Reklama

    Nowy numer 13/2023 Archiwum

Zbawiciel świata w Emiratach

Arcydzieło chrześcijańskiej sztuki kupione przez szejka za astronomiczną kwotę i wystawiane w sercu muzułmańskiego kraju? Takie rzeczy tylko w Emiratach.

Pod koniec ubiegłego roku świat obiegła wieść o najdroższej transakcji dzieła sztuki w historii. Obraz Leonarda da Vinci „Salvator Mundi” (Zbawiciel świata) został sprzedany na nowojorskiej aukcji za zawrotną sumę 450 mln dolarów. Od rosyjskiego miliardera Dmitrija Rybołowlewa kupił go saudyjski książę – pokuśmy się o pełne brzmienie nazwiska – Bader bin Saud bin Mohammed bin Abdulaziz bin Saud bin Faisal bin Turki Al Saud. Ten przyjaciel saudyjskiego następcy tronu to postać do tej pory nieznana na rynku dzieł sztuki, stąd dziennikarze od razu wysunęli hipotezę, że licytujący przez telefon książę jest tylko pośrednikiem. I mieli rację: „The Wall Street Journal” szybko ustalił, że prawdziwym nabywcą jest właśnie Muhammad ibn Salman ibn Abd al-Aziz Al Su’ud – następca tronu Arabii Saudyjskiej. Dzieło zaś będzie można oglądać w otwartym niedawno Luwrze w Abu Zabi, stolicy Zjednoczonych Emiratów Arabskich.

Tolerancja z kalkulacji

Cała ta informacja z pozoru wydaje się zbudowana z nieprzystających do siebie klocków. „Salvator Mundi” to przecież obraz z jednoznacznie chrześcijańskim przesłaniem. Przedstawia Jezusa z prawą ręką wzniesioną do błogosławieństwa, a w lewej trzymającego kryształową kulę – symbol świata. Jezus jest na obrazie z całą pewnością Bogiem, a nie tylko prorokiem – jak w islamie. Po co więc saudyjskiemu następcy tronu takie dzieło? I jak to możliwe, że będzie ono wystawiane w sercu muzułmańskiego kraju?

Aby to zrozumieć, trzeba po pierwsze znać specyfikę Zjednoczonych Emiratów Arabskich. To faktycznie kraj islamski, ale – w przeciwieństwie do wielu innych państw muzułmańskich – szczycący się tolerancją religijną. Oczywiście względną – znajdziemy tu (oblegane przez wiernych!) kościoły chrześcijańskie, ale bez wież i innych widocznych znaków zewnętrznych. Surowo zabronione są bowiem jakiekolwiek próby nawracania muzułmanów. Niemniej z praktykowaniem wiary przez chrześcijan nie ma tu większych problemów. To efekt prostej kalkulacji: ten kraj powstał i funkcjonuje głównie dzięki emigrantom (np. w Dubaju 85 proc. mieszkańców stanowią przyjezdni), a wśród nich przeważają chrześcijanie. W jednym z najbogatszych państw Azji Zachodniej islam siłą rzeczy nie może więc być tak radykalny jak chociażby w sąsiedniej Arabii Saudyjskiej. Tam raczej nie byłoby możliwe publiczne eksponowanie dzieła Leonarda da Vinci. I tu pojawia się kolejne pytanie: dlaczego zakupu dokonał następca tronu tego właśnie kraju?

Ten gest trzeba z kolei powiązać z książęcymi zapowiedziami przekształcenia Arabii Saudyjskiej w państwo oparte na umiarkowanym islamie i „otwarte na wszystkie religie, tradycje i ludzi całego świata”. Muhammad ibn Salman, będący obecnie pierwszym wiceministrem w rządzie swojego kraju, w zeszłym roku stwierdził wprost, że przez ostatnie 30 lat ultrakonserwatywna saudyjska monarchia „nie była normalna” z powodu panujących w niej rygorystycznych doktryn. Zapewne słusznie więc „New York Times” łączy ostatnią rekordową sprzedaż z intrygami pałacowymi w Arabii Saudyjskiej. Dziennikarze zwracają uwagę, że zakup tego „zdecydowanie nieislamskiego” portretu Jezusa nastąpił w czasie, gdy w Arabii Saudyjskiej trwa walka z korupcją w kręgach tamtejszej elity, w tym także wśród niektórych członków rodziny królewskiej.

Pływający Luwr

Czyżby więc zakup obrazu miał być zapowiedzią „odwilży”, która nastąpi, gdy książę dojdzie do władzy? A może to tylko PR-owa zagrywka przyszłego króla? Zdaniem „The Wall Street Journal” nabycie dzieła można potraktować jako próbę zdobycia „kulturowej przewagi” przez Arabię Saudyjską – wcześniej bowiem spektakularne rekordy na rynku sztuki ustanawiała katarska rodzina królewska. Natomiast fakt, że obraz trafi do Luwru w sąsiednich Emiratach, też nie jest aż tak dziwny, jak mogłoby się wydawać. Od czasu, gdy do władzy doszedł Salman ibn Abd al-Aziz Al Su’ud, ojciec nabywcy, stosunki między obydwoma państwami bardzo się ociepliły. Oba kraje zerwały za to stosunki z Katarem, który rywalizował z Emiratami o status kulturalnej stolicy regionu.

Zjednoczone Emiraty Arabskie mają dużą szansę, by taką stolicą się stać, odkąd w listopadzie ubiegłego roku otwarto Luwr w Abu Zabi. To ogromna inwestycja – za samo wykorzystanie nazwy francuskiego muzeum placówka zapłaciła 525 milionów dolarów. Nowy Luwr może przez 30 lat korzystać nie tylko z marki, ale i z ekspertyz paryskiej instytucji. Użyczenie ekspertów kosztowało kolejnych 750 milionów, a wypożyczenie dzieł sztuki – 500 milionów. Ile pochłonęła cała inwestycja – nie zdradzono. Gigantyczne koszty i kłopoty techniczne sprawiły, że muzeum otwarto z pięcioletnim opóźnieniem. Zaprojektowany przez światowej sławy architekta Jeana Nouvela gmach budowano ponad dziesięć lat.

Warto jednak było czekać – nowy Luwr oszałamia swoim widokiem. Usytuowany na sztucznej wyspie budynek przypomina z zewnątrz ażurowy parasol lub też, jak twierdzą inni, skorupę żółwia o średnicy 180 metrów. Wspiera się jedynie na czterech podporach i z daleka wygląda, jakby płynął. We wnętrzu, do którego można dostać się małymi łódkami, nakładające się na siebie ażury, inspirowane geometrycznymi arabskimi wzorami, tworzą efekt zwany „ulewą światła”. Całość została pomyślana na wzór białego wschodniego miasteczka lub też może raczej gigantycznego bazaru. Mieści w sobie 55 budynków, w tym 23 stałe galerie i przestrzenie wystawiennicze, Muzeum Dzieci, audytorium i ośrodek badawczy.

Kto bogatemu zabroni?

W parze z architektonicznym przepychem idzie wartość – nie tylko finansowa – prezentowanych tam dzieł. Z 600 eksponatów połowa to własność nowego Luwru, a reszta została przekazana przez 13 francuskich muzeów. Wśród eksponatów są m.in. egipski sarkofag z X wieku p.n.e., XV-wieczny wizerunek Madonny z Dzieciątkiem autorstwa Giovanniego Belliniego oraz obrazy Van Gogha, Gauguina czy Picassa. Już teraz można też oglądać inne, wypożyczone z francuskiego Luwru, dzieło Leonarda da Vinci – „La Belle Ferronière”.

Status obrazu „Salvator Mundi” jest o tyle nietypowy, że to jedyne dzieło włoskiego mistrza renesansu pozostające w prywatnych rękach. Do XIX wieku był przechowywany w klasztorze w Nantes, a gdy ten uległ likwidacji, kupił go jeden z francuskich baronów. Później wielokrotnie był sprzedawany, nie zawsze zresztą drogo, np. w 1958 r. na aukcji w Londynie sir Francis Cook zapłacił za niego zaledwie… 45 funtów!

Wbrew pozorom chrześcijańskie przesłanie obrazu nie będzie niczym nadzwyczajnym w nowo otwartym Luwrze. Twórcy muzeum zakładają bowiem, że prezentowane tam dzieła sztuki nie zostaną obwarowane żadnymi ograniczeniami. Zobaczymy zarówno islamskie artefakty, jak i nagie rzeźby. Są też dzieła żydowskie, chrześcijańskie, a nawet wizerunki bóstw z Azji. Czy taka ekspozycja jest czymś szokującym w islamskim świecie? Z naszej perspektywy tak to może wyglądać, ale słowo „islam” ma przecież wiele odcieni. Zwykło się np. uważać, że religia ta zakazuje tworzenia ludzkich wizerunków, w szczególności podobizn Mahometa, tymczasem w niektórych nurtach islamu takie przedstawienia są całkiem powszechne. Bardziej „liberalne” podejście do sztuki w Emiratach, gdzie wpływy świata zachodniego są bardzo silne, nie musi więc dziwić aż tak bardzo. Dzieło – nawet stricte chrześcijańskie w swojej wymowie – usytuowane w takim kontekście staje się bowiem raczej elementem edukacyjnym niż próbą nawracania muzułmanów (choć trzeba przyznać, że jego obecność w takim miejscu, w czasach silnego ścierania się dwóch cywilizacji, przyprawia o metafizyczny dreszcz). A poza tym: kto bogatemu zabroni? •

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Reklama

Zapisane na później

Pobieranie listy