Jesteśmy jedynym krajem w Europie, poza Białorusią, który nie rozwiązał problemu reprywatyzacji. Płacimy za to wszyscy, a cena będzie rosnąć.
Uwagę opinii publicznej przykuwają afery z odzyskiwaniem nieruchomości w Warszawie, gdzie na mocy tzw. dekretu Bieruta (Dekret z 26.10.1945 r. o własności i użytkowaniu gruntów na obszarze m.st. Warszawy) przejęto ok. 17 tys. nieruchomości. Problem dotyka jednak wszystkich większych miast w Polsce, choć każdy region ma swoją specyfikę i uwarunkowania prawne. Wspólne dla wszystkich pokrzywdzonych jest jedynie to, że nikt z nich nie otrzymał rekompensaty z tytułu zabranego mienia.
Zmarnowana okazja
W 2001 r. rząd Jerzego Buzka przyjął racjonalną ustawę reprywatyzacyjną. Przewidywała ona, że dawni właściciele otrzymają zwrot 50 proc. wartości utraconego mienia w naturze albo w bonach reprywatyzacyjnych. Bony miały być realizowane w ciągu 10 lat. Byli właściciele mieli także od tej kwoty zapłacić podatek spadkowy. Ustawa przewidywała, że prawo będzie dotyczyło wyłącznie osób, które były obywatelami państwa polskiego w dniu wywłaszczenia i nie utraciły obywatelstwa. Ta kwestia, chociaż racjonalnie uzasadniona, stała się dla prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego pretekstem do zawetowania ustawy. – Co szczególnie ważne w kontekście dzisiejszych problemów Warszawy – podkreśla mec. Paweł Kuglarz, dyrektor Szkoły Prawa Austriackiego na Uniwersytecie Jagiellońskim, a także partner w kancelarii Wolf Theiss P. Daszkowski, autor wielu publikacji z zakresu prawa nieruchomości – ustawa z 2001 r. wprowadzała zakaz handlu roszczeniami. Gdyby więc weszła w życie, nie powstałby w Warszawie, a także w wielu innych miastach kryminogenny układ składający się z kancelarii prawnych, urzędników magistrackich, a czasem także notariuszy, umożliwiający dochodzenie w ramach prawa, ale także bezprawnie, ogromnych kwot pieniędzy z bud- żetów samorządów oraz skarbu państwa. Prezydent Kwaśniewski, wetując ustawę, przekonywał, że byli właściciele mogą swych roszczeń dochodzić w sądzie. Jednak dla wielu byłych właścicieli była to możliwość iluzoryczna. Nie dość, że to procedura bardzo skomplikowana i wymagająca niemało środków, to jeszcze ciąg- nąca się latami. Efekt był taki, że większość właścicieli nie odzyskała nic. Tylko nieliczni potrafili wywalczyć w sądach korzystne dla siebie rozwiązanie, a nieraz dobrze na tym zarobili. Sądy bowiem w swych wyrokach w ogóle nie uwzględniają kwestii rozliczenia nakładów, ponoszonych przez samorządy albo budżet państwa przez cały okres powojenny.
Stare roszczenie kupię
Zawetowanie ustawy przez prezydenta Kwaśniewskiego nie było jedynym prezentem polskiej lewicy dla środowisk, które na gruncie ułomnego prawa stworzyły całe konsorcja zajmujące się handlem roszczeniami. W 2003 r. rząd Leszka Millera znowelizował ustawę o gospodarce nieruchomościami. Wprowadzony wówczas przepis art. 130 ust. 1, jak mówi mec. Kuglarz, był ewidentnie niekorzystny dla Skarbu Państwa. Dawał bowiem możliwość dochodzenia odszkodowania według wartości nieruchomości z dnia wydania decyzji o odszkodowaniu, a nie z dnia wywłaszczenia, jak dotychczas. Powodowało to, że wypłacane odszkodowania są kilkadziesiąt, a nawet kilkaset razy wyższe od tych, które wypłacano, gdy stosowany był poprzedni przepis. To oczywiście bardzo podniosło opłacalność całego procederu i spowodowało, że liczba wniosków o odszkodowanie od tego czasu zaczęła lawinowo rosnąć. Negatywne były także skutki działań prezydenta Bronisława Komorowskiego, który pod koniec swej kadencji zawetował tzw. małą ustawę reprywatyzacyjną, przygotowaną przez rząd PO i PSL. Stanowiła ona, że jeżeli jest zgłoszone roszczenie reprywatyzacyjne, a nieruchomość jest zajęta na cele publiczne (szpitale, szkoły, przedszkola), to miasto ma prawo nie zwracać nieruchomości, tylko wypłacić odszkodowanie.
Na skutek komplikacji związanych z sądowym trybem odzyskiwania własności wielu byłych właścicieli nieruchomości, którym brakowało sił i środków, aby walczyć o zwrot swego mienia, decydowało się sprzedać swe roszczenia, najczęściej za niewielkie pieniądze, kancelariom prawnym, które wiedziały, jak dalej z tym postępować. – Warto pamiętać – mówi mec. Kuglarz – że sama sprzedaż roszczeń nie jest nielegalna i kancelarie prawne czy osoby fizyczne, które w tym uczestniczą, nie łamią prawa. Nie wprowadzono jednak żadnych rozwiązań regulujących obrót tymi roszczeniami ani umożliwiających sprawiedliwe rozliczenie nakładów poniesionych dotąd przez samorząd bądź Skarb Państwa. Inną kwestią jest, w jaki sposób skupujący roszczenia dowiedzieli się o ich istnieniu. Można domniemywać, że przynajmniej w części tych wypadków byli informowani przez urzędników zajmujących się nieruchomościami. Niedawno stowarzyszenie Miasto Jest Nasze, działające w Warszawie, ujawniło, jak wygląda pajęczyna powiązań osób zarabiających na reprywatyzacji. Są wśród nich dawni wysocy funkcjonariusze publiczni, prawnicy, biznesmeni, osoby związane z przestępczym półświatkiem oraz cypryjskim i rosyjskim kapitałem. Bezczynność magistratów przez wiele lat uczyniła ten proceder bezkarnym. W tym sensie zarówno prezydent Gronkiewicz-Waltz, jak i prezydenci innych miast, którzy nie reagowali na przypadki patologii w procesach reprywatyzacyjnych, ponoszą za to pełną odpowiedzialność polityczną. Powstaje jednak pytanie, co przez tyle lat robiły Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Centralne Biuro Śledcze czy Centralne Biuro Antykorupcyjne oraz inne instytucje odpowiedzialne za zwalczanie zorganizowanej przestępczości. Kolejne pytanie bez odpowiedzi brzmi: dlaczego w wyrokach sądowych nakazujących zwrot mienia nie uwzględniano wysokości nakładów poniesionych przez samorządy bądź Skarb Państwa na utrzymanie zwracanych nieruchomości?
Potrzebna ustawa reprywatyzacyjna
Chowanie przez polityków głowy w piasek nie rozwiązało żadnego z problemów związanych z reprywatyzacją. Podobnie jak nie zabezpieczono prawnie interesów mieszkańców kamienic, które nagle otrzymały nowych właścicieli. Nie są oni zainteresowani kontynuacją dotychczasowych umów, a często posługują się metodami brutalnego szantażu, aby pozbyć się niewygodnych dla nich lokatorów. Brutalne działania „czyścicieli kamienic” były wielokrotnie opisywane. Nie ograniczano się jedynie do utrudniania życia lokatorom – przez odcinanie energii, dostaw wody czy niewywożenie śmieci. Nie brakowało także gróźb czy użycia siły fizycznej. Trzeba jasno powiedzieć, że nie będzie przyzwolenia społecznego na reprywatyzację, jeśli jednocześnie nie zapewni się ochrony ludziom mieszkającym w zwracanych nieruchomościach. Tym bardziej że często są to osoby starsze, biedne, pozbawione pomocy i prawnego wsparcia.
Aby powstała spójna ustawa reprywatyzacyjna, konieczny jest ponadpolityczny konsensus w parlamencie, na który się nie zanosi. PiS woli tworzyć komisję sejmową ds. afer reprywatyzacyjnych w Warszawie, gdyż w ten sposób uderza w swego głównego konkurenta, Platformę Obywatelską, której prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz jest ważnym liderem. PiS do reprywatyzacji nie jest skore, gdyż zdaje sobie sprawę, że to temat kontrowersyjny. Grono potencjalnych niezadowolonych będzie zawsze większe aniżeli wspierających rozwiązania, które zdejmą reprywatyzację z politycznej agendy najbliższych lat. Jest to jednak konieczne, aby sprawę ostatecznie zamknąć jako ważny element sprawiedliwości społecznej i zadośćuczynienia za krzywdy wyrządzone w czasach PRL. Mec. Kuglarz, który przygotowywał kiedyś opinię w sprawie regulacji roszczeń reprywatyzacyjnych dla Warszawy, kiedy prezydentem stolicy był prof. Lech Kaczyński zaproponował, aby samo miasto wykupywało roszczenia. Gdyby zostało to podjęte przez następców prezydenta Kaczyńskiego, to przynajmniej od 10 lat zyskiwaliby na tym byli właściciele i miasto, a nie handlarze roszczeń. W opinii mec. Kuglarza na sprawiedliwe rozwiązanie nigdy nie jest za późno i dlatego warto wrócić do założeń zawetowanej przez prezydenta Kwaśniewskiego ustawy z 2001 r. Oznaczałoby to, że właściciele otrzymywaliby może 50 proc. wartości ich majątku, ale w szybkiej, przejrzystej i dostępnej dla każdego procedurze. Muszą jednak się liczyć z koniecznością rozliczenia nakładów poniesionych w minionych latach na ich utrzymanie przez stronę publiczną. Należy także pamiętać o specyfice reprywatyzacji w Warszawie. Dlatego władze powinny również mieć prawo do decydowania, czy zwracana będzie nieruchomość, czy wypłacane będzie za nią odszkodowanie. Tylko do kręgu spadkobierców ustawowych, czyli najbliższej rodziny, powinno być ograniczone prawo handlu roszczeniami. Propozycja wypłaty 10 proc. nie może być traktowana jako reprywatyzacja.
Mec. Kuglarz przypomina, że kilka lat temu z inicjatywy grupy warszawskich posłów w budżecie, w ramach Funduszu Reprywatyzacji, przewidziano 600 mln zł na lata 2014–2016. Zakładano, że rocznie będzie to ok. 200 mln zł. Ponieważ jednak stosownej ustawy nie ma, a proceder odzyskiwania mienia drogą sądową rozwinął się w dochodowe przedsięwzięcie, dzisiaj wartość odszkodowań, które ma zapłacić Warszawa, przekroczyła już 650 mln zł i będzie rosła. Na wyroki w sądach czeka jeszcze ok. 3500 wniosków o zwrot majątku. Jeśli do tego doliczymy podobne procesy w innych miastach, można szacować, że zapłacimy za to miliardy złotych. Najczęściej nie trafią one do rzeczywistych właścicieli, ale do pośredników, którzy kupili prawo własności. Nie ulega więc wątpliwości, że cena, jaką zapłacimy za brak ustawy reprywatyzacyjnej, będzie wyższa aniżeli koszty jej wykonania. Nawet gdyby okazało się, że będą dolegliwe dla Skarbu Państwa. Tym bardziej że koszty mogłyby zostać rozłożone w czasie, gdyż zadośćuczynienie nie musiałoby być wypłacone jednorazowo, ale mogłoby być rozłożone na raty, np. na 5–10 lat.•