Im bliżej wyborów prezydenckich we Francji, tym częściej słychać nad Sekwaną o dziwnych epizodach kampanii, których ślady prowadzą do Rosji.
W żaden sposób nie zamierzamy ingerować w kampanię prezydencką we Francji – zapewniał niedawno Władimir Putin. Sęk w tym, że obietnica padła podczas… spotkania w Moskwie z Marine Le Pen. Jak ujawnił jej doradca, rosyjski prezydent wprost życzył kandydatce powodzenia. Rosjanie w ostatnich tygodniach odcisnęli również ślad na kampanii dwóch pozostałych faworytów. Przychylny Kremlowi François Fillon, wbrew trwałej tendencji spadkowej we francuskich sondażach, pod koniec marca w badaniu na zlecenie rosyjskiej agencji Sputnik nieoczekiwanie wysunął się na prowadzenie. Z kolei Emmanuel Macron, najbardziej proeuropejski i asertywny względem Rosji kandydat, skarży się na ataki ze strony hakerów i kampanię oszczerstw prowadzoną przez proputinowskie media. Nietypowe zdarzenia osiągnęły na tyle niepokojące natężenie, że francuska Państwowa Komisja Wyborcza oficjalnie ostrzegła przed możliwą ingerencją w głosowanie ze strony Rosji. Czy mamy do czynienia z przedwyborczą histerią? A może Rosja rzeczywiście konsekwentnie realizuje scenariusz destabilizowania euroatlantyckiej sceny politycznej?
Ratowanie Fillona
Jeszcze na początku roku faworytem ekspertów i liderem sondaży był republikanin François Fillon. Z pozoru mocny kandydat – były minister i premier, zdecydowany zwycięzca partyjnych prawyborów. Jego szanse niemal definitywnie pogrzebała seria afer. Fillon oskarżony jest o defraudację publicznych pieniędzy przez zatrudnianie swojej żony i dzieci na fikcyjnych etatach w biurze poselskim, o zatajenie w oświadczeniu majątkowym wysokiej pożyczki od znajomego biznesmena oraz przyjmowanie innych korzyści majątkowych, m.in. drogich garniturów. Mimo odejścia części doradców i aktywu partyjnego (w tym rywala z prawyborów Alaina Juppe’a) były szef rządu nie zrezygnował z udziału w wyborach, ale straty w sondażach wydają się już nie do odrobienia. Obecnie jego poparcie wynosi zaledwie 17 proc. Tuż za nim znalazł się skrajnie lewicowy outsider – Jean-Luc Mélenchon. Le Pen i Macron mają około 10 proc. przewagi.
Tymczasem 29 marca rosyjska agencja informacyjna Sputnik opublikowała artykuł „Powrót Fillona na szczyt sondaży” opierający się na badaniach pracowni Brand Analytics. Fillon ma w nim aż 23,6 proc. i prowadzi, wyprzedzając Macrona o 0,5 proc. Wyliczenia stały w tak jaskrawej kontrze do ostatnich trendów, że francuskie media postanowiły przyjrzeć się bliżej rewelacjom Sputnika. Pracownia Brand odmówiła ujawnienia szczegółów i kryteriów przeprowadzenia sondażu. Państwowa Komisja Wyborcza Francji w oficjalnym oświadczeniu podkreśliła, że badania Sputnika nie mogą być uznane za sondaż i jest to próba dezinformacji.
Pomocna dłoń ze strony kontrolowanej przez Kreml agencji informacyjnej nie dziwi, gdy weźmie się pod uwagę stosunek Fillona do Rosji. Kandydat republikanów sceptycznie odnosi się do podtrzymywania sankcji (nazywa je „nieefektywnymi” i „tworzącymi klimat zimnej wojny”) oraz do instalowania we wschodniej Europie amerykańskich systemów przeciwrakietowych. Bagatelizuje też problem możliwego ingerowania Rosji w zachodnioeuropejską scenę polityczną. Poczucie nieprzejrzystości w relacjach Fillona z Rosjanami potęgują nowe oskarżenia wysunięte w marcu przez tygodnik „Le Canard Enchainé” (ten sam, który ujawnił aferę o fikcyjnych etatach). Zdaniem dziennikarzy były premier miał zainkasować w 2015 r. 50 tys. dolarów za zaaranżowanie sekretnego spotkania Władimira Putina, Patricka Pouyanné (prezesa francuskiego koncernu energetycznego Total) i libańskiego milionera. Fillon nazywa to insynuacjami, zaprzecza również Kreml.
Dopingowanie Le Pen
Jeszcze mocniejsze wsparcie niż dla Fillona płynie ze Wschodu dla Marine Le Pen. Liderka Frontu Narodowego i kandydatka na prezydenta w drugiej połowie marca odwiedziła Moskwę. Rozbudowany program wizyty polityka, który nie pełni jeszcze żadnej ważnej funkcji, nie pozostawia wątpliwości, kogo w Rosji widziano by na stanowisku francuskiej głowy państwa. Marine Le Pen została zaproszona do oficjalnego wystąpienia przed rosyjską Dumą Państwową, a prezydent Władimir Putin osobiście przyjął kandydatkę na Kremlu, prowokacyjne dodając: „Mamy prawo rozmawiać z przedstawicielami wszystkich sił politycznych”. Marine Le Pen odwdzięczyła się za prawdziwie „prezydenckie” przyjęcie wezwaniem do zniesienia sankcji gospodarczych nałożonych na Rosję (nazwała je „głupimi”) i likwidacji czarnej listy osób objętych zakazem wjazdu do UE (jej zdaniem jest to naruszanie swobód demokratycznych). Określiła Władimira Putina mianem człowieka „z nową wizją”, który wraz z prezydentem USA i premierem Indii zalicza się do grona liderów nowego międzynarodowego porządku. Liderka Frontu Narodowego jest bardzo konsekwentna w swojej prorosyjskości. Ukraińską rewolucję w 2014 r. nazwała „zamachem stanu”, a później poparła rosyjską aneksję Krymu.
Największe obawy przeciwników Le Pen budzą nie tyle peany na cześć Putina, ile finansowe powiązania Frontu Narodowego z Moskwą. Trzy lata temu, gdy francuskie banki odmawiały udzielenia pożyczek ugrupowaniu Le Pen, kandydatka na prezydenta uzyskała wsparcie w wysokości 11 mln euro właśnie z Rosji, z powiązanego z Kremlem First Czech-Russian Bank. Nikt nie wie, czego Putin mógł oczekiwać w zamian za pomocną dłoń w kłopotach finansowych, choć Marine Le Pen zapewnia, że była to transakcja „finansowa, a nie polityczna”. Kontrowersje powróciły ze zdwojoną siłą w grudniu 2016 r. Media nad Sekwaną poinformowały o kolejnej prośbie Le Pen o rosyjską pożyczkę, tym razem w wysokości 30 mln dolarów na kampanię prezydencką. Kandydatka stanowczo zaprzeczyła, jakoby otrzymała pieniądze, informacje dementuje też strona rosyjska.
Zwalczanie Macrona
Rosyjskie media i politycy otwarcie wspierają Le Pen i próbują ratować kandydaturę Fillona, natomiast prowadzący w wyścigu Emmanuel Macron znajduje się w nieustannym ogniu krytyki, nieraz prowadzonej poniżej pasa. Polityk centrowej partii En Marche!, były minister gospodarki w rządzie socjalistów, umiejętnie wykorzystał głęboki kryzys wśród republikanów i socjalistów, dzięki czemu wysunął się na czoło sondaży (na początku kwietnia miał 26 proc. poparcia).
Głośnym echem odbiła się niedawna wypowiedź Richarda Ferranda, sekretarza generalnego En Marche!, którego zdaniem Rosjanie starają się za wszelką cenę zdyskredytować kandydaturę Macrona. Strony internetowe, profile w mediach społecznościowych i serwery sztabu kandydata są nieustannie atakowane przez internetowe trolle i hakerów działających z Rosji. Ferrand ostrzegł na łamach „Le Monde”: „Jeżeli ataki powiodą się, nasza kampania wyborcza będzie bardzo trudna lub wręcz niemożliwa do prowadzenia”. Przyczyną nagonki ma być poparcie Macrona dla utrzymania sankcji wobec Rosji oraz najbardziej prounijne stanowisko spośród faworytów wyborów. Ferrand zauważył dodatkowo, że Fillon i Le Pen są „zadziwiająco oszczędzani” przez media ze Wschodu.
Szczególnie konsekwentnie zwalcza Macrona wspomniana już agencja Sputnik. W lutym opublikowała ona skandaliczny wywiad, w którym Nicolas Dhuicq, poseł republikanów, brutalnie zaatakował kandydata na prezydenta, określając go mianem „amerykańskiego agenta działającego w interesie amerykańskich banków”, za którym stoi „bardzo bogate lobby gejowskie”. W ślad za wywiadem internetowe trolle zaczęły rozpowszechniać pogłoski, jakoby prywatnie żonaty Macron miał homoseksualne romanse. Kilka tygodni później Sputnik zaatakował jeszcze raz. Zdaniem agencji najbliżsi współpracownicy polityka En Marche! zostali pozyskani do sztabu wyborczego dzięki odznaczeniom i nagrodom przyznawanym przez Macrona w czasie pełnienia funkcji ministra gospodarki. Rzecznicy kandydata od razu zdementowali te zarzuty, kolejny raz zwracając uwagę na rosyjskie tropy prowadzące do źródeł nagonki.
Władimir Putin zarówno w bezpośrednich deklaracjach, jak i przez kontrolowane media nie kryje się z tym, jacy kandydaci byliby mile widziani, a jacy niepożądani na fotelu prezydenta Francji. Przed najbardziej prawdopodobnym starciem w drugiej turze, czyli Macron kontra Le Pen, można spodziewać się nasilenia rosyjskich działań akcji dezinformacyjnych i cyberataków. Moskwa pokazała w ostatnich miesiącach, że ma instrumenty nacisku pozwalające wpływać na zmiany na szczytach władzy w małych europejskich krajach (jesienią były to Estonia, Mołdawia, Bułgaria), a dziś nie waha się ingerować w bieg wydarzeń nawet w największych państwach zachodniej Europy, wspierając finansowo m.in. Alternatywę dla Niemiec i Front Narodowy.