Jeśli sprzeciw wobec grzechu to homofobia, to chrześcijanin musi być homofobem.
Sporo ostatnio mówi się o szacunku. Mamy szanować wszystkich i wszystko i hańba temu, kto powie, że czegoś nie szanuje. Temat podkręciła akcja homolobbystów „Przekażmy sobie znak pokoju”, wiecie, ta, co to ją objęły patronatem „środowiska katolickie” z „Tygodnika Powszechnego” i przyległości.
Jak wiadomo, biskupi zareagowali stanowczo, nazywając rzecz fałszowaniem niezmiennej nauki Kościoła. Wielu katolickich komentatorów jednak mówi i pisze o tej akcji tak, jakby się tłumaczyli, że na pewno nie są nienawistnikami i naprawdę nie kopią homoseksualistów. Wyjaśniają w kółko i na wszystkie strony, że oni szanują człowieka, tylko że, no niestety, nie mogą zaakceptować grzechów.
Oczywiście mówią prawdę, ale co by nie powiedzieli, homolobby i tak pociągnie tę swoją narrację o dyskryminowanych „osobach LGBT”. Na tym polega ich strategia. Oni muszą jęczeć o prześladowaniach „osób nieheteronormatywnych” (mamy też kupić to ich słownictwo), bo tylko w roli ofiar, bitych i opluwanych mogą zyskać sobie społeczną przychylność. Inaczej nie osiągną celu, a celem bynajmniej nie jest poprawa losu ludzi z problemem homoseksualnym. Takich ludzi oni mają w nosie, tak jak komuniści mieli w nosie „lud pracujący miast i wsi”. Teoria zawsze tam jest szczytna i zawsze formalnie chodzi o wielkie rzeczy. Gęby zawsze tam są pełne frazesów o trosce i miłości, o wolności i szacunku, o godnym życiu i sprawiedliwości. Na pierwszy rzut oka retoryka ta jest zbliżona do chrześcijaństwa, ale jej celem jest stworzenie nowego świata, w którym chrześcijaństwo ma być co najwyżej breloczkiem do satanistycznej bransoletki. Bo tam, w najgłębszym sednie sprawy, nie ludzie siedzą, lecz – nie bójmy się tego słowa – diabeł. Pochwała grzechu, nazwanie go prawem człowieka i przejawem wolności – oto co w piekle lubią najbardziej. A już kwik radości powstaje tam, gdy pożyteczni katolicy kolportują ich idee pod szyldem Ewangelii.
– Jezus rozmawiał z jawnogrzesznicą, a hierarchowie nie raczą nawet przyjąć na audiencji działaczy Kampanii Przeciw Homofobii – mówią tacy na przykład.
No tak, tylko że Jezus nie spotykał się z organizacjami jawnogrzesznic, nie robił wspólnych konferencji ze Związkiem Cudzołożników ani nie błogosławił „niestereotypowych małżeństw”. Jezus spotykał się z grzesznikami znękanymi swoją nędzą, a nie z ludźmi dumnymi ze swojego grzechu. Podnosił ludzi z upadku, a nie głosił pogadanek o ubogacaniu społeczeństwa różnorodnością metod leżenia. Te spotkania kończyły się łzami skruchy i odwróceniem się od grzechu, a nie wezwaniem „Idź i grzesz w pokoju albo gdzie ci się podoba”.
To prawda, że „w cywilizowanym świecie” inaczej te rzeczy widzą. Szanują „różnorodność”. Mniej więcej tak, jak szanowali w Sodomie.
Dziennikarz działu „Kościół”
Teolog i historyk Kościoła, absolwent Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, wieloletni redaktor i grafik „Małego Gościa Niedzielnego” (autor m.in. rubryki „Franek fałszerz” i „Mędrzec dyżurny”), obecnie współpracownik tego miesięcznika. Autor „Tabliczki sumienia” – cotygodniowego felietonu publikowanego w „Gościu Niedzielnym”. Autor książki „Tabliczka sumienia”, współautor książki „Bóg lubi tych, którzy walczą ” i książki-wywiadu z Markiem Jurkiem „Dysydent w państwie POPiS”. Zainteresowania: sztuki plastyczne, turystyka (zwłaszcza rowerowa). Motto: „Jestem tendencyjny – popieram Jezusa”.
Jego obszar specjalizacji to kwestie moralne i teologiczne, komentowanie w optyce chrześcijańskiej spraw wzbudzających kontrowersje, zwłaszcza na obszarze państwo-Kościół, wychowanie dzieci i młodzieży, etyka seksualna. Autor nazywa to teologią stosowaną.
Kontakt:
franciszek.kucharczak@gosc.pl
Więcej artykułów Franciszka Kucharczaka