Nowy numer 22/2023 Archiwum

Przed Auschwitz był Katyń

Czy szacunek dla milionów ofiar prostych żołnierzy musi być nierozdzielnie złączony z szacunkiem i wdzięcznością wobec imperium?

Dzień 27 stycznia – to ważna data we współczesnej kampanii propagandowej imperialnej Rosji. Armia Czerwona, prezentowana jako najwspanialsze narzędzie tego imperium, potwierdza w owym dniu status wyzwolicielki. Trudny do zakwestionowania: bo rzeczywiście w tym dniu doczekało wyzwolenia ostatnich 7 tysięcy więźniów niemieckiego systemu obozowego w Auschwitz. W walkach o wyzwolenie obozu zginęło ponad 200 czerwonoarmistów. W całej II wojnie światowej zginęło – wedle oficjalnych danych – 27 milionów obywateli ZSRR. Niezależny (od Putina) historyk profesor Borys Sokołow szacuje, że faktycznie mogło ich zginąć nawet ponad 40 milionów. Dla Stalina, a dziś dla Putina i jego mediów, te ofiary to dowód na to, że świat cały jest winien Rosji – utożsamionej w tym wypadku z ZSRR – niespłacalny nigdy dług wdzięczności za wynik II wojny, czyli za wyzwolenie od koszmaru hitlerowskiej zagłady i okupacji. Czy jednak szacunek dla milionów ofiar prostych żołnierzy musi być nierozdzielnie złączony z szacunkiem i wdzięcznością wobec imperium, z rehabilitacją i nowym kultem Stalina – wyzwoliciela? Dla wspomnianego Sokołowa – i innych niezależnie myślących Rosjan – ta sama straszliwa hekatomba to powód do zadumy nie tylko nad ludobójczą polityką Hitlera, ale także nad zbrodniami i błędami Stalina oraz świadomie realizowaną przez jego marszałków taktyką „trzech warstw”: na jedną warstwę ludzkiego „mięsa armatniego” (czyli żołnierzy Armii Czerwonej) nakłada się drugą, trzecia po tych dwóch w końcu przechodzi zwycięsko. I tak – od Stalingradu do Berlina. Przez oswobodzenie Auschwitz.

Polska przypomina jednak coś jeszcze. Droga Armii Czerwonej w II wojnie światowej nie zaczęła się od Stalingradu ani nawet od bohaterskiej obrony Brześcia przed nacierającym Wehrmachtem w czerwcu 1941 roku. Najpierw, od 17 września 1939 roku poczynając, ta sama Armia Czerwona wspólnie z Wehrmachtem zdobywała tenże Brześć i zajmowała nie tylko pół Polski, ale także pół Europy Wschodniej (Łotwę, Litwę, Estonię, rumuńską Besarabię i próbowała również Finlandię) – na mocy układu z Hitlerem. Wspólnej defilady oddziałów Heinza Guderiana i kombryga Kriwoszeina, „defilady zwycięzców”, 22 września 1939 roku, pieczętującej w Brześciu braterstwo broni hitlerowskich Niemiec i stalinowskiego imperium – tego symbolu genezy II wojny Putin i jego Rosja nie chcą pamiętać.

Co jeszcze może warto w tym kontekście przypomnieć? Agresja sowiecka na Polskę we wrześniu 1939 roku została zaplanowana szczegółowo przez szefa sztabu Armii Czerwonej, Borysa Szaposznikowa. Tak się złożyło, że pierwszy plan ofensywy, mającej wymazać Polskę z mapy, ten sam Szaposznikow – wtedy młody szef sztabu polowego Armii Czerwonej – podpisał również 27 stycznia: 1920 roku. Szaposznikow, wcześniej oficer armii carskiej, wskazał już wtedy, że konflikt ze „zwartą barierą małych państw”, które po 1918 roku otoczyły od zachodu osłabione imperium, jest nieuchronny. W owej „barierze”, od Finlandii do Rumunii, kluczowe znaczenie ma Polska. „Największa terytorialnie i najsilniejsza duchem odradzającego się narodu, dążąca poprzez stworzenie poważnej swą liczebnością armii do zabezpieczenia swego istnienia, […], z przyrodzonym »honorem« i rozwijającym się szowinizmem…” – tak charakteryzował przeciwnika Szaposznikow. I zaplanował ofensywę, którą następnie, na rozkaz Lenina, Trockiego i Stalina, realizował latem 1920 roku Tuchaczewski. Wtedy się nie udało. Polska obroniła swój kraj, i kilka innych, przed sowieckim imperializmem. Na niespełna 20 lat. Klęska Armii Czerwonej pod Warszawą i pod Lwowem w owym roku została jednak przez Stalina pomszczona w 1939 i w 1940 – w Katyniu. Szaposznikow miał wtedy powody do satysfakcji.

Czy możemy II wojnę wspominać tylko przez pryzmat ofiary czerwonoarmistów wyzwalających w styczniu 1945 roku Auschwitz, ruiny Warszawy, Kraków, Katowice? Tak jak chce Putin? Czy jednak mamy moralny obowiązek przywoływać też to, co było wcześniej, a czego symbolem najbardziej wyrazistym jest Katyń? Czy mamy prawo przypomnieć też 27 stycznia 1920 roku – pierwszy plan sowieckiej agresji, mającej pozbawić niepodległości mniejsze państwa w Europie Środkowo-Wschodniej? A może powinniśmy przypomnieć jeszcze jeden 27 stycznia: 1797 roku? Od tego dnia zaczęła obowiązywać konwencja o ostatecznym rozbiorze Polski, podpisana dzień wcześniej w Petersburgu, w imperialnym gabinecie cara Pawła I. Od tego dnia miało być w Europie Wschodniej tylko jedno imperium: rosyjskie. Sąsiadujące z dwoma innymi – germańskimi. Czy możemy mówić o roli Armii Czerwonej w II wojnie, zapominając o wielkorosyjskim imperializmie, którego rzeczywiście skutecznym narzędziem uczynił ją Stalin? Czy możemy zapomnieć o jego ofiarach? •

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Reklama

Zapisane na później

Pobieranie listy

Quantcast