Nowy numer 38/2023 Archiwum

Razem i osobno

Czy 20 lat członkostwa w NATO sprawiło, że czujemy się bezpieczniej? Czy Sojusz złożony również z państw o sprzecznych interesach jest w stanie obronić zaatakowanych członków?

Choć na pytanie zaczynające się od „czy” z reguły można odpowiedzieć tylko „tak” lub „nie”, to w tak zawiłym temacie krótka odpowiedź byłaby fałszywa. Bo jeśli „tak” – tzn. jeśli po 20 latach w NATO czujemy się bezpieczniej, to w jakim celu staramy się za wszelką cenę pozyskać dodatkowe gwarancje bezpieczeństwa ze strony USA? Dlaczego nie wystarcza reguła, wynikająca z art. 5 traktatu waszyngtońskiego: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego? A jeśli odpowiedź brzmiałaby „nie” – tzn. w ciągu 20 lat nasza sytuacja pod względem bezpieczeństwa nie uległa żadnej zmianie, to czemu służył szczyt NATO w Warszawie, co miał na celu udział naszych wojsk w misjach zagranicznych i po co zwiększamy wydatki na modernizację armii? Jeszcze bardziej skomplikowanych i niejednoznacznych odpowiedzi należałoby udzielić na pytanie o skuteczność działania i jednomyślność decyzji podzielonych na co dzień w wielu strategicznych sprawach członków. Bo jak myśleć serio o gwarancji bezpieczeństwa i solidarności na przykład ze strony Niemiec na wypadek rosyjskiej agresji na Polskę czy Litwę, gdy Berlinowi często bliżej do Moskwy niż do Warszawy czy Wilna? W 70. rocznicę powstania Sojuszu Północnoatlantyckiego i w 20. rocznicę wstąpienia do niego Polski, Czech i Węgier od odpowiedzi na pytanie o aktualność art. 5 traktatu waszyngtońskiego i skuteczność tego wyjątkowego w historii międzynarodowego paktu zależy odpowiedź na wszystkie pytania o bezpieczeństwo.

Droga do Paktu

W Polsce trwa spór o to, kto jako pierwszy rzucił myśl, że Polska powinna znaleźć się w NATO. Prawa strona sceny politycznej wskazuje na śp. Jana Olszewskiego, który o członkostwie Polski w Sojuszu zaczął głośno mówić już w 1992 r. A więc zaledwie rok po rozpadzie ZSRR i w czasie, gdy wojska radzieckie dopiero zaczęły opuszczać terytorium III RP. Dla ekipy rządzącej okoliczności te mają świadczyć o wizjonerstwie i odwadze Jana Olszewskiego.Środowiska bliskie opozycji uważają, że w tamtych warunkach było to albo wyrazem nieodpowiedzialnego awanturnictwa, albo niszowym poglądem, za którego brak poparcia nie można winić np. Lecha Wałęsy, który proponował alternatywę w postaci tzw. NATO-bis. A w każdym razie, że przeciwstawianie „odważnego” Olszewskiego „niepewnemu” Wałęsie bez podania kontekstu, w jakim to się działo, jest manipulacją. Ocenę tego, kto był w tej sprawie wizjonerem, a kto awanturnikiem, zostawmy historykom. My pozostańmy przy faktach.

Wiadomo na pewno, że w marcu 1992 r., ówczesny sekretarz generalny NATO Manfred Wörner oświadczył, że „drzwi do NATO są otwarte”. Dwa lata później na szczycie w Brukseli Sojusz przedstawił państwom Europy Środkowej i Wschodniej propozycje współpracy w ramach programu Partnerstwo dla Pokoju. Chodziło o wspólne ćwiczenia wojskowe, udział w operacjach pokojowych i humanitarnych oraz konsultacje partnerów z NATO w razie zagrożenia ich bezpieczeństwa. Po dwóch kolejnych latach prezydent USA Bill Clinton oświadczył, że pierwsi nowi członkowie z Europy Środkowej i Wschodniej powinni być przyjęci do Sojuszu Atlantyckiego najpóźniej w 1999 r. Obietnica ta została dotrzymana. 12 marca 1999 r. w mieście Independence w USA minister spraw zagranicznych RP Bronisław Geremek przekazał amerykańskiej sekretarz stanu Madeleine Albright dokument ratyfikacyjny Traktatu Północnoatlantyckiego.

Pełno nas

Od dłuższego czasu jesteśmy liderem, jeśli chodzi o lojalność sojuszniczą w NATO. Polska przeznacza na siły zbrojne przewidziane traktatem 2 proc. PKB oraz ponad 20 proc. budżetu obronnego na modernizację armii. A zgodnie ze znowelizowaną w 2017 r. ustawą o modernizacji i finansowaniu sił zbrojnych RP wydatki na obronność wzrosną do 2,5 proc. PKB w roku 2030.

Polscy żołnierze byli i są obecni w wielu misjach zagranicznych prowadzonych pod flagą Sojuszu. Nasze samoloty myśliwskie regularnie chronią przestrzeń powietrzną Litwy, Łotwy i Estonii, a polska Marynarka Wojenna pilnuje bezpieczeństwa szlaków morskich na Morzu Śródziemnym. Można zatem powiedzieć, że zarówno pod względem bojowym, jak i lojalnościowym spełniamy swoje zobowiązania nawet z nawiązką. Dla nas to inwestycja – jak wierzą kolejne polskie rządy – w bezpieczeństwo na wypadek, gdyby to nas przyszło bronić.

Czy to trafne założenie? – Powinniśmy pilnować, żeby NATO nie stało się instrumentem globalnego reagowania kryzysowego kosztem tej wartości, dla której do niego wstępowaliśmy, czyli obrony naszego terytorium – usłyszałem kiedyś od jednego z generałów. – NATO nie powinno angażować zbytnio swojego potencjału w misje oddalone od swojego terytorium kosztem tej podstawowej funkcji, jaką jest obrona państw członkowskich. A na przykład zaangażowanie NATO w Afganistanie z punktu widzenia sprawności działania na swoim terytorium było pewnym niebezpieczeństwem – dodaje generał.

Gwarancje plus

Jedno nie ulega wątpliwości: NATO jest organizacją, do której należą najsilniejsze państwa świata i dlatego bezpieczniej jest być w takim towarzystwie niż – jak to było w latach 90. – trwać w warunkach „samodzielności strategicznej”. Jednak każdy, kto śledzi stosunki międzynarodowe i rosnące w świecie napięcie oraz powstające płynne sojusze taktyczne między różnymi graczami, zdaje sobie sprawę, że sam fakt stania podczas szczytu NATO w jednym szeregu przywódców 29 państw członkowskich nie musi oznaczać, że w razie agresji na jedno z nich reszta zgodnie przyjdzie mu z pomocą. Przecież w tym towarzystwie mamy kraje, które na co dzień realizują nieraz tak skrajnie odmienne interesy, że wyobrażenie sobie wspólnego działania na przykład w przypadku agresji Rosji na Polskę wydaje się niemałym wyzwaniem. Bo jak na pomoc Polsce miałaby przybyć Turcja, która z Rosją rozdaje karty na Bliskim Wschodzie? Nie mówiąc o Niemczech czy Francji, których rozumienie bezpieczeństwa odbiega od tego, co pod tym pojęciem rozumiemy nad Wisłą, nie wspominając o interesach gospodarczych łączących je z Rosją. To z powodu tego racjonalnego oglądu sytuacji trzymamy się razem, ale szukamy nowych gwarancji bezpieczeństwa: to zabiegamy o amerykańską tarczę antyrakietową i dodatkowe zabezpieczenia z tym związane, to robimy wszystko, by w Polsce na stałe stacjonowały amerykańskie bazy wojskowe. Jak byśmy czuli, że NATO nie daje wystarczających gwarancji.

Samotność w Sojuszu?

Problem z określeniem, czy NATO przyjdzie nam z pomocą w razie wojny, polega na tym, że definicje wojny i agresji są dziś dużo szersze niż 70 lat temu, gdy Sojusz powstawał, a nawet niż 20 lat temu, gdy do niego wstępowaliśmy. Ewentualne zagrożenia, głównie ze strony Rosji, mogą mieć charakter kryzysowy, nie będąc bezpośrednią agresją. W sytuacjach różnego rodzaju szantażu, gróźb, wojny hybrydowej nie mamy gwarancji, że całe NATO stanie po naszej stronie. Ale i w przypadku bezpośredniej agresji zbrojnej, czyli sytuacji, o której mowa w art. 5 traktatu waszyngtońskiego, trudno dziś mówić o pewności, że „całe NATO” przyjdzie nam z pomocą. Dlatego musimy utrzymywać własny potencjał zbrojny, aby być w stanie samodzielnie sobie radzić do czasu, gdy w ramach Sojuszu zapadnie jednomyślność lub część sojuszników zdecyduje się przyjść z pomocą. Polska również musi sobie zadać pytanie: czy bylibyśmy gotowi udać się na wojnę w obronie każdego z zaatakowanych krajów NATO. Doświadczenie pokazuje, że polskie wojska jadą także tam, gdzie nie mamy żadnego interesu, ani gdzie nie ma moralnej legitymacji do podjęcia działań wojennych – jak było w przypadku agresji amerykańskiej na Irak. Można więc założyć, że tym bardziej bylibyśmy pierwsi do działania w razie rzeczywistego ataku na jednego z członków NATO, zawsze traktując to jako inwestycję we własne bezpieczeństwo. I zabrzmi to trochę śmiesznie, trochę strasznie, ale wśród pozostałych członków Sojuszu nie widać aż tak jednoznacznych postaw, które pozwoliłyby nam mieć pewność, że w razie czego nie zostaniemy sami.•

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Dziedzina

Zastępca redaktora naczelnego

W „Gościu" od 2006 r. Studia z socjologii ukończył w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej przy Ambasadzie RP w Londynie. Laureat nagrody Grand Press 2011 w kategorii Publicystyka. Autor reportaży zagranicznych, m.in. z Wietnamu, Libanu, Syrii, Izraela, Kosowa, USA, Cypru, Turcji, Irlandii, Mołdawii, Białorusi i innych. Publikował w „Do Rzeczy", „Rzeczpospolitej" („Plus Minus") i portalu Onet.pl. Autor książek, m.in. „Mocowałem się z Bogiem” (wywiad rzeka z ks. Henrykiem Bolczykiem) i „Psycholog w konfesjonale” (wywiad rzeka z ks. Markiem Dziewieckim). Prowadzi również własną działalność wydawniczą. Interesuje się historią najnowszą, stosunkami międzynarodowymi, teologią, literaturą faktu, filmem i muzyką liturgiczną. Obszary specjalizacji: analizy dotyczące Bliskiego Wschodu, Bałkanów, Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, a także wywiady i publicystyka poświęcone życiu Kościoła na świecie i nowej ewangelizacji.

Kontakt:
jacek.dziedzina@gosc.pl
Więcej artykułów Jacka Dziedziny

 

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Quantcast