– Sienkiewicz dobrze rozumie, że nie trzeba być „wielkim zbrodniarzem i grzesznikiem”, by potrzebować prawdziwego nawrócenia – uważa dominikanin o. Andrzej Bielat. – Tam gdzie jego bohaterowie się nie nawracają, dochodzi do tragedii. Widać to w powieściach „Bez dogmatu” i „Wiry”.
Dominikanin o. Andrzej Bielat przytacza dotąd nie nagłaśniany list niespełna 20-letniego Henryka Sienkiewicza do kolegi Konrada Dobrskiego z 16 grudnia 1865 roku. Przyszły noblista przyznaje się w nim do gwałtownego nawrócenia, które, jak się wydaje, promieniuje odtąd na jego twórczość: „(…) Nie z wyrozumowania, nie z żadnych wniosków filozoficznych, ale jakoś mimowiednie, jakoś z potrzeby klęknąłem pewnego wieczora do nie mówionego od dwóch lat pacierza. Od tej chwili wierzę z całą siłą. Krótka ta modlitwa podziałała na mnie zbawiennie”. – To klęknięcie do pacierza przypomina słowa publicysty, krytyka i pisarza Karola Ludwika Konińskiego, że ludzie dziś nie tyle dzielą się na wierzących i niewierzących, ale raczej na tych, co się modlą i tych, co się nie modlą – podkreśla o. Bielat.
Nie tylko dlatego, że rok 2016 ogłoszono Rokiem Henryka Sienkiewicza, warto wrócić do lektury twórczości autora „Janka Muzykanta”. Choćby po to, aby przyjąć od niego bardzo ważną lekcję religijności, połączonej z nauką miłością ojczyzny. – Chociaż hasło: „Bóg, Honor, Ojczyzna” powiewa na sztandarach naszych wojsk dopiero od 1941 r., to Sienkiewicz całą Trylogię opiera na tych filarach – uważa o. Bielat. – Myślę, że doświadczenie powstania styczniowego i marazmu, jaki zapanował w społeczeństwie po jego upadku, upewniło pisarza w tym, że miłość ojczyzny i kult honoru pozbawione fundamentu wiary są uczuciami, które nie tylko spłoną „jak słomiany zapał”, ale gnijąc, staną się jadem zatruwającym duszę. Opisał to na potwornym przykładzie Zołzikiewicza – weterana powstania 1863 roku, bohatera „Szkiców węglem”.
Między miłością a nienawiścią
– Do Sienkiewicza dobrze pasują słowa z wiersza ks. Jana Twardowskiego: „Nie przyszedłem Pana nawracać” – uważa o. Bielat. – Już jako trzydziestoletni dziennikarz Sienkiewicz zrozumiał, że to, co dobre w ludzkiej egzystencji i twórczości, jest nierozłącznie związane z katolicką wiarą i z chrześcijańskim światopoglądem. Kiedy to pojął, potem po prostu o tym pisał. Już za życia był atakowany dość często i w bardzo niewybredny sposób za swój konserwatyzm i bogoojczyźnianość. – Czasem odnoszę wrażenie, że kolejne fale niemal bałwochwalczego kultu noblisty to jakieś sprzężenie zwrotne miłości i nienawiści Polaków wobec swego „Hetmana”, jak Sienkiewicza nazwał Stanisław Brzozowski – inicjator jednej z największych nagonek na autora „Rodziny Połanieckich” – opowiada dominikanin. – Po pierwsze wydaje się, że krytycy sami przed sobą wstydzą się młodzieńczego zachwytu, z jakim kiedyś pochłaniali jego dzieła. Rodzi się pytanie, czy wynika to z tego, że zdradzili ideały swej młodości? Po drugie bardzo często widać, że wielu znawców tematu dość dawno czytało dzieła, o których dzisiaj krytycznie się wypowiada. Czasem rzuca się w oczy, jak w czyimś umyśle ekranizacja zlała się w jedno z powieścią i krytyk nie omawia już dzieła literackiego, tylko swoje wyobrażenie o nim. Sienkiewicz był pisarzem politycznym z jasno określonymi poglądami konserwatywno-liberalnymi.
Trudno więc oczekiwać życzliwej, a przynajmniej uczciwej krytyki jego twórczości pochodzącej z kręgów postępowych, antywolnościowych czy socjalistycznych. Podobnie są traktowane opisywane przez niego kwestie wiary. Niewierzący krytyk, reżyser czy publicysta nigdy nie doceni subtelności teologicznych obrazów i argumentacji, jakie stworzył mistrz z Oblęgorka. Będzie opowiadał o religijnym kiczu, bo nie widzi i nie rozumie piękna duchowych zmagań i ofiar.
Trylogia jak podręcznik
Ojciec Andrzej Bielat zajął się Sienkiewiczem, pisząc swój doktorat: „Ocalić Europę. Henryk Sienkiewicz jako apologeta chrześcijaństwa i obrońca cywilizacji łacińskiej”. Aktualnie pracuje nad katechetyczno-teologicznym „przewodnikiem” po „Quo vadis?”. Utworem, który stał się bestsellerem nie tylko w Polsce i Ameryce, i miał wielomilionowe nakłady. – Pisząc „powieść z czasów Nerona”, Sienkiewicz wspiął się na wyżyny teologicznych rozważań trudno dostępnych nawet dla porządnych katechetów i dobrych polonistów – mówi. – Tak jak sam autor „Rodziny Połanieckich” pisząc, konsultował się z teologiem i filozofem ks. Stefanem Pawlickim – zmartwychwstańcem, tak i ja chciałbym dziś pomóc czytelnikom i nauczycielom w odczytaniu wielkiego przesłania wyrażonego w jego powieściach, które niektórzy chcieliby zakwalifikować jedynie do gatunku „płaszcza i szpady”. Kiedy o. Bielat kilkanaście lat pracował wśród Rosjan w Moskwie, Jałcie i Petersburgu, zauważył, że „arcypolski” Sienkiewicz jest bardzo obecny w tamtejszej tradycji. W księgarniach pojawiały się nowe wydania „Potopu” i „Pana Wołodyjowskiego”, a u bukinistów łatwo było znaleźć „Quo vadis?” drukowane za czasów sowieckich.
– Zaskoczyło mnie, jak bardzo twórczość Sienkiewicza podziwiał Tołstoj – przyznaje. – Jednak najbardziej zadziwił mnie Michał Bułhakow, który nie tylko był znawcą „Litwosa” (taki był pseudonim Sienkiewicza), ale bez skrępowania przepisywał od niego całe fragmenty powieści. Ale na przykład Antoni Czechow książek Sienkiewicza nie znosił. Dziś w Polsce wielu historyków literatury twierdzi, że trącący myszką język Sienkiewicza staje się barierą dla młodych odbiorców. – Naszych pradziadków w jakimś stopniu języka polskiego uczyli proboszczowie, czytając i komentując Biblię ks. Wujka – opowiada o. Bielat. – Jednak mówienia po polsku nauczyła ich Trylogia, którą czytali samodzielnie. To dlatego nawet mieszkańcy wsi zwracają się do siebie per „pan”. To nie Sienkiewicz ma problem z tym, że niektórzy nie potrafią go czytać, ale czytelnicy zapominający, że od 130 lat podręcznikiem języka polskiego była właśnie proza Sienkiewicza.
Duety nawróconych
Zwrot ku idealizmowi, bo tak w czasach Sienkiewicza określano wiarę i religię, zauważyli postępowi koledzy po piórze Henryka Sienkiewicza w jego opowiadaniach z tzw. małej trylogii: „Stary sługa”, „Hania”, „Selim Mirza”. Otwarcie mówi też o Bogu w „Listach z podróży do Ameryki”. – Ta powieść wyniosła go na wyżyny polskiego panteonu literackiego – uważa o Bielat. – Potem już była Trylogia, która udowadniała, że jeśli człowiek nie ma w sercu Boga, to swój honor, jak Kmicic, szybko zagubi i jak Radziwiłł – ojczyznę sprzeda lub zdradzi. W każdej kolejnej z ośmiu powieści wybija się na pierwszy plan stosunek bohaterów do wiary i katolicyzmu. – Największe wrażenie wywarły na mnie nawrócenia literackich „bliźniaków”: Andrzeja Kmicica i Marka Winicjusza – opowiada o. Bielat. – Obaj są wybitnymi dowódcami, ludźmi sukcesu i w praktyce wyznają zasadę „siła ponad prawem”. Miłość do kobiety skłania ich do rewizji swej postawy i wejścia na drogę nawrócenia. Kmicic wchodzi na nią nie od razu, jednak konsekwentnie, krokami dużymi lub małymi, idzie do przodu. Natomiast Winicjusz od początku idzie ku Bogu, ale jego nawrócenie to dwa kroki do przodu, a jeden do tyłu. Fascynujące jest też śledzenie nawrócenia ich oblubienic – Oleńki i Ligii.
Sienkiewicz dobrze rozumie, że nie trzeba być „wielkim zbrodniarzem i grzesznikiem”, żeby potrzebować prawdziwej metanoi. Cnotliwa Oleńka musi zobaczyć swój egocentryzm i zrezygnować z walki, żeby wszystko było właśnie tak, jak ona to sobie pobożnie i patriotycznie wyobraziła. Młodziutka Ligia musi przejść od bardzo emocjonalnej wiary, opartej na autorytecie rodziców, do wiary dojrzałej. Od miłości lękającej się cielesności do zrozumienia prawdy o Bogu wcielonym – uświęcającym miłość kobiety i mężczyzny. Te duety nawracających się bohaterów to specjalność Sienkiewicza. W „Krzyżakach” nawracają się Jurand i Jagienka, w „Panu Wołodyjowskim” – Michał i Baśka, w „Pustyni i w puszczy” – Kali i Staś, w „Rodzinie Połanieckich” – pan Stach i pani Emilia.
Oprócz listu o swoim nawróceniu Sienkiewicz nie opublikował żadnych zapisków życia wewnętrznego. Postulował, aby czytając literaturę, oddzielać od niej biografię twórcy. – Czy był wierzący? – zastanawia się o. Bielat. – Zgodność jego niełatwego życia osobistego z głoszonymi przekonaniami podpowiada, że tak. Nie wyobrażam sobie, żeby człowiek niewierzący mógł wykreować postacie tak głęboko przeżywające Boskie sprawy.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się