Kapitał ma narodowość, a narodowość ma interesy, które realizuje przez kapitał. Zwłaszcza na rynku medialnym. Wiedzą o tym i Francuzi, i Niemcy, i w dużej części Brytyjczycy.
Pierwsi i drudzy nie dopuszczają myśli, że ktoś z zewnątrz mógłby kontrolować ich media. Ci ostatni wiele by dali, by pozbyć się wpływów australijskiego magnata z amerykańskim paszportem, który zdominował brytyjski rynek i wpływa na tamtejszą opinię publiczną nawet bardziej niż niemieckie koncerny na opinię w Polsce. Z jedną różnicą: podczas gdy polskie gazety lokalne niemal w całości należą do koncernów zagranicznych, na Wyspach jest dokładnie odwrotnie i akurat prasa lokalna pozostaje w rękach brytyjskich. Rodzimy kapitał narodowy jest dużo silniejszy w Niemczech i we Francji, gdzie nie tylko prasa lokalna, ale również ogólnokrajowa należy do fortun miejscowych rodów lub instytucji, a także skarbu państwa. Niezależnie zaś od rozkładu sił we wszystkich tych krajach panuje przekonanie, że nie jest obojętne, za czyje pieniądze zbudowano poszczególne tytuły prasowe oraz stacje radiowe i telewizyjne. I nie ma to nic wspólnego z wrogością czy nieufnością wobec obcych czy nawet bliskich sąsiadów. To naturalny porządek rzeczy każdego dobrego gospodarza we własnym domu, który wszystkich chętnie przyjmie i ugości, ale nie pozwoli, by obcy czy nawet zaprzyjaźnieni sąsiedzi urządzali dom, relacje rodzinne i wychowanie dzieci pod swoje dyktando.
Niemcy są u siebie
Tuż za Odrą znana jest niemiecka wersja hasła: „Kto ma media, ten ma władzę”. Trzeba przyznać, że po niemiecku brzmi ono jeszcze dosadniej: „Media służą celom tych, którzy je opanowali”. Proste? Na pewno czytelne. W praktyce przekłada się to na stan posiadania: z ponad 300 wydawanych w Niemczech gazet – ogólnokrajowych i lokalnych – żadna nie należy do podmiotu zagranicznego. Dotyczy to zarówno tak znanych tytułów jak „Sueddeutsche Zeitung”, „Die Zeit” czy „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, jak i gazet niskonakładowych (z perspektywy niemieckiej), dostępnych tylko w pojedynczych miejscowościach, a nawet periodyków przeznaczonych dla imigrantów i mniejszości narodowych. Nie mówiąc już o portalach internetowych, stacjach telewizyjnych i radiowych (nawet RTL Group, choć jej siedziba pozostaje w Luksemburgu, w 90 proc. należy do niemieckiego Bertelsmanna, który wykupił udziały od Brytyjczyków i Belgów). I dzieje się tak pomimo tego, że praktycznie nie ma konkretnego prawa, które by regulowało udział kapitału zagranicznego w mediach. Wiąże się to przede wszystkim z ogromnym przywiązaniem sąsiadów zza Odry do prasy, a czytelnictwo w tym kraju należy do najwyższych w Europie. Codziennie po gazetę sięga prawie 50 mln Niemców, a jednorazowy nakład prasy codziennej wynosi w sumie 20 mln egzemplarzy (według danych Bundesverband Deutscher Zeitungsverleger, federacji skupiającej wydawców prasy w Niemczech)! Nawet biorąc pod uwagę dwukrotnie wyższą od Polski liczbę ludności, przepaść między tym, co dzieje się z czytelnictwem nad Wisłą, a tym, jak czytają Niemcy, jest gigantyczna. Nic dziwnego, że wszelkie próby przejęcia jakiegokolwiek tytułu przez zagraniczny kapitał kończą się tam niemal histerią. Tak było w 2005 r., gdy brytyjska spółka Mecom Group (ta sama, która swego czasu była współwłaścicielem „Rzeczpospolitej”) oraz jeden z funduszy inwestycyjnych z USA praktycznie już kupiły niezbyt liczącą się na rynku (200 tys. nakładu w Niemczech to nie jest potęga) i nie najbardziej opiniotwórczą gazetę lokalną „Berliner Zeitung”. W mediach podniosła się tak duża wrzawa, w którą zaangażowali się i politycy, i dziennikarze, że nowi inwestorzy musieli wycofać się z niemieckiego rynku.
Dał nam przykład Bonaparte...
Równie radykalni pod tym względem są Francuzi. Choć tutaj istnieją przepisy, które wymuszają śladowe ilości kapitału zagranicznego. Teoretycznie nie może on mieć więcej niż 20 proc. udziałów w danym medium. W praktyce jest to udział jeszcze mniejszy. Również we Francji największymi wydawcami są wielkie koncerny lub fortuny należące do francuskich rodów, instytucji i państwa. Dotyczy to zarówno prasy, jak i mediów elektronicznych. Znaczący zagraniczny kapitał jest reprezentowany symbolicznie tylko przez francuską filię niemieckiego Bertelsmanna, który jest nadawcą stacji telewizyjnych M6 i francuskojęzycznego RTL, a także przez należące do państwa niemieckiego telewizje ARD i ZDF, które zawiadują we Francji (wespół z francuską Arte France) spółką nadającą program stacji Arte, oraz – na rynku czasopism – przez włosko-niemiecką grupę medialną. Wszystkie najważniejsze tytuły – zarówno ogólnokrajowe, jak i lokalne – są wydawane przez rodzimy kapitał. Uwagę zwraca bardzo duży udział w mediach różnych rodzinnych fortun. Wśród wielkich magnatów prasowych są m.in. osoby lub firmy, które w zestawieniu 500 największych francuskich fortun w 2016 roku zajęły pierwsze miejsca. I tak stojąca na pierwszym miejscu podium familia Bettencourt, zarządzająca marką L’Oréal, partycypuje w udziałach liberalnego dziennika „L’Opinion”, założonego i kierowanego przez dziennikarza i wydawcę Nicolasa Beytout. Udziałowcem w piśmie jest również Bernard Arnault, do którego należą takie marki jak Sephora i LVMH, przez którą kontroluje również tak opiniotwórcze gazety jak „Le Parisien” czy „Les Échos”. Plasujący się bardziej po prawej stronie dziennik „Le Figaro” w 100 proc. należy do rodu Dassault, który w rankingu najbogatszych zajmuje 5. miejsce. Z kolei przesunięty bardziej na lewo „Le Monde” należy do podmiotów kierowanych przez trzech silnych graczy medialnych, również francuskich. Liczne tytuły regionalne również należą do Francuzów. Tutaj, oprócz głośnych nazwisk magnatów, udziałowcami są m.in. francuskie banki, jak Crédit Agricole.
Nie taki Murdoch wielki?
Nieco inaczej wygląda sytuacja w Wielkiej Brytanii. Niezwykła jak na standardy Europy Zachodniej pozycja magnata medialnego rodem z Australii, ale z paszportem amerykańskim, czyli słynnego Ruperta Murdocha, trochę komplikuje sytuację. Nie jest obywatelem Wielkiej Brytanii, ale jednocześnie Australia należy do Brytyjskiej Wspólnoty Narodów. Nie należy do niej jednak USA, którego Murdoch jest obywatelem... Jego imperium medialne News Corp. rządzi nie tylko sporą częścią rynku w Australii i Stanach Zjednoczonych (m.in. prawicową telewizją Fox News), ale także na Wyspach Brytyjskich, gdzie jego telewizja Sky dominuje – obok publicznej BBC – na rynku i gdzie jego pozycja okazała się najbardziej kontrowersyjna. Nie tylko wtedy, gdy wyszło na jaw, że należąca do niego bulwarówka „News of the World” przez lata podsłuchiwała setki dziennikarzy, polityków, biznesmenów i celebrytów w celu zbierania haków, z których potem można tworzyć materiały prasowe. Również wtedy, gdy okazało się, że nawet poszczególni premierzy chodzili na dywanik lub co najmniej konsultacje do medialnego magnata. Ten nigdy nie ukrywał aspiracji politycznych i nieraz wpływał bardzo wyraźnie na linie redakcyjne swoich tytułów. Powszechnie uważa się w Londynie, że to właśnie bulwarówki Murdocha, przede wszystkim dziennik „The Sun” (kupowany codziennie przez 1,2 mln Brytyjczyków) zdecydowały o wyniku referendum ws. Brexitu. Wprawdzie należący również do niego „The Times” nawoływał do głosowania za pozostaniem w UE, ale sprzedaż „The Sun” przewyższa znacznie swoją konkurencję ze stajni Murdocha.
Co w takim razie robi przykład Wielkiej Brytanii w zestawieniu krajów z silnym kapitałem narodowym w mediach? Otóż pomimo ogromnej pozycji mediów Murdocha nie jest on monopolistą na brytyjskim rynku. Właściwie dzieli swoją pozycję z magnatem już całkowicie brytyjskim, Johnatanem Harmsworthem. Dopiero wraz z nim Murdoch może mówić o ponad 50 proc. kontroli nad brytyjskim rynkiem mediów. Ale w mediach lokalnych imperium Murdocha jest praktycznie nieobecne. Tytuły regionalne wyraźnie zdominowane są przez kapitał całkowicie brytyjski. Nawet gdy spojrzy się na tabelę ośmiu największych wydawców całej prasy, można zauważyć, że pozycja Murdocha też nie jest pozycją monopolisty. Widać to na przykładzie tabel zamieszczonych w najnowszym raporcie „Media Reform Coalition”. Okazuje się, że sprzedaż tytułów należących do News Corp. Murdocha pokrywa ponad 33 proc. rynku, ale w liczbach bezwzględnych jest to ponad 15,8 mln egz. tygodniowo na ponad 47,1 mln egz. wszystkich sprzedawanych gazet ogólnokrajowych. Pozostałe 31,3 mln egz. to tytuły wydawane przez wydawców brytyjskich. Czyli jednak większość. Jeszcze inaczej wygląda to, gdy weźmiemy pod uwagę sprzedaż nie tylko egzemplarzy papierowych, ale również internetowe i mobilne wersje wydań. Tutaj liderem jest brytyjska grupa DMG Media, wydająca m.in. „Daily Mail” i „Mail on Sunday” czy bezpłatną gazetę „Metro”. Drugie miejsce w tym zestawieniu zajmuje również brytyjski kapitał skupiony w Mirror Group Newspapers. Dalej są brytyjscy wydawcy „Guardiana” i „Telegraph”, a dopiero na 5. miejscu znajdują się media News Corp. Murdocha z 13 proc. udziału w tak rozrysowanym rynku. Na rynku mediów lokalnych gigant Murdocha jest właściwie nieobecny. Tutaj królują brytyjskie potęgi prasowe Johnston Press czy Gannett UK.
Niemcy, Francję i Wielką Brytanię łączy silne podkreślanie własnej odrębności. Za tym idzie przywiązanie do narodowych mediów, zarządzanych przez rodzimy kapitał, z pewnym skomplikowanym wyjątkiem na Wyspach. Jeśli są jakieś obszary, w których duży i ambitny kraj, jak Polska, może i powinien naśladować duże i ambitne kraje, jak Niemcy, Francja i Wielka Brytania, to jest to właśnie stosunek do własności w mediach.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się