Pierwsza na świecie oficjalna eutanazja nieletniego, którą przeprowadzono w Belgii, to konsekwencja ustawy o eutanazji bez ograniczenia wiekowego. Protesty niewiele dają, zjawisko potęguje się.
W Belgii dokonuje się średnio pięciu eutanazji dziennie. Od pierwszych lat „uwolnienia” eutanazji ich liczba wzrosła ośmiokrotnie, do ponad 2 tys. w zeszłym roku. Marieke Verevoort, wzór młodzieży, belgijska mistrzyni paraolimpijska, głośno zaplanowała sobie eutanazję zaraz po zakończeniu kariery sportowej. Nie wywołuje to wstrząsu opinii publicznej, bo zjawisko bardzo się już zbanalizowało. Ale kiedy prof. Wim Distelmans, przewodniczący Federalnej Komisji Kontroli Eutanazji, przy okazji wywiadu dla flamandzkiego dziennika „Het Nieuwsblad” poinformował, że dokonano właśnie pierwszej eutanazji nieletniego, media jakby ożyły i… niemal się ucieszyły. Frankofoński dziennik „Le Soir” pisał nazajutrz z emfazą: „To prawo to bogactwo! Chrońmy je. I twórzmy nowe, zachowując ducha etyki, który nas inspirował”. Jeszcze dalej poszedł komunikat wpływowego Stowarzyszenia na rzecz Godnej Śmierci (ADMD), który podkreśla, że „odwaga lekarza, który dokonał tej eutanazji, otwiera nową erę”. Mimowolna złowróżbność tego zdania dobrze oddaje sytuację.
Uchwalona dwa lata temu ustawa była właściwie poprawką do ustawy, od której wszystko się zaczęło, tej z 2002 r., dopuszczającej eutanazję. W 2014 r. Belgia stała się pierwszym na świecie krajem, gdzie można dokonać legalnej eutanazji dzieci. Zniesiono limit wieku, choć nie było na to żadnego społecznego zapotrzebowania, nikt się wcześniej tego dla siebie ani dla innych nie domagał. Profesor Eric Sariban, ceniony pediatra-onkolog w brukselskim szpitalu dziecięcym, oświadczył wtedy, że leczył 1250 dzieci chorych na raka, z czego 260 zmarło, ale nigdy w czasie swej kariery nie miał do czynienia z sytuacją przewidzianą przez poprawkę. Nazwał ją „maskaradą”, ze względu na postęp opieki paliatywnej i nowe sposoby głębokiego uśmierzania bólu, które pozwalają stawić czoło każdej sytuacji.
Dalej i dalej
Reformy praw „etycznych” zaczęły w Belgii kiełkować na przełomie wieków. Kolejno usankcjonowano homoseksualne „małżeństwa”, z prawem do adopcji dzieci, wykorzystywanie embrionów, in vitro i kupno dzieci od kobiet wynajmujących brzuchy. Belgijska Partia Socjalistyczna uważa się za „twórcę postępu”. Zrobiła sobie z ustaw „etycznych” sztandar i – jak oświadczają jej politycy – „będzie broniła swoich zwycięstw, bijąc się, by osiągnięte zmiany nie słabły w obliczu powrotu poglądów konserwatywnych”.
„Prawo dziecka do prośby o własną śmierć idzie za daleko” – alarmowali tymczasem biskupi katoliccy. Spontanicznie zwołany kolektyw 162 belgijskich pediatrów, również przeciwny poprawce, podkreślał głośno: „Jesteśmy dziś w stanie perfekcyjnie opanować ból fizyczny, duszenie się czy trwogę dziecka przed śmiercią”. „Jak można wierzyć, że uśmiercenie chorego dziecka jest postępem? Belgia nurza się w horrorze” – krzyczało stowarzyszenie Eutanazja Stop. Przewidywano, że to równia pochyła.
Nastoletni chłopiec, któremu odebrano życie, spełniał, według lekarzy, formalne wymogi ustawy. „Nieznośne cierpienia fizyczne spowodowane wypadkiem lub chorobą, z przewidywaniem śmierci w krótkim terminie” mogą być powodem eutanazji nieletniego. „To cynizm! Chcą zwalczyć cierpienie, zabijając osobę. To myślenie dogmatyczne. Walka przeciw takim dogmatom to ukazywanie, co się właściwie dzieje. To prawo jest w rzeczywistości dziurawe. Należałoby się wstydzić kraju, niezdolnego do cywilizowanego potraktowania kwestii zakończenia życia” – przemawiał w parlamencie chrześcijański demokrata Steven Vanackere, ale ustawa przeszła.
Dziś nie widać na horyzoncie żadnej większości, która mogłaby ją obalić, więc minionej wiosny podjęto w parlamencie próby wprowadzenia choć kilku poprawek. Na przykład termin „cierpienie psychiczne” nie jest sprecyzowany, brakuje mu procedur oceny, co wywołuje zbyt liberalne decyzje. Rok temu 24-letnia kobieta, zainteresowana fotografią i teatrem, „spokojna, zrównoważona i pewna siebie” – jak określali ją dziennikarze – przygotowywała swój pogrzeb, bo jej prośba o śmierć z powodu depresji została uwzględniona. Do tej pory, od 13 lat, krajowa komisja kontroli eutanazji miała wątpliwości tylko co do jednego przypadku, resztę „przyklepała”. Jest w większości złożona z lekarzy popierających eutanazję, praktykujących ją na co dzień.
Parlamentarne dyskusje zakończyły się czymś odwrotnym. Wniesiono pod przyszłe obrady poprawki mające zlikwidować „instytucjonalną wolność szpitali”, czyli idące w kierunku złamania placówek katolickich, które na eutanazję się nie godzą. Katolickie szpitale odwołują się do rezolucji Rady Europy, która uznaje prawo do klauzuli sumienia w ramach legalnej opieki medycznej.
Zawód miłosny
Sprawa 38-letniej Tine Nys, poddanej eutanazji kilka lat temu, żyje do dziś. Nie była leczona psychiatrycznie, zwróciła się o eutanazję na skutek zawodu miłosnego. Szybko uzyskała spotkania z trzema różnymi lekarzami, w tym z psychiatrą, który zdiagnozował autyzm. Dwa miesiące później umarła na własne życzenie w obecności rodziny. Dziś cierpienie całej rodziny wobec tego aktu wychodzi na światło dzienne. Lekarze podjęli decyzję pośpiesznie, bez próby jakiegokolwiek leczenia. W komisji kontroli eutanazji nie znaleziono żadnego dokumentu odnośnie do Tine Nys. Okazało się, że lekarze nie przesłali odpowiedniego powiadomienia, nie wypełnili nawet formularza. Zrobili to miesiąc po 4-dniowym terminie, ale komisja kontroli „zaliczyła” ich eutanazję bez oceny (nie)podjętej terapii, gdyż, jak wyjaśnił członek komisji, prof. Chris Verslype, „komisja kontroli nie ma dostępu do historii choroby osoby poddanej eutanazji”. Siostry Tine złożyły skargę w prokuraturze, procedura jest w toku. •
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się