Rośnie w Polsce grono pasjonatów broni czarnoprochowej.
Czy wiesz, że każdy pełnoletni Polak może mieć broń palną bez pozwolenia? Tak! Ale nie każdą. Bez zezwolenia wolno mieć broń palną rozdzielnego ładowania – taką, do której osobno sypie się proch, a osobno wkłada kulę. W dodatku musi to być broń wyprodukowana przed 1885 r. lub jej współczesna replika. Zawsze będzie to więc broń na proch czarny. Bo ten współczesny, zwany białym, wynaleziono dopiero w roku 1886.
Zupełnie łatwo można w Polsce zdobyć współczesną kopię legendarnego kolta z Dzikiego Zachodu. Albo podobnego do niego remingtona. Kosztują około półtora tysiąca złotych.
To głównie produkty dwóch włoskich firm – Uberti i Pietta. Można je dostać w sklepach z militariami.
Jak w „Rio Bravo”
Kraków, strzelnica Pasternik. Obok siebie spotykają się dwie grupy: amatorzy czarnoprochowców, skupieni wokół strony internetowej blackpowder.pl, a także starzy wyjadacze – uczestnicy międzynarodowych zawodów czarnoprochowych Grand Prix Cracovia.
– Zaczęło się od tego, że przychodziłem na strzelnicę po pracy. Tylko na piętnaście minut... A wychodziłem po dwóch godzinach – odprężony psychicznie, zrelaksowany. A w dodatku miałem poczucie, że posiadam broń, potrafię się nią posługiwać i – w razie niebezpieczeństwa – mam się czym bronić – wspomina sędzia zawodów Jan Gałecki. Z wykształcenia jest górnikiem. Prowadzi własną firmę.
– Dawniej na strzelnicy zawsze były wolne miejsca. Dziś ruch jest większy – zauważa.
Skąd ten wzrost zainteresowania strzelectwem?
– Sytuacja międzynarodowa... – mówi Jan. Ale to nie wszystko. Strzelectwo czarnoprochowe wciąga także dlatego, że jest to pasja ludzi życzliwych, którzy sobie pomagają.
– Podpaść w tym towarzystwie można tylko w jeden sposób: nie przestrzegając zasad bezpieczeństwa – podkreśla.
– O to mi właśnie chodzi: żeby samemu mieć frajdę i żeby innych nauczyć bezpiecznego posługiwania się bronią. To mi daje mnóstwo radości – mówi Paweł Heron, jeden z administratorów facebookowej strony Strzelectwo Czarnoprochowe. Dziś gromadzi ona 12 tysięcy internautów.
Poleca jednak także stronę blackpowder.pl. Ta witryna to bardzo praktyczny zbiór podstawowych informacji dla początkujących.
Coś na tygrysa
– Zwykle jest tak: na forum pojawia się jakiś problem, żona i córką idą spać, a ja siadam do komputera i po 2–3 godzinach gotowy artykuł ląduje na blackpowder.pl. Na szczęście nie muszę wcześnie wstawać. Do pracy idę na godz. 10. Gdy pracowałem w korporacji, musiałem wstawać na godz. 7.30 – śmieje się Paweł, który z zawodu jest informatykiem i prowadzi w Katowicach sklep komputerowy.
Jego kolekcja składa się z siedmiu sztuk broni. Trzy z nich to repliki rewolwerów firmy Rogers & Spencer.
– Zakochałem się nich. Ale kosztują majątek. Muszę jeden z nich sprzedać – dodaje. Bo prócz rewolwerów warto mieć także coś innego.
– Na przykład to – mówi pasjonat i pokazuje pistolet Howdah Hunter. – Angielscy oficerowie w czasach kolonialnych polowali na tygrysy, jeżdżąc na słoniach. Zdarzało się jednak, że tygrysy skakały na słonie z drzew. Jak się uchronić przed takim atakiem? Długim karabinem? Nie bardzo. Wymyślono więc taką broń – opowiada Paweł i pokazuje pistolet o dwóch lufach sporej średnicy. – Miał zatrzymać tygrysa w locie – dodaje i strzela ze swego huntera. Potężny huk, odrzut i chmura białego dymu przekonują, że nawet mocarne kocisko nie miało szans w starciu z dżentelmenem uzbrojonym w huntera.
Wszystkie należące do Pawła egzemplarze broni powinny mieć jedną wspólną cechę: muszą mieścić się w torbie na laptopa. – Żeby nie rzucały się w oczy – wyjaśnia właściciel.
Któż nie miał kiedyś ochoty strzelić w laptopa...
Podczas spotkań organizowanych przez blackpowder.pl strzela się do tarcz sportowych, ale także do balonów czy starych laptopów. Jest dużo zabawy, rozmów, śmiechu. Bo o to chodzi: żeby się bezpiecznie bawić, a nie napinać.
– Pamiętam swoje pierwsze zawody. Strzelam i patrzę przez lunetę: jest dziewiątka! Nieźle. Potem... dziesiątka! O! – myślę sobie – rośnie ze mnie nowy mistrz Polski. Ale potem zauważyłem, że przez pomyłkę sprawdzałem wyniki na tarczy sąsiada – śmieje się Paweł.
Co o tej pasji sądzi jego żona? – Nie ma nic przeciwko temu. Mówi tylko, żebym nie przesadzał. I ona, i 18-letnia córka chodziły ze mną na strzelnicę, potrafią posługiwać się bronią – opowiada Paweł.
Obok strzela Robert, architekt z Zawiercia. Znajomi często dziwią się jego hobby. – Pytają: „Po co ci ta broń? Czego się boisz?”. Tłumaczę, że to sport, że jest bezpieczny, że uczy pokory i obycia z bronią, co ma znaczenie także dla obronności – mówi Robert.
Dalej swoje stanowisko ma Andrzej, inżynier elektryk z Rzeszowa. – Zawsze chciałem strzelać. Ale nie wiedziałem, że czarnoprochowce można mieć bez pozwolenia. Dowiedziałem się o tym z internetu. Kiedyś pojechałem służbowo do Warszawy. Przypadkiem trafiłem tam na sklep z bronią. Wyszedłem z niego z tym – pokazuje swego remingtona.
Kamil przyjechał do Krakowa z Anglii. Cieszy się strzelaniem w Polsce, bo na Wyspach na czarnoprochowca trzeba mieć pozwolenie podobne do tego na broń współczesną.
Brzydki Burak
Spory udział w rozpropagowaniu czarnoprochowców w Polsce ma youtuber występujący pod pseudonimem Brzydki Burak. Popularny jest zwłaszcza jeden jego film, na którym – w chropowatej formie – przekazuje bardzo rzeczowe informacje dla tych, którzy zastanawiają się nad kupnem swego pierwszego czarnoprochowca.
– 95 proc. naszych klientów trafia do nas poprzez Brzydkiego Buraka – przyznaje Mariusz Zawadzki z firmy Dr Gun. Dodaje, że działa ona od września ubiegłego roku i notuje comiesięczne wzrosty sprzedaży o kilkadziesiąt procent. – Wstrzeliliśmy się w rosnące zainteresowanie – mówi menedżer.
Skąd się ono wzięło? – Wzrosło wyraźnie jesienią 2015 r. – dodaje Michał Kuropatwa z handlującej bronią historyczną firmy Saguaro-Arms. Jego zdaniem powodem były niepokoje Polaków związane z dwoma wydarzeniami: wojną na Ukrainie i kryzysem imigracyjnym. – Ludzie przychodzą i mówią: czasy są niespokojne i trzeba mieć jakąś broń. A czarnoprochowce są praktycznie jedyną bronią palną bez zezwolenia – dodaje. Wedle jego szacunków broń czarnoprochową posiada 100–200 tys. Polaków. – 90 proc. z nich ma jeden albo dwa rewolwery. Przy czym strzelcy aktywni to niewielkie środowisko. Większość po prostu trzyma broń w szufladzie.
Czy to jest bezpieczne?
Polskie prawo zasadniczo pozwala na noszenie załadowanych rewolwerów czarnoprochowych. Oczywiście nie jest to najmądrzejsze. Taka broń waży zwykle około 1,3 kg. Trudno byłoby ją nosić na ulicy za pazuchą czy nawet przy pasie. Dlatego nie nadaje się do ochrony osobistej. Nie wolno jej także używać poza strzelnicami (z wyjątkiem sytuacji obrony koniecznej).
Broń czarnoprochowa to nie zabawka – przy jej użyciu zabito pewnie większość z ponad 600 tys. ofiar wojny secesyjnej. W dodatku jest jej w Polsce sporo (mówi się o setkach tysięcy egzemplarzy). Mimo to informacje o wypadkach, a tym bardziej o przestępstwach dokonanych z jej użyciem pojawiają się sporadycznie. Dlaczego?
Pewnie dlatego, że używanie czarnoprochowców jest dużo bardziej kłopotliwe niż broni współczesnej. Samo załadowanie czarnoprochowego rewolweru trwa dość długo. Trzeba najpierw wsypać do komory bębenka odpowiednio odmierzoną dawkę czarnego prochu. Na niej powinna się znaleźć przybitka, czyli krążek z filcu albo odrobina kaszy manny. Potem należy nałożyć kulę i wcisnąć ją do środka komory zamontowanym pod lufą pobojczykiem albo osobną praską. Następnie tak załadowaną komorę trzeba zatkać smarem. A to wszystko należy powtórzyć sześć razy, bo tyle zwykle komór mają bębenki rewolwerów czarnoprochowych. To jeszcze nie koniec. Od tyłu komory na tzw. kominki trzeba założyć kapiszony, które pełnią rolę podobną do spłonek we współczesnych nabojach. To miniaturowe naparstki z miękkiego metalu o średnicy paru milimetrów z odrobiną masy zapłonowej, która – uderzona kurkiem rewolweru – inicjuje gwałtowne spalanie ładunku czarnoprochowego. Dla mężczyzny o sporych palcach założenie takiego kapiszonu może być dość niewygodne. Samo strzelanie też odbywa się mniej sprawnie niż w przypadku użycia broni współczesnej. W najpopularniejszych modelach po każdym strzale trzeba ręcznie odciągać kurek, a to spowalnia tempo użycia broni. Częściej niż we współczesnym sprzęcie zdarzają się niewypały. A gdy już broń zostanie użyta, trzeba ją szybko i bardzo starannie umyć i zakonserwować. Czarny proch jest bowiem znacznie słabszy od prochu współczesnego (białego, bezdymnego), ale jego nagar jest agresywniejszy i potrafi w szybkim tempie doprowadzić do korozji broni. Czyszczenie jednego rewolweru trwa około godziny.
Jak widać, z czarnoprochowcami jest sporo zachodu. A jednak rośnie liczba pasjonatów, którzy lubią taką zabawę.
Czarny proch
Wynaleziono go w Chinach. Z pewnością był stosowany od IX wieku, choć niektórzy mówią, że pierwsze próby jego użycia datować można na III w. p.n.e. Do 1886 r. (czyli do wynalezienia prochu białego, bezdymnego) był praktycznie jedyną znaną pirotechniczną mieszaniną miotającą. Jeden gram czarnego prochu zajmuje niespełna 1 ml. Powstałe z niego gazy spalinowe zajmują około 280 ml. Proch czarny składa się ze zmielonych na pył: siarki (10 proc.), węgla drzewnego (15 proc.) i saletry potasowej, czyli azotanu potasu (75 proc.). Choć wydaje się to proste, lepiej nie próbować samodzielnej produkcji. Po pierwsze dlatego, że nie jest to bezpieczne. Po drugie, nie jest to legalne. Po trzecie, samo zmieszanie składników nie da pożądanego rezultatu. Ważne są także szczegóły, takie jak granulacja i wilgotność. Ta ostatnia nie powinna przekraczać 2 proc. Tymczasem proch potrafi wiązać wodę zawartą w powietrzu atmosferycznym, co pogarsza jego parametry. Przy wilgotności powyżej 2 proc. mogą się pojawić problemy z odpaleniem. Powyżej 15 proc. czarny proch nadaje się co najwyżej na nawóz do ogródka. Podobno najstarsza na świecie działająca fabryka czarnego prochu znajduje się w Mąkolnie koło Złotego Stoku na Dolnym Śląsku. Jej początki datowane są na rok 1692.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się