Reklama

    Nowy numer 13/2023 Archiwum

Przypadek Mindszentyego

Wigilię 1956 r. prymas Węgier spędzał w samotności, izolowany w ambasadzie USA w Budapeszcie. Uwięziony w 1948 r., uwolniony w 1956, tylko przez trzy dni przebywał na wolności. Chroniąc się przed ponownym aresztowaniem, poprosił o azyl Amerykanów. Spędził u nich 15 lat.

Los kard. Józsefa Mindszentyego, prymasa Węgier, był jedną z najważniejszych kwestii absorbujących dyplomację Stolicy Apostolskiej w latach 60. XX wieku. Tę sytuację dobrze wyrażają zapiski kard. Agostina Casarolego, odpowiedzialnego w Sekretariacie Stanu za negocjacje z rządami Europy Wschodniej. „Niezłomna postać starego kardynała ciążyła niby kamień rządowi jako symbol niewzruszonej granitowej wytrwałości, w sercu rzeczywistości, która jednak zmieniała się lub zaczynała zmieniać” – wspominał po latach, nazywając obszar spraw związanych z osobą prymasa Węgier „przypadkiem Mindszentyego”.

Pokazowy proces

Kardynał Mindszenty został aresztowany w grudniu 1948 roku. Trzy miesiące później oskarżono go o „przestępstwa zmierzające do obalenia republiki, zdradę stanu, szpiegostwo i handel walutami”. Pokazowy proces był prowokacją przygotowaną na rozkaz Má­tyása Rákosiego, szefa węgierskich komunistów. Trybunał ludowy skazał kardynała na karę dożywotniego więzienia. Uwolnili go żołnierze, gdy wybuchło antykomunistyczne powstanie. Od 31 października 1956 r. przebywał w Budapeszcie, wspierając rodaków w walce o wolność. Kiedy 3 listopada wojska sowieckie wkroczyły ponownie do Budapesztu, przedstawiciele rządu zaproponowali, aby poprosił Amerykanów o azyl. Wraz ze swym sekretarzem, ks. dr. Egonem Turchánym, prymas Węgier przeszedł między sowieckimi czołgami i dotarł do ambasady USA położonej w pobliżu, przy placu Wolności. Przyjął ich kierujący placówką Eduard Thompson Wailes, który natychmiast przekazał do Waszyngtonu prośbę prymasa o azyl polityczny. Po kilku godzinach prezydent Eisenhower azyl przyznał.

Więzień z placu Wolności

Amerykanie oddali do dyspozycji prymasa dwa pokoje. Korzystał z ambasadorskiej kuchni, ale mógł się poruszać jedynie po wyznaczonym terenie. Nie mógł spotykać się z żadną osobą ani rozmawiać z Węgrami zatrudnionymi w ambasadzie. Nawet kontakt ze Stolicą Apostolską mógł się odbywać jedynie za pośrednictwem ambasady.

Rząd węgierski nie ukrywał, że nadal traktuje prymasa jako wroga. Ambasady pilnowało początkowo wojsko, a później milicja. Kardynał mógł tylko cztery razy do roku spotkać się ze swoją matką i siostrą. Później odwiedzali go także inni członkowie rodziny. Gospodarze asystowali przy wszystkich jego rozmowach. Bez świadków mógł rozmawiać tylko ze swoim spowiednikiem. Prymas nie próżnował. Wiele się modlił, pisał wspomnienia oraz uczył się języków. Był jednak bezradny wobec ogromnej kampanii nienawiści, rozpętanej przeciwko niemu przez władze węgierskie w kraju i za granicą.

Złudna normalizacja

Rząd Jánosa Kádára po 1956 r. przywrócił system kontroli nad Kościołem. Nominacje kościelne znów miały być zatwierdzane przez urzędy państwowe. Przywrócono stanowiska duchownym skompromitowanym współpracą z reżimem, choć wielu z nich miało nałożone kary kościelne. Do diecezji powrócili rządowi komisarze, tzw. brodaci biskupi, którzy decydowali o najważniejszych sprawach. Reaktywowano organizację księży patriotów, która przyjęła nazwę Opus Pacis. Sytuacja nie uległa zmianie nawet wtedy, gdy Pius XII ekskomunikował dwóch jej liderów: Miklósa Bereszto­czyego i Richarda Horvatha, którzy odmówili złożenia mandatów parlamentarnych i nie chcieli przerwać politycznej działalności. Wiosną 1958 r. premier Węgier Gyula Kallai publicznie wsparł działania duchownych zaangażowanych w ruch Opus Pacis, wyraził także przekonanie, że biskupi zapewnią jego członkom dostęp do odpowiedzialnych stanowisk kościelnych. Zostało to przez episkopat przyjęte ze zrozumieniem. Jednocześnie biskupi występowali przeciwko duchownym, którzy w swej pracy duszpasterskiej odrzucali model Kościoła skrępowanego przez władze. Z grona „księży pokoju” wywodzili się wszyscy duchowni, którzy przejęli kierownictwo w węgierskich diecezjach. Obejmowali także ważniejsze parafie. Byli całkowicie dyspozycyjni wobec Urzędu ds. Wyznań, powołanego w 1957 roku.

Pomimo tych dramatycznych okoliczności dyplomacja Stolicy Apostolskiej podjęła rozmowy z władzami węgierskimi, pragnąc osiągnąć porozumienie umożliwiające przetrwanie Kościołowi na Węgrzech. 15 września 1964 r. zostało zawarte porozumienie, którego sygnatariuszami byli min. József Prantner, dyrektor Urzędu ds. Wyznań, oraz abp Agostino Casaroli. Z perspektywy czasu trudno ten dokument nazwać sukcesem watykańskiej dyplomacji. Jego pełny tekst nigdy nie został opublikowany. Kandydaci na biskupów musieli być zatwierdzeni przez władze i składać przysięgę na wierność rządowi. W zamian państwo usuwało z diecezji swych komisarzy państwowych. Izolowany prymas to porozumienie ocenił surowo. Uważał, że abp Casaroli wykazał się naiwnością i został oszukany przez komunistów. W efekcie podpisał układ niekorzystny dla Kościoła.

Szybki wyjazd

W drugiej połowie lat 60. także Amerykanie uznali, że dalsza izolacja reżimu Kádára nie ma sensu. W 1967 r. nawiązali stosunki dyplomatyczne z rządem węgierskim, a do Budapesztu przyjechał ambasador Martin J. Hillenbrand. Na wiadomość o tym kard. Mindszenty zapowiedział, że opuści ambasadę. Zostałby natychmiast aresztowany. Pod wpływem perswazji (kontaktował się z nim m.in. metropolita Wiednia kard. Franz König) prymas Węgier zdecydował się pozostać w ambasadzie. Oceniał jednak, że wszystko zmierza w niewłaściwą stronę. Jego racje były ignorowane, a on sam coraz bardziej czuł się kłopotliwym gościem. Zdecydował przerwać ten stan rzeczy. Zamierzał to jednak zrobić na własnych warunkach. Komuniści chętnie by się go pozbyli, ale chcieli, aby kard. Mindszenty sam poprosił o ułaskawienie. To nie wchodziło w grę, podobnie jak żądanie od niego gwarancji, że na wolności nie będzie wypowiadał się o sytuacji na Węgrzech.

Rozmowy prowadzone za pośrednictwem ks. prałata Józsefa Zágona, duszpasterza węgierskiej emigracji, do którego prymas miał zaufanie, znalazły się w impasie. Jak wspominał kard. Casaroli: „Rząd miał takie samo zaufanie do ewentualnych zobowiązań kardynała jak kardynał do jego zobowiązań, czyli żadne”. W końcu prymas zgodził się na wyjazd, jak mu się wydawało, bez żadnych warunków wstępnych.

27 września 1971 r. rano, pod eskortą tajnej policji, wyjechał samochodem z Budapesztu do Austrii. Towarzyszył mu nuncjusz apostolski w Wiedniu abp Opilio Rossi. Dotarli na lotnisko Schwechat pod Wiedniem, gdzie czekał na nich abp Casaroli. Razem odlecieli do Rzymu. Później okazało się, że w trakcie poufnych negocjacji dyplomaci watykańscy obiecali rządowi węgierskiemu, że prymas nie będzie się wypowiadał publicznie i nie opublikuje swoich pamiętników. Kardynał Mindszenty nic o tym nie wiedział, więc nie czuł się zobowiązany do przestrzegania tych ustaleń. Jeździł po świecie, świadcząc o zniewoleniu Kościoła na Węgrzech, opublikował także swoje pamiętniki. Zamieszkał w Austrii, w Kolegium Węgierskim (Pazmaneum), gdzie zmarł 6 maja 1975 roku. Został pochowany w sanktuarium maryjnym w Mariazell.

Wcześniej przyszło jeszcze kardynałowi przeżyć chwilę goryczy, gdy w lutym 1974 r. Paweł VI podjął trudną decyzję, aby zdjąć go z urzędu arcybiskupa Esztergom i pozbawić tytułu prymasa Węgier. Mindszenty nie mógł wrócić na Węgry, a to blokowało wyznaczenie jego następcy. Kościołowi na Węgrzech potrzebny był więc człowiek cieszący się zaufaniem Stolicy Apostolskiej, a jednocześnie akceptowany przez władze. Kompromis został zawarty. Następcą Mindszentyego został w 1975 r. jego były sekretarz bp Laszlo Lekai.

W maju 1991 r. prochy niezłomnego prymasa sprowadzono na Węgry i pochowano w katedrze w Esztergom (Ostrzyhomiu). Po latach Jan Paweł II, zwracając się do Węgrów, napisał o kard. Mindszentym: „Opatrzność wyznaczyła mu miejsce pośród głównych bohaterów jednej z najtrudniejszych i najbardziej złożonych epok tysiącletniej historii Kościoła w tym szlachetnym narodzie”. 

Korzystałem m.in. ze wspomnień kardynałów Mindszentyego oraz Casarolego.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Andrzej Grajewski

Dziennikarz „Gościa Niedzielnego”, kierownik działu „Świat”

Doktor nauk politycznych, historyk. W redakcji „Gościa” pracuje od czerwca 1981. W latach 80. był działaczem podziemnych struktur „Solidarności” na Podbeskidziu. Jest autorem wielu publikacji książkowych, w tym: „Agca nie był sam”, „Trudne pojednanie. Stosunki czesko-niemieckie 1989–1999”, „Kompleks Judasza. Kościół zraniony. Chrześcijanie w Europie Środkowo-Wschodniej między oporem a kolaboracją”, „Wygnanie”. Odznaczony Krzyżem Pro Ecclesia et Pontifice, Krzyżem Wolności i Solidarności, Odznaką Honorową Bene Merito. Jego obszar specjalizacji to najnowsza historia Polski i Europy Środkowo-Wschodniej, historia Kościoła, Stolica Apostolska i jej aktywność w świecie współczesnym.

Kontakt:
andrzej.grajewski@gosc.pl
Więcej artykułów Andrzeja Grajewskiego

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się