GN 40/2023 Otwarte Archiwum

Rozwód z rozsądku?

Viktorowi Orbánowi i europejskiej chadecji od dawna nie było po drodze. Skąd zatem wieloletnia obecność Fideszu w szeregach Europejskiej Partii Ludowej?

Europejska Partia Ludowa reprezentuje wszystko to, co Viktor Orbán chciałby w Unii Europejskiej zmienić. Partia Orbána reprezentuje wszystko to, czego EPL boi się jak ognia. Dziś, gdy ważą się losy tej egzotycznej – choć pragmatycznej – koalicji, wszyscy zadają sobie pytanie: jakim cudem węgierski Fidesz tak długo pozostawał częścią chadeckiej rodziny?

Rodzinka.eu

Ponad 70 partii z blisko 40 krajów. Tak, nie ma tu żadnego błędu, bo do Europejskiej Partii Ludowej należą nie tylko partie szeroko rozumianej chadecji z 28 krajów członkowskich UE (m.in. niemiecka CDU, francuscy Republikanie oraz polskie PO i PSL), ale również z krajów pozaunijnych, w tym z Ukrainy, Bośni i Hercegowiny, a nawet z… Turcji. Nas w tym miejscu jednak interesuje najważniejsza reprezentacja tej paneuropejskiej partii, czyli grupa polityczna w Parlamencie Europejskim. Bo to na tym forum EPL ma realny wpływ na europejską rzeczywistość. Wpływ dzielony – harmonijnie i niemal bez zgrzytu – z Partią Europejskich Socjalistów, z którą na zmianę rządzi pracami PE. Na zmianę, bo nawet jeśli w wyborach w całej UE wygrają partie krajowe wchodzące w skład EPL (tak jest w kończącej się już kadencji, w której chadecy mają 219 europosłów), to i tak przewodniczącym PE zostaje członek zwycięskiej grupy tylko przez pół kadencji, czyli przez 2,5 roku. Druga połowa zwyczajowo „należy się” przewodniczącemu z grupy socjalistów (obecnie 189 europosłów).

Skąd w tym towarzystwie znalazła się partia Viktora Orbána? Celowo piszę „w tym towarzystwie”, obejmując i chadecję, i socjalistów, bo obie grupy tak bardzo upodobniły się do siebie, że – poza paroma wyjątkami – trudno mówić o rywalizacji na forum PE jakichś dwóch alternatywnych frakcji. Alternatywy, mające zupełnie inne podejście do integracji, są rozproszone w mniejszych, niemających wyraźnego wpływu na prace PE, grupach politycznych. Nie do nich jednak należy Fidesz Viktora Orbána. Partia węgierskiego premiera jakimś cudem do dziś przetrwała w rodzinie tak zwanej chadecji, choć możliwe, że gdy czytelnik ma w rękach ten numer GN, zapadła już jednak decyzja o usunięciu Fideszu z Europejskiej Partii Ludowej. Jeszcze kilka dni temu sprawa wisiała na włosku.

Czerwona linia

Orbán ma na pieńku ze swoją rodziną polityczną w PE praktycznie od początku rządów. A to za sprawą reform na Węgrzech, które nie podobały się unijnemu mainstreamowi, a to ze względu na sprzeciw Węgier wobec polityki migracyjnej UE, a to wreszcie z powodu uderzenia przez węgierski rząd we wpływy George’a Sorosa (utrudniającego działalność Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego, ufundowanego przez kontrowersyjnego finansistę i spekulanta). Dotąd jednak nikt głośno nie mówił, że partia Orbána, Fidesz, może zostać usunięta z EPL. Do tej szerokiej koalicji partii, odwołujących się do różnie rozumianego konserwatyzmu i chrześcijańskiej demokracji, Viktora Orbána zaprosiła przed laty… Angela Merkel. Dziś oboje przywódców znajduje się na dwóch różnych i coraz bardziej odległych biegunach, jeśli chodzi o kierunek integracji i ocenę tego, co wpływa na dezintegrację kontynentu. Jednak dotąd cały czas wygrywał pragmatyzm: w dużej grupie politycznej można mieć wpływ na prace PE. To dlatego niemiecka kanclerz cały czas tolerowała obecność Orbána w EPL. I dlatego też sam Orbán z tą grupą nie zrywał. Teraz jednak okazało się, że… „przekroczył czerwoną linię”, jak powiedział przewodniczący Europejskiej Partii Ludowej Joseph Daul.

To Daul jako pierwszy zapowiedział, że bardzo poważnie brany jest pod uwagę scenariusz usunięcia partii Orbána z EPL. O co poszło? O plakaty, jakie zawisły w ostatnich tygodniach w całych Węgrzech, przedstawiające w niekorzystnym świetle nie tylko wspomnianego już Sorosa, ale też Jean-Claude’a Junckera, szefa Komisji Europejskiej i zarazem członka Europejskiej Partii Ludowej. Obaj panowie są przedstawieni na plakatach (finansowanych przez węgierski rząd) jako odpowiedzialni za wywołanie kryzysu migracyjnego w UE.

Przeprosiny

Choć Joseph Daul uznał to za powód do usunięcia Orbána, szef grupy politycznej EPL w PE Manfred Weber od początku starał się tego uniknąć. Ten drugi jednak ma przeciw sobie, a raczej przeciw Orbánowi, 13 liderów partii z 10 krajów UE wchodzących w skład EPL. Oni to zwrócili się w specjalnym liście do kierownictwa EPL o wszczęcie postępowania w celu wyrzucenia Fideszu z chadeckiej międzynarodówki. Orbán w odpowiedzi nazwał ich „pożytecznymi idiotami”. Świadom powagi sytuacji Weber pojechał do Budapesztu, żeby nakłonić Orbána do przeprosin, bo na 20 marca przewidziano głosowanie w sprawie wykluczenia go z EPL (w chwili ukazania się tego numeru sprawa jest już zapewne rozstrzygnięta). Pierwszym z warunków Webera było zaprzestanie ataków na Brukselę (czego przejawem miały być plakaty uderzające w Junckera). Weber zażądał też przeprosin wobec partii członkowskich EPL, które złożyły wniosek o usunięcie Fideszu, oraz zapewnienia warunków prawnych dla dalszego działania Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego w Budapeszcie.

Orbán najpierw hardo obstawał przy swoim i zapowiedział nawet, że w razie usunięcia z grona EPL pojedzie do Jarosława Kaczyńskiego na rozmowy w sprawie utworzenia współpracy na forum Parlamentu Europejskiego po wyborach. Później jednak nagle przeprosił, ale głównie za „pożytecznych idiotów” i obraźliwy język z kampanii billboardowej. Węgierski premier napisał w tej sprawie list do polityków trzynastu partii tworzących Europejską Partię Ludową, którzy domagali się jego wykluczenia. W liście prosi także o ponowne rozważenie tego wniosku. Ponadto zaznaczył, że „nie jest tajemnicą, iż istnieją poważne różnice w kwestii imigracji, ochrony chrześcijańskiej kultury i przyszłości Europy” między partiami w EPL. „Nie jest też tajemnicą, że nie zamierzamy zmieniać naszego stanowiska” – dodał węgierski premier. Część obserwatorów uznała, że to wystarczający gest i że Orbán zrozumiał, że lepiej trzymać się z większą rodziną polityczną. Inni jednak stwierdzili, że list jest w gruncie rzeczy przyznaniem przez Orbána, że niczego w swojej polityce nie zamierza zmieniać. „Jeżeli potrzebny był jeszcze jeden argument za wykluczeniem węgierskiej partii rządzącej Fidesz z Europejskiej Partii Ludowej, to jest nim tak zwany list z przeprosinami premiera Viktora Orbána” – napisał stanowczo komentator „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. „List jest bezczelnością, a jego celem jest najwyraźniej obarczeniem innych winą za konflikt” – czytamy w FAZ. Możliwe, że to zdanie podziela również część liderów, którzy domagali się usunięcia Orbána z EPL.

Chadecja na lewo

Jeśli do wykluczenia Fideszu jednak doszło (nie wiemy tego w chwili wysyłania numeru do druku), to prawdopodobny jest nowy układ sił po wyborach do PE w maju. Partie tworzące EPL raczej nie uzyskają już tak dużej liczby mandatów jak 5 lat temu (podobnie socjaliści), do tego zostaną osłabione brakiem mandatów Fideszu, za to do PE wejdą partie dotychczas pozostające albo na marginesie, albo wprawdzie wygrywające w swoich krajach, ale w PE tworzące małe grupy polityczne, w tym m.in. PiS. Jeśli z nim dogada się Fidesz, może po raz pierwszy powstać realna przeciwwaga dla monopolu, jaki stworzyły dwie grupy: chadecy i socjaliści. Jeśli jednak przeprosiny Orbána zostały przyjęte, to z rozbiciem tego monopolu będzie trochę trudniej. Z pewnością PiS-owi pasowałoby odejście Orbána z rodziny EPL. Dziś mało kto pamięta, że Prawo i Sprawiedliwość też kiedyś starało się o wejście do Europejskiej Partii Ludowej (na rok przed wejściem Polski do UE). Jarosław Kaczyński wycofał jednak wniosek, gdy EPL bardzo wyraźnie poparła ówczesny projekt tzw. konstytucji europejskiej, a także w geście sprzeciwu wobec poparcia EPL (zdominowanej przez niemieckie CDU i CSU) dla Eriki Steinbach, niekryjącej swoich rewizjonistycznych poglądów.

Orbán jak dotąd jakoś godził krytyczne podejście do kierunku, w jakim zmierza Unia, z obecnością w grupie, która uosabia całą dominującą poprawność polityczną. Bo też chadecy albo bardzo upodobnili się do socjalistów, albo po prostu oddali walkowerem obszary, na których socjalistom bardzo zależy. Ci drudzy nie mają kompleksów, by na forum zarówno Parlamentu Europejskiego, jak i całej UE forsować swoją wizję społeczeństwa, polityki i moralności. Chadecy w najlepszym wypadku pozostają biernymi obserwatorami, w najgorszym – głosują podobnie jak socjaliści. Partie chadeckie w dłuższej perspektywie nie poradziły sobie z najtrudniejszym, jak się okazuje, problemem, to znaczy z obroną tożsamości nie tylko własnej, ale i europejskiej. Viktor Orbán, ze swoim radykalizmem w niektórych sprawach, niekoniecznie jest najlepszą alternatywą dla tego chadeckiego rozmycia. Ale z pewnością jego obecność w tej rodzinie od dawna była coraz mniej naturalna.•

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Dziedzina

Zastępca redaktora naczelnego

W „Gościu" od 2006 r. Studia z socjologii ukończył w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej przy Ambasadzie RP w Londynie. Laureat nagrody Grand Press 2011 w kategorii Publicystyka. Autor reportaży zagranicznych, m.in. z Wietnamu, Libanu, Syrii, Izraela, Kosowa, USA, Cypru, Turcji, Irlandii, Mołdawii, Białorusi i innych. Publikował w „Do Rzeczy", „Rzeczpospolitej" („Plus Minus") i portalu Onet.pl. Autor książek, m.in. „Mocowałem się z Bogiem” (wywiad rzeka z ks. Henrykiem Bolczykiem) i „Psycholog w konfesjonale” (wywiad rzeka z ks. Markiem Dziewieckim). Prowadzi również własną działalność wydawniczą. Interesuje się historią najnowszą, stosunkami międzynarodowymi, teologią, literaturą faktu, filmem i muzyką liturgiczną. Obszary specjalizacji: analizy dotyczące Bliskiego Wschodu, Bałkanów, Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, a także wywiady i publicystyka poświęcone życiu Kościoła na świecie i nowej ewangelizacji.

Kontakt:
jacek.dziedzina@gosc.pl
Więcej artykułów Jacka Dziedziny

 

Quantcast