Bóg bierze odpowiedzialność za tych, którzy mu zaufali.
Jest taka prawna zasada (prawnicy potwierdzają) melior est conditio possidentis, co znaczy: lepsza jest sytuacja posiadającego. Oznacza to, że jeśli ktoś coś ma, to nie można mu tego tak po prostu wziąć, nawet jeśli to coś jest naszą własnością. Jeśli na przykład ktoś kradnie nam rower, to możemy go odebrać w bezpośredniej pogoni. Ale gdy następnego dnia zobaczę mój rower na placu sąsiada, to nie mogę wejść i go zabrać. Powinienem zgłosić to na policję, dowieść, że to moje – i wtedy rzecz odzyskać.
Pomyślałem o tej zasadzie w kontekście wątpliwości znanych mi kleryków i osób zakonnych, które na jakimś etapie przygotowania do podjęcia ostatecznej decyzji zaczęły przeżywać ciężkie rozterki. Bo jeszcze „klamka nie zapadła”. Jeszcze nie nastąpił ten błogosławiony moment, po którym nie ma odwrotu – a na tej tymczasowości chętnie żeruje kusiciel. Pokazuje, jakie wspaniałe rzeczy się straci, roztacza cudowne miraże życia w każdej innej wersji niż ta, którą akurat kuszony podjął. Wakacje te wątpliwości jeszcze podsycają, bo człowiek ma więcej okazji do podglądnięcia cudzego ogródka, a ten wakacyjny ogródek, taki grillowo-rekreacyjny, jest szczególnie atrakcyjny. I wydaje się człowiekowi, że takie jest właśnie życie, którego on się wyrzeka. Tam są same frykasy, tam nieustanne przyjemności i radości. A w tym, co wybrał, to tylko ciężki obowiązek, wymagania, zakazy, nakazy, zrzędliwy proboszcz czy inny przełożony i żadnych przyjemności. Wszystko wedle zasady „tam jest dobrze, gdzie nas nie ma”.
Bo przecież jeszcze, formalnie, może się cofnąć. W takich razach nachodzi człowieka panika i obawa, czy Bóg na pewno chciał tego właśnie, w czym jestem, a nie czego innego.
I tu, myślę, ma zastosowanie zasada przytoczona na wstępie. Jeśli człowiek w zaufaniu do Boga wybrał jakąś drogę, to ma podstawy uważać, że nie stało się to przypadkiem. Gdyby Bóg cię nie chciał tam, gdzie jesteś, miałby tysiące sposobów, żebyś tam się nie znalazł. A skoro się znalazłeś, to jesteś tam „posiadany” przez Boga. I teraz to do Boga należy udowodnienie ci, że to nie twoje miejsce – jeśli tak naprawdę jest. Masz prawo oczekiwać, że cię stamtąd wypchnie, a przynajmniej wyraźnie ci pokaże, czego chce – i wskaże dalszą drogę. Wyraźnie – bo nie są żadnym wskazaniem same wewnętrzne rozterki. To, co „się myśli”, wszelkie natrętne obawy i udręczenia, to za mało, żeby rezygnować z obranej drogi. To musi być mocny konkret, na przykład decyzja przełożonych. Ale sam, tylko na podstawie własnych myśli, nie rezygnuj. Jest taki jeden, który nie ma własnej siły i chce, żebyśmy krzywdę wyrządzili sobie sami. I kłamie, kłamie, kłamie.
Ty zaufałeś, a Bóg zaufania nie zawodzi. Przetrwaj. Niech klamka zapadnie.
Dziennikarz działu „Kościół”
Teolog i historyk Kościoła, absolwent Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, wieloletni redaktor i grafik „Małego Gościa Niedzielnego” (autor m.in. rubryki „Franek fałszerz” i „Mędrzec dyżurny”), obecnie współpracownik tego miesięcznika. Autor „Tabliczki sumienia” – cotygodniowego felietonu publikowanego w „Gościu Niedzielnym”. Autor książki „Tabliczka sumienia”, współautor książki „Bóg lubi tych, którzy walczą ” i książki-wywiadu z Markiem Jurkiem „Dysydent w państwie POPiS”. Zainteresowania: sztuki plastyczne, turystyka (zwłaszcza rowerowa). Motto: „Jestem tendencyjny – popieram Jezusa”.
Jego obszar specjalizacji to kwestie moralne i teologiczne, komentowanie w optyce chrześcijańskiej spraw wzbudzających kontrowersje, zwłaszcza na obszarze państwo-Kościół, wychowanie dzieci i młodzieży, etyka seksualna. Autor nazywa to teologią stosowaną.
Kontakt:
franciszek.kucharczak@gosc.pl
Więcej artykułów Franciszka Kucharczaka
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się