stara się wypełniać swoje obowiązki i pomagać, jednak nawet najlepszy psycholog nie zastąpi niejednokrotnie kapłana. Myślę, że kwestia obecności kapelanów na oddziałach covidowych jest wyzwaniem, któremu wspólnie powinni sprostać przedstawiciele służby zdrowia i Kościoła. Sądzę, że gdyby kapłani byli odpowiednio przygotowani i mogli wykonywać także funkcje ratownicze, mogliby być członkami zespołów medycznych pracujących na oddziałach covidowych w systemie dyżurów 12-godzinnych. Myślę, że najważniejszą potrzebą bardzo wielu ciężko chorych pacjentów jest, aby ktoś po prostu przy nich był. W tak ciężkiej chorobie wystarczy być przy chorym, patrzeć na niego, okazać mu bliskość i serdeczność. Obecność fizyczna księdza na takim oddziale miałaby wielkie znaczenie, także jako uzupełnienie pracy personelu medycznego starającego się nieść pomoc nie tylko fizyczną, ale i duchową.

Czym jest dla Pana to doświadczenie choroby?

Jestem posłem, a więc mam obowiązek własne doświadczenia cierpienia przenieść na forum publiczne i spożytkować w dalszej działalności. Spotkałem na wszystkich etapach mej choroby znakomitych i zaangażowanych w pracę ludzi. Należy im się ze strony państwa nie tylko szacunek, ale i pomoc w rozwiązywaniu ich codziennych problemów, a jest ich bardzo wiele. Lepiej je teraz dostrzegam. Jestem przekonany, że czeka nas w Polsce strategiczna debata nad wnioskami z pandemii dla całego systemu ochrony zdrowia. Nie ma dla państwa ważniejszego zadania jak ochrona zdrowia i życia swych obywateli. Pragnę zapewnić wszystkich, którzy mają bliskich na oddziałach covidowych, że mimo separacji i braku możliwości osobistego kontaktu są oni pod troskliwą opieką całego personelu medycznego – lekarzy, pielęgniarek, salowych, opiekunów medycznych, ratowników i innych.

Nie brakuje jednak takich, którzy nadal lekceważą pandemię.

Pokazałbym im oddziały covidowe. Można tam spotkać przedstawicieli wszystkich grup społecznych. Obok siebie leżą profesorowie i emeryci, młodzi i starzy. Wysportowani, którzy – jak ja – wcześniej nie mieli do czynienia ze służbą zdrowia, obok pacjentów schorowanych, wielokrotnie doświadczonych cierpieniem. Nasze doświadczenie powinno być przestrogą i wielkim wezwaniem do opamiętania się szaleńców kwestionujących powagę epidemii, demonstracyjnie nieprzestrzegających żadnych zasad. Jest to postawa skrajnie szkodliwa zwłaszcza w sytuacji gwałtownego przyrostu zakażonych i chorych. Takie zachowanie to uderzenie nie tylko w nich samych, ale i w cały personel medyczny ratujący nam życie. •

Jerzy Polaczek

jest posłem PiS, wiceprzewodniczącym Sejmowej Komisji Administracji i Spraw Wewnętrznych. W Sejmie nieprzerwanie od 1997 r.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Andrzej Grajewski

Dziennikarz „Gościa Niedzielnego”, kierownik działu „Świat”

Doktor nauk politycznych, historyk. W redakcji „Gościa” pracuje od czerwca 1981. W latach 80. był działaczem podziemnych struktur „Solidarności” na Podbeskidziu. Jest autorem wielu publikacji książkowych, w tym: „Agca nie był sam”, „Trudne pojednanie. Stosunki czesko-niemieckie 1989–1999”, „Kompleks Judasza. Kościół zraniony. Chrześcijanie w Europie Środkowo-Wschodniej między oporem a kolaboracją”, „Wygnanie”. Odznaczony Krzyżem Pro Ecclesia et Pontifice, Krzyżem Wolności i Solidarności, Odznaką Honorową Bene Merito. Jego obszar specjalizacji to najnowsza historia Polski i Europy Środkowo-Wschodniej, historia Kościoła, Stolica Apostolska i jej aktywność w świecie współczesnym.

Kontakt:
andrzej.grajewski@gosc.pl
Więcej artykułów Andrzeja Grajewskiego

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się