Nowy numer 13/2024 Archiwum

Pewnego dnia zmiany na skórze zaczęły znikać...

Uzdrowienie przyszło niespodziewanie.

Ponad 30 lat zmagałam się z bielactwem nabytym. Choroba objawia się tym, iż w miejscach chorobowo zmienionych pojawiają się białe plamy na powierzchni skóry z powodu braku pigmentu. Choroba ta nie boli fizycznie. Wydawać by się mogło, że skoro nie boli, to czym się martwić, jednakże jest to potworny ból psychiczny. Dla mnie jako jeszcze dziecka, nastolatki i dorosłej już kobiety odczucia były niezmienne, cierpiałam okrutnie.

Najgłębsze rany zadają ludzie – brakiem wyrozumiałości. Natarczywy wzrok, nietaktowne pytania, lub, co najgorsze, porównywanie mnie do wielu zwierząt, które mają łaty – to bywało ponad moje siły psychiczne. Gdyby nie kochająca rodzina, jej wsparcie, nie wiem, czy zniosłabym ten cały ciężar smutku.

Lekarze, zielarze, pobyty w szpitalu, wieloletnie stosowanie leków, ziół, maści, kremów, naświetlania, leczenie różnego typu specyfikami – nic a nic nie pomagało, choroba trwała i rozprzestrzeniała się. Mozolne kamuflowanie każdej plamy samoopalaczem, ciągły stres z powodu zbliżającego się okresu letniego, stosowanie wysokich filtrów przeciwsłonecznych, chowanie się przed słońcem. To wszystko sprawiało, iż frustracja totalnie odbierała mi chęć do życia, a przeświadczenie, że nigdy już nic się nie zmieni, wpędzało mnie w coraz niższą samoocenę, zamykałam się w sobie.

Uzdrowienie przyszło niespodziewanie. Pewnego dnia usłyszałam o sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Oborach, gdzie moja mamusia wielokrotnie wyjeżdżała z pielgrzymką i nieustannie modliła się Koronką do Miłosierdzia Bożego w intencji mojego uzdrowienia.

Od wielu lat miałam problemy z kręgosłupem i silny ból nie pozwalał mi już normalnie funkcjonować, więc i ja postanowiłam udać się z pielgrzymką do tego sanktuarium z  maleńką cichą nadzieją na uzdrowienie. O bielactwie nawet nie pomyślałam, już tyle lat trwała choroba, nie wzięłam jej nawet pod uwagę.

W trakcie pierwszego pobytu zwróciłam uwagę na ogromną ilość pielgrzymów z całej Polski, głośną, żarliwą modlitwę wiernych w czasie Eucharystii – taką od serca. Poczułam się tam jako część całości – było to wspaniałe uczucie.

Ten pierwszy raz, taki niepozorny, niespodziewanie przerodził się w comiesięczne wyjazdy, za którymi ogromnie tęskniłam. Sanktuarium stało się miejscem do którego „Coś” przyciągało, bez którego w życiu „Kogoś/czegoś” było brak.

Za każdym kolejnym wyjazdem odczuwałam coś niewyobrażalnie potężnego, czego nie byłam w stanie zrozumieć. Kiedy cudowny obraz Matki Bożej Bolesnej otwierał się, myślałam że coś mi się stanie z sercem, tak bardzo mocno biło. Co tam biło – ono po prostu waliło jakby chciało wyskoczyć z piersi. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie przeżyłam.

Od około 5 lat nie mogłam płakać – w ogóle, choć czasem bardzo chciałam, nic a nic. A tu nagle łzy tak ogromnej radości napływały do oczu, łzy, których w ogóle się nie wstydziłam, nie mogłam ich powstrzymać – Boże, jaka to była radość, choć był cały kościół ludzi, ja nikogo nie widziałam – byłam tylko ja i moja Matka Boska. Był to jakby płacz zachwytu, coś, czego nie pojmowałam, to się po prostu działo. Porównałabym to uczucie do zatonięcia w ramionach osoby, którą kocham najmocniej i która mnie kocha ponad wszystko, tylko że to uczucie, które czułam, było spotęgowane po stokroć. Czułam jakby całe niebo wzięło mnie w ramiona, miałam wrażenie, że za chwilę umrę ze szczęścia. Doświadczając czegoś tak cudownego, czego nie można opisać, co ciężko ubrać w słowa, gdyż się tego nie rozumie. Niewyobrażalna radość.

To niesamowite dla mnie przeżycie towarzyszyło mi wielokrotnie w trakcie wyjazdów do sanktuarium. Później już nie tylko w sanktuarium, ale także w czasie adoracji Najświętszego Sakramentu, jak też podczas Eucharystii czy też przy błogosławieństwie relikwiami świętych.

Pewnego dnia zauważyłam, że zmiany na skórze znikały i w przeciągu ok. miesiąca skóra stała się gładka, o jednolitym kolorycie. Nie mogłam w to uwierzyć, opanować radości. Boże mój, po tylu latach nareszcie moja skóra nie ma plam! Myślałam, że oszaleję z radości. Kochany Pan Bóg wysłuchał próśb mojej mamusi, ponieważ to Ona zawsze modliła się w tej intencji. Ja jeździłam z intencją chorego kręgosłupa a Bóg uzdrowił moją skórę, To było dla mnie niepojęte.

Pewnego dnia zmiany na skórze zaczęły znikać...   Na dowód tego, że Pan Bóg słucha naszych próśb i działa jak chce i kiedy chce, doświadczyłam kolejnej łaski. W trakcie słuchania przez internet audycji „Gdzie dwóch lub trzech”, modląc się w intencji innych osób, sama zostałam uzdrowiona: mój chory kręgosłup już nie boli, rwa kulszowa odeszła bezpowrotnie. Nasz Bóg jest Wielki i najukochańszy.

W ciągu kolejnych miesięcy uzdrowione zostały też moje lęki, które mnie dręczyły praktycznie od dziecka, bałam się ciemności, nigdy nie chciałam zostać sama w domu na noc, bałam się zasnąć – wszystko to już przeszłość, odeszło bezpowrotnie.

Pan Bóg jest hojny, obdarowuje obficie, potrafi zaskakiwać, cudownie zaskakiwać. Tak potężnego, wspaniałego Boga można tylko uwielbiać i uwielbiać, tak też czynię codziennie. Tyle łask dla mnie, takiej zwyczajnej osoby, która nie była i nie jest obrazem doskonałości. Miłosierdzie Boże jest potężne, a wdzięczność jaka rodzi się w sercu wzrasta i zakwita z każdym dniem na nowo. Doświadczyłam Boga żywego, nie Boga z jakiejś zamierzchłej przeszłości, doświadczyłam Boga tu i teraz, który jest obok nas w każdym miejscu, w każdym czasie. Jest w nas i dla każdego z nas. Doświadczyłam tego, że nas kocha, kocha miłością, której naszym ludzkim umysłem nie jesteśmy w stanie ogarnąć. Troszczy się o nas nieustannie, wszystko o nas wie – przecież nas stworzył, mówi do nas, tęskni za nami,  pragnie relacji z nami i ma poczucie humoru.

Nauczyłam się dziękować Bogu codziennie za wszystko, wcześniej tak mało dziękowałam, tak mało uwielbiałam mojego Boga. Moje wcześniejsze chodzenie do kościoła i niezrozumienie, po co tam chodziłam, brak intencji modlitewnych – teraz to wywołuje wstyd i przepraszam Boga, że nie słuchałam tego, co do mnie mówił, że nie miałam żywej relacji z Bogiem. Otwierając przed Bogiem serce z ufnością małego dziecka, bez żadnego wstydu, iż czasem popłynęła łza, zapragnęłam, by to co stare, złe, odchodziło, a nowe, radosne, cudowne i czyste rodziło się we mnie. Doświadczam czegoś, co wychodzi poza moje ludzkie myślenie, co może odczytywać tylko moje serce. Doświadczam codziennie  Boga żywego, tu i teraz.

Anna Grabowska

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy