Ksiądz Jacek Stryczek, pomysłodawca „Szlachetnej Paczki” i Akademii Przyszłości, nie jest już prezesem Stowarzyszenia „Wiosna”. Z funkcji zrezygnował, gdy byli pracownicy oskarżyli go w mediach o mobbing, a sprawą zainteresowała się prokuratura.
Burza nad „Wiosną” rozpętała się 20 września, gdy na portalu Onet.pl opublikowany został artykuł Janusza Schwertnera „Tutaj nie jestem księdzem. Jak się pracuje w Szlachetnej Paczce”. Dla wielu osób nie był on zaskoczeniem, bo wieści o tym, że w stowarzyszeniu jest problem, w Krakowie słyszało się od dawna. W artykule 21 osób opowiedziało o kulisach swojej współpracy z ks. Stryczkiem. Oskarżenia, jakie padły, są ciężkiego kalibru: w stowarzyszeniu byli wyzyskiwani, pracując kilkanaście godzin na dobę, zwolnienia odbywały się na niejasnych zasadach (np. na zasadzie „rosyjskiej ruletki”), a ludzie mieli poczucie, że są nikim – na uznanie szefa muszą zasłużyć. Klimat w firmie powodował u nich stres, lęk, zaburzenia emocjonalne, depresję.
Jeszcze tego samego dnia krakowska kuria metropolitalna wydała oświadczenie. Jak napisał kanclerz ks. Tomasz Szopa, choć „Wiosna” nie jest stowarzyszeniem kościelnym, to ks. Stryczek jako kapłan archidiecezji krakowskiej podlega władzy kościelnej i dlatego jego przełożeni traktują zarzuty z należytą powagą. On sam został zaś poproszony o szczegółowe pisemne odniesienie się do oskarżeń.
Baliśmy się!
Byli pracownicy „Wiosny”, którzy o swoich przeżyciach opowiedzieli Onetowi i do których udało nam się dotrzeć, nie chcą udzielać kolejnych wywiadów. Proszą (za zgodą red. Schwertnera) o korzystanie z tego, co już powiedzieli, bo sprawa kosztuje ich wiele emocji.
Jeden z nich, Krzysztof Lis, który w 2017 r. przez sześć miesięcy kierował działem personalnym w stowarzyszeniu i był bliskim współpracownikiem ks. Stryczka, w rozmowie z J. Schwertnerem mówił m.in., że kluczem do tego, by zrozumieć, co dzieje się w „Wiośnie”, jest postać ks. Jacka. Jego zdaniem ma on osobowość psychopatyczną, co tłumaczy mechanizmy, jakie zachodzą w „Wiośnie”. Co więcej, ks. Jacek „buduje zaufanie w oparciu o koloratkę” i używa atrakcyjnych sformułowań. „Tymczasem zasady, o jakich opowiada publicznie, pozostają w konflikcie z tym, co się dzieje” – opowiadał dziennikarzowi.
Z kolei członkini „Superzespołu” (czyli działu marketingu), pracująca w „Wiośnie” od 2016 do 2017 r., w rozmowie z Onet.pl wspominała, że największą panikę budziły spotkania z szefem. „Nigdy nie było wiadomo, w jakim ksiądz jest humorze i co powie za zamkniętymi drzwiami. Niektórzy po takich spotkaniach biegną do łazienki i się zamykają, inni płaczą na oczach kolegów” – mówiła.
Tylko jedna osoba, związana przez wiele lat z „Paczką”, zdecydowała się na rozmowę z „Gościem”. Prosi jednak o anonimowość. Jak przekonuje, ci, którzy czuli się przez ks. Stryczka skrzywdzeni, bali się iść do sądu, bo „Wiosna” ma mocny dział prawny i zakładali, że zostaną pokonani. Z kolei w kurii nie szukali wsparcia, bo nie wiedzieli, do kogo pójść. – Może problem polega na tym, że stowarzyszenie, na którego czele stoi ksiądz, jest świeckie i nie ma nadzoru Kościoła? Może brakuje kogoś, kto byłby obiektywnym obserwatorem? – sugeruje.
To był owocny czas
W reakcji na oskarżenia pod adresem ks. Stryczka oświadczenie wydał też zarząd stowarzyszenia. „Nie ukrywamy, że w »Wiośnie« mogło dochodzić do sytuacji emocjonalnie trudnych, stresujących i powodujących u pracowników dyskomfort. Każdego, kto tego doświadczył, przepraszamy. Jednocześnie stanowczo oświadczamy, że nie akceptujemy w relacjach z pracownikami praktyk, które zostały przedstawione w artykule. Trudno jest nam uwierzyć, że w istocie miały one miejsce, dlatego każdą z nich weryfikujemy” – zapowiada zarząd. Ubolewa również, że w publikacji Onetu nie znalazło się miejsce dla tych, którzy dobrze wspominają pracę w „Wiośnie”. Poprosiliśmy ich o komentarz.
Agnieszka Mroczkowska przygodę z „Wiosną” zaczęła w 2013 r., a zakończyła na początku 2017 r., będąc managerem ds. komunikacji. Gdy dołączyła do zespołu ogólnopolskiego, poznała ks. Jacka. – Dla mnie nie ma on demonicznej twarzy, jak to zostało ukazane. Moje lata w „Paczce” były czasem owocnym, zarówno pod względem rozwoju duchowego, jak i zawodowego. To, co chcę powiedzieć, nie jest zaprzeczeniem tego, co mówią inni, bo każdy ma prawo do swojej historii – mówi. Jak podkreśla, sama nigdy nie doświadczyła niczego złego ze strony księdza. – Nasza współpraca bywała trudna, ale gdy miałam kryzys, dostałam wsparcie, ksiądz pomógł mi przeorganizować pracę oraz zakres obowiązków – opowiada i dodaje: – Obdarzył mnie zaufaniem, dał szansę na rozwój, nieraz wierzył we mnie bardziej niż ja sama. Nauczył mnie, że każdy człowiek powinien mieć kogoś, komu pomaga. Wiele zawdzięczam ks. Jackowi. Jednocześnie chciałabym, aby tam, gdzie faktycznie zawinił, przeprosił – zaznacza.
Również Aleksandra Żak, bliska współpracowniczka ks. Jacka (obecnie na urlopie macierzyńskim), przekonuje, że choć zdarzały im się spotkania trudne, to jednak zawsze udawało się wypracować porozumienie i dojść do konstruktywnych wniosków. – Czułam, że troszczy się o mój rozwój, a gdy byłam w ciąży, doświadczyłam dużej troski ze strony księdza – wspomina.
Jest jeszcze jedna sprawa, o której trzeba wspomnieć. Zarówno byli, jak i obecni pracownicy „Wiosny” podkreślają (prosząc o anonimowość), że nie mogą powiedzieć, iż wszystkie zarzuty wobec ks. Jacka są bezpodstawne. Zauważają jednak, że jeden z autorów listu do Onetu, Łukasz Miszon (w „Wiośnie” od 2011 do 2017, wiceprezes zarządu, szef projektów „Szlachetnej Paczki” i Akademii Przyszłości), też w pewnym momencie zarządzał zespołem w nieetyczny sposób. „Dziś, po wielu miesiącach terapii i wychodzenia na prostą, widzę, że mechanizmy (rządzące w „Wiośnie”), które wyssały ze mnie chęć do życia, mogły mieć też wpływ na to, jak do was mówiłem, jak bardzo chciałem, żebyśmy odnieśli ten mityczny, wiosenny sukces, jak bardzo nie potrafiłem oddzielić tego, czemu byłem poddawany, od tego, co ze mnie wychodziło i mogło trafiać do was” – napisał w odpowiedzi na to na swoim Facebooku Ł. Miszon, przepraszając wszystkich, których w jakikolwiek sposób skrzywdził.
Nie jestem taki
Na rozmowę z „Gościem” zgodził się również ks. Jacek, który stawiane mu zarzuty stanowczo odpiera i podkreśla, że wielokrotnie prosił redakcję Onetu o weryfikację faktów, jednak tak się nie stało. Zaznacza też, że w latach 2015–2018 „Wiosna”, która zatrudnia – w zależności od pory roku – ok. 150 osób, przeżywała kryzys, bowiem odeszło wielu pracowników i na ich miejsce trudno było znaleźć nowych, równie kompetentnych. – Nie zwalniałem bez uzasadnienia, tym bardziej że tych ludzi potrzebowałem. W sierpniu ubiegłego roku myślałem, że to już koniec. To, co jest określane przez byłych pracowników jako niewłaściwe zachowanie, było moją walką o przetrwanie organizacji. Sam musiałem wejść w rolę dyrektorów, których brakowało, i bezpośrednio pracować z ludźmi. Okupiłem to utratą zdrowia. Nie wiem też, jak powiedzieć, że mój styl bycia odbiega od opisanego. Po prostu taki nie jestem – przekonuje ks. Stryczek i dodaje, że od dawna uważał, iż jest skazany na pojawienie się właśnie w tym miejscu w Onecie. – Jestem księdzem, a na dodatek społecznikiem – mówi.
Tłumaczy również, że w „Wiośnie” istnieją ideały, które obowiązują wszystkich: – Zbudowane są na wartościach chrześcijańskich, ale zostały zamienione na wartości społeczne. To dzięki nim „Paczka” jest tak duża, a najważniejszą z zasad jest przykazanie miłości wzajemnej.
Po publikacji Onetu i po tym, jak sprawa trafiła do krakowskiej prokuratury, ks. Stryczek złożył rezygnację z funkcji prezesa „Wiosny”. Walne zgromadzenie zarządu, które odbędzie się 3 października, może ją przyjąć lub odrzucić. – W sytuacji kryzysu sytuacja musiała być klarowna, a ja i tak planowałem za kilka lat odejść. Uważam również, że to świetna okazja, aby odpowiedzialność za „Paczkę” wzięły media, firmy i ludzie – zauważa.
By to się udało i aby medialna burza nie zaszkodziła ani „Paczce” (która bezsprzecznie jest wielkim dziełem ks. Jacka), ani żadnemu innemu projektowi „Wiosny”, potrzeba szybkich decyzji. I choć na razie „Paczka” pełna jest trudnych pytań, to trudno sobie wyobrazić, by mogło jej zabraknąć. Tylko w ubiegłym roku pomoc, której łączna wartość wyniosła blisko 54 mln zł, otrzymały aż 20 073 rodziny.•
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się