Czy obiektywne i apolityczne media publiczne w Europie to tylko mit, czy przeciwnie, część zachodniej kultury politycznej?
Wszystko zależy od definicji pojęć. Obiektywizm w sensie ścisłym w środowisku ludzkim jest niemal niemożliwy. Zawsze poznajemy coś, mając już określoną wiedzę, poglądy i założenia. Wprawdzie uczciwe podejście do tematu pozwala zweryfikować własną wizję rzeczywistości, jednak w praktyce wiele osób zdaje się ulegać przekonaniu, że „jeśli fakty przeczą mojej teorii, tym gorzej dla faktów”, jak zgrabnie ujął to Hegel. To skrajny przypadek, ale problem w tym, że ta skrajność stała się dziś standardem w przekazach medialnych. Również w mediach publicznych. Tymczasem obiektywizm, nawet jeśli nieidealny, ale rozumiany jako próba poznania i zrozumienia różnych stron sporu czy oceny rzeczywistości, jest możliwy. A w przypadku mediów publicznych – wręcz konieczny. Nie oznacza to braku miejsca na subiektywne i wyraziste opinie publicystów, przeciwnie, to również niezbędna część debaty publicznej. Jednak wymaga to jasnego oddzielenia od przekazu ściśle informacyjnego. I z tym media publiczne, nie tylko w Polsce, mają problem. Wprawdzie panuje przekonanie, że na Zachodzie standardy nadawców publicznych są dużo wyższe niż u nas, ale praktyka jest bardziej złożona. Rzetelna informacja w mediach publicznych w Polsce praktycznie nie istnieje (podobnie jak u komercyjnej konkurencji), jednak na Zachodzie wcale nie jest aż tak obiektywnie, jak sądzimy. Tyle że to efekt niekoniecznie uwikłań politycznych, ale raczej pewnej dominującej poprawności, która „nakazuje” mówić o danych sprawach tak, a nie inaczej. To paradoks, bo zarazem te same media są bardziej niezależne od władzy niż w Polsce. Krótko mówiąc, nad Wisłą, niezależnie od tego, kto sprawuje władzę, media publiczne są rządowe, podczas gdy np. w Wielkiej Brytanii media publiczne są od rządu bardziej niezależne, co wcale nie znaczy, że na pewno bardziej obiektywne.
Naciski po niemiecku
Trudno szczegółowo pisać o każdym kraju, dlatego skupmy się na dwóch modelowych przykładach funkcjonowania mediów publicznych: w Niemczech i Wielkiej Brytanii. Niemieckie media są zazwyczaj przedstawiane jako jedne z najbardziej obiektywnych i zarazem apolitycznych w Europie. Ten obraz w praktyce nie jest tak krystaliczny, a dyskusja nad niezależnością mediów rozgorzała z mocą, gdy parę lat temu do publicznej telewizji ZDF zadzwonił rzecznik CSU i zażądał pominięcia relacji z kongresu SPD. Sprawa wyszła na jaw, więc zaczęto stawiać pytania, czy to tylko jednorazowy wybryk, czy też stała praktyka. Wprawdzie ZDF nie uległa naciskom, a rzecznik parę dni później został usunięty ze stanowiska przez władze swojej partii, jednak w powietrzu wisiało pytanie, czy stałoby się tak, gdyby sprawa nie stała się publiczna.
W Niemczech publiczne stacje radiowe i telewizyjne powstały w wyniku porozumienia zawartego przez wszystkie landy, czyli kraje związkowe, bo to do ich kompetencji należy regulacja rynku mediów publicznych. Utworzone w ten sposób zrzeszenie stacji (ARD) niemal z definicji miało gwarantować niezależność radia i telewizji od rządu federalnego w Berlinie. Powstaje pytanie, czy sama niezależność od rządu w Berlinie gwarantuje z automatu apolityczność w sytuacji, gdy są przecież rządy poszczególnych landów, które również mogą naciskać na władze radia i telewizji. Zwłaszcza że kontrolujące media organy składają się w dużej części z polityków lub osób rekomendowanych przez partie polityczne w poszczególnych landach. Faktem jest, że poza trzema organami, które nadzorują funkcjonowanie mediów, kontrolę sprawuje także Trybunał Konstytucyjny, który nieraz musiał ingerować, gdy władze federalne chciały poszerzyć wpływ na media publiczne. Tyle tylko, że dotyczy to właśnie obrony przed zakusami rządu w Berlinie, ale już niekoniecznie rządów poszczególnych landów. I trudno o systemową apolityczność w sytuacji, gdy w zarządach zasiadają byli premierzy landów. W efekcie możliwe było odwołanie dyrektora ZDF, gdy premier jednego z landów publicznie wyrażał zdanie, że powinien on zakończyć karierę. Nie inaczej działo się w ARD, gdzie – jak ujawnili dziennikarze po wyjściu na jaw nacisków na ZDF – szefostwo regularnie otrzymywało „sugestie” ze strony polityków. Tyle że – inaczej niż w Polsce – od polityków różnych opcji, a nie tylko partii czy koalicji rządzącej.
Niezależność finansowa
Zarówno niemieckie, jak i brytyjskie media publiczne utrzymują się przede wszystkim z abonamentu. Niemieckie media publiczne wprawdzie otrzymują czasami różne granty od rządu i emitują reklamy, ale to niewielka część ich przychodów. W przeciwieństwie do Polski, która jest pod tym względem ewenementem, bo z reklam ma więcej niż połowę przychodów, co jest niespotykane w zachodnich mediach publicznych. A to przekłada się na niezależność lub jej brak (reklamy od państwowych spółek czy rekompensaty z budżetu – to wszystko nie jest obojętne, obok sposobu powoływania zarządu, dla funkcjonowania mediów).
Brytyjskie media publiczne również opierają swoją siłę finansową na abonamencie, a także na sprzedaży praw do swoich programów i tylko w niewielkiej części na rządowych grantach. Sama BBC, czyli Brytyjska Korporacja Nadawcza (British Broadcasting Corporation) to ewenement na skalę światową, nie tylko z racji tego, że zapoczątkowała model publicznych mediów, ale stała się symbolem dziennikarskiej bezstronności i apolityczności. Z tym jednak od pewnego czasu jest pewien kłopot. I to podwójny.
Różne twarze BBC
Z jednej strony premier Boris Johnson ma ochotę tej niezależności – czy też, w jego opinii, jednostronności – położyć kres, zamieniając obowiązkową licencję (abonament) na dobrowolną subskrypcję na takiej samej zasadzie, na jakiej działają platformy internetowe takie jak Netflix. Johnson uważa, że BBC jednostronnie przedstawiała i przedstawia kwestię brexitu, którego on był głównym promotorem. Gdyby udało mu się to wprowadzić, BBC popadłaby w duże kłopoty. Brytyjski system jednak chroni publicznego nadawcę przed taką nagłą radykalną zmianą wywołaną niechęcią ze strony polityków. Tę ochronę daje Karta Królewska BBC, którą co 10 lat zatwierdza królowa. Kolejne odnowienie przypada na rok 2027 i wtedy albo Johnson, jeśli będzie nadal rządził, albo ktoś inny może zmienić regulacje. Na razie politycy nie mają takiej możliwości.
Drugi kłopot z legendarnym obiektywizmem BBC polega na tym, że chociaż żaden polityk nie może otwarcie i bezpośrednio wpłynąć na politykę informacyjną poszczególnych stacji, to korporacja od lat stosuje zasady, które tylko pozornie wyglądają na bezstronne. W praktyce jest to poprawna politycznie stronniczość, niemal powszechnie akceptowana. Można to zauważyć na przykład w relacjonowaniu światowych napięć, m.in. konfliktu izraelsko-palestyńskiego. BBC od dawna coraz wyraźniej trzyma stronę Palestyńczyków, podczas gdy profesjonalizm nakazywałby przynajmniej podjęcie próby zrozumienia sytuacji Izraela. W tym akurat BBC podobna jest do większości mediów zachodnich. Gorzej dla jej wizerunku, gdy sami Brytyjczycy zaczynają dostrzegać stronniczość telewizji publicznej i tłumaczą po swojemu skrót BBC: Biased, Bigoted, Cowardly (stronnicza, fanatyczna, tchórzliwa). A to już poważny zarzut.
Nieobiektywizm apolityczny
W ostatnich latach szczególnie widoczne stało się jawnie antychrześcijańskie nastawienie BBC. Publiczny nadawca nie miał oporów, by emitować wyszydzający Jezusa musical „Jerry Springer Opera”. Były prezenter wiadomości BBC Peter Sissons we wspomnieniach publikowanych w brytyjskiej prasie przyznawał, że w korporacji panują zasady, iż „za żadną cenę nie można obrażać islamu, podczas gdy wobec chrześcijan jest to w porządku, ponieważ oni nic nie robią, gdy zostaną obrażeni”. W 2006 r. zarząd korporacji zorganizował seminarium szkoleniowe. Szefom programów zadano pytanie, czy pozwoliliby znanemu komikowi i obrazoburcy wrzucić na wizji do kubła na śmieci koszerne jedzenie, portret arcybiskupa Canterbury, Biblię i Koran. Większość uczestników odpowiedziała, że zgodziłaby się na wyrzucenie trzech pierwszych rzeczy, ale Koranu – nie. Przejawem skrajnej poprawności politycznej BBC było zalecenie kierownictwa wydane pracownikom, by w swoich programach unikali skrótów BC, czyli przed Chrystusem, oraz AD, czyli Anno Domini – roku Pańskiego. Dziennikarze mieli zastępować je „religijnie neutralnymi terminami”, jak CE (naszej ery) oraz BCE (przed naszą erą). Po fali krytyki ze strony mediów i przedstawicieli Kościołów kierownictwo BBC częściowo ustąpiło. Podało, że nie będzie zmuszać autorów programów do używania „neutralnych terminów”. Ale niesmak pozostał.
Jak widać, problemem mediów publicznych nie musi być tylko uzależnienie od państwa i aktualnego układu politycznego. I w Niemczech (przy wszystkich zastrzeżeniach, o których wspomniałem wyżej), i – jeszcze bardziej – w Wielkiej Brytanii nie spotkamy się z tak toporną propagandą prorządową jak w polskiej telewizji publicznej. Za to spotkamy się z całą gamą możliwości w stronniczym, a nieraz obrażającym poszczególne grupy społeczne przekazie.•
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się