Każda epidemia w historii świata, także COVID-19, dotyka bardziej ubogich i zmarginalizowanych społecznie niż bogatych i wpływowych.
To, że chorował książę Karol, następca tronu Wielkiej Brytanii, premier gabinetu Jej Królewskiej Mości Boris Johnson, Ewangelos Marinakis, multimilioner, armator i właściciel m.in. greckiego klubu piłkarskiego Olimpiakos Pireus, czy pani wiceprezydent Islamskiej Republiki Iranu Masumeh Ebtekar, łagodna twarz reżimu ajatollahów, oraz jedna czwarta irańskiego parlamentu, wzmaga w nas przeświadczenie, że w obliczu choroby, epidemii, wszyscy jesteśmy równi. To nieprawda.
Rozbijają się najwięksi
Tak działała dżuma, tak działała hiszpanka, mordująca całe biedne wsie, a wcześniej cholera – zabijająca ludność nieskanalizowanych, ubogich dzielnic miast. Dlaczego? Odpowiedzi, których udziela nauka, jest wiele. W kwestii COVID-19 niektóre z nich wyliczono w materiale opublikowanym na łamach magazynu „Science” przez profesorów Joachima von Brauna z Uniwersytetu w Bonn, Stefano Zamagniego z Uniwersytetu w Bolonii i biskupa Marcelo Sáncheza Sorondo z Papieskiej Akademii Nauk.
Na korzyść, choć w tym kontekście użycie tego słowa jest wyjątkowo nie na miejscu, krajów biednych w zasadzie działa tylko jeden czynnik. Jest nim wiek mieszkańców. W krajach Trzeciego Świata średnia długość życia jest tak znacząco niższa od tej w krajach wysoko rozwiniętych, że grupa wiekowa najbardziej narażona na ciężki przebieg zakażenia praktycznie nie istnieje. Wszystko inne działa na niekorzyść. Na przykład zachowanie dystansu społecznego jest możliwe tylko w przypadku ludzi zamożnych. Biedni, stłoczeni w miejskich slumsach lub obozach dla uchodźców, nie mają takiej możliwości. Nie mają masek, by zasłonić twarz, rękawiczek jednorazowych, a nawet sanitariatów umożliwiających podstawową higienę, np. umycie rąk. Nie stać ich na żadne testy, nawet te najgorszej jakości. W zatłoczonych metropoliach krajów rozwijających się potrzebne jest wsparcie w jak najszybszym zapewnieniu podstawowych środków ochrony, testów oraz szpitali polowych i miejsc izolacji. Jak jednak ma się to udać, gdy nawet zamożne kraje przez trzy miesiące miały trudności z produkcją podstawowego sprzętu medycznego, a kombinezony ochronne i respiratory stały się tak cenne jak czołgi i myśliwce podczas wojny?
Nie bez znaczenia jest również wykluczenie cyfrowe ubogich. Nierówna dystrybucja technologii i zasobów internetowych oznacza, że kluczowe informacje na temat COVID-19, w szczególności wczesne ostrzeżenia i reakcje, nie pojawiają się w odpowiednim czasie (jeśli w ogóle się pojawią) w społecznościach o niskich dochodach. Bez dostępu do odpowiedzialnych, przejrzystych i aktualnych informacji, te niesprawdzone oraz fake newsy mogą rozprzestrzeniać się w biednych społecznościach znacznie szybciej niż w bogatych. A edukacja? Nawet w zamożnych społeczeństwach Włoch czy Francji okazało się, że kilkadziesiąt procent dzieci nie ma dostępu do internetu i nie może uczestniczyć w zajęciach szkolnych prowadzonych zdalnie. Luka w dostępie do technologii przekłada się bowiem również na brak możliwości uczenia się i pracy zdalnej dla milionów pracowników o niskich dochodach. Dostęp do internetu i technologii komunikacyjnych nie jest prawem człowieka. Jest przywilejem w niektórych miejscach dostępnym naprawdę nielicznym.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się