Wyroki, jakie ostatnio zapadają w procesach osób oskarżonych o kłamstwo lustracyjne, sugerują, że wkrótce wszyscy zagrożeni ujawnieniem ich związków z komunistyczną bezpieką będą mogli spać spokojnie.
Lustracja osób ubiegających się o pełnienie funkcji publicznych z wyboru albo pełniących takie funkcje formalnie będzie trwać nadal, ale być może pozostanie jedynie biurokratyczną mitręgą, gdyż sądy i tak nie będą nikogo skazywać za „kłamstwo lustracyjne”. Nawet w przypadku gdyby liczba zgromadzonych przez prokuratorów IPN dowodów była wielka. Skąd te przypuszczenia? Nasuwają się po przejrzeniu niektórych ostatnich wyroków sądowych w procesach lustracyjnych, kiedy sądy nie odwoływały się tylko do przepisów ustawy, ale do jej preambuły.
Sens lustracji
Lustracja jest częścią szerszego procesu rozliczeń z komunistyczną przeszłością, przed którym stanęły kraje Europy Wschodniej. Lustracja ma chronić państwo przed osobami, które nie ujawniają prawdy o swej przeszłości, a zwłaszcza o fakcie pracy bądź współpracy z organami bezpieczeństwa komunistycznego państwa. Do lustracji wezwał też Parlament Europejski w rezolucji z 2 lutego 2009 r., zatytułowanej „Sumienie Europy a totalitaryzm”. W tej kwestii warto mieć na względzie fakt, że nie tylko peerelowskie organy bezpieczeństwa posiadały dokumenty w tej sprawie. Znaczna ich część, formalnie albo i nieformalnie, trafiała do Moskwy. Wiele, jak pokazuje chociażby sprawa Lecha Wałęsy, zostało u schyłku PRL „sprywatyzowanych” przez co bardziej przewidujących funkcjonariuszy. Chodzi więc także o to, aby ważnych funkcji publicznych nie pełniły osoby narażone na szantaż albo inne formy zewnętrznej presji. Przypomnę, że w postępowaniu lustracyjnym nie ocenia się samego faktu współpracy, a jedynie ewentualne zatajenie tego faktu.
Gorący temat
Lustracja zawsze była gorącym tematem, co wynikało z uwikłania części klasy politycznej III RP w kontakty bądź współpracę z organami bezpieczeństwa PRL. Był to problem wszystkich formacji politycznych. Pierwsza próba lustracji zakończyła się w 1992 r. upadkiem rządu Jana Olszewskiego. Później sprawdzaniem oświadczeń zajęła się specjalna prokuratura lustracyjna, działająca jako Rzecznik Interesu Publicznego. Dzięki odwadze i determinacji sędziego Bogusława Nizieńskiego lustracja po 1997 r. przybrała realny kształt. Rzecznik badał treść oświadczeń lustracyjnych, a w przypadku wątpliwości kierował sprawę do sądu. Po nowelizacji ustawy w 2007 r. sprawy lustracyjne trafiły do IPN. Powstał tam nowy pion – Biuro Lustracyjne – mający przedstawicielstwa we wszystkich oddziałach. Postępowanie sprawdzające prowadzą prokuratorzy tego Biura, a w przypadku wątpliwości kierują sprawy do sądów. Od 2008 r. Biuro Lustracyjne IPN przeprowadziło ponad 48 800 sprawdzeń. W 803 przypadkach, po sprawdzeniu oświadczeń i porównaniu ich treści z zawartością dokumentacji przechowywanej w archiwach IPN, stwierdzono, że zachodzi podejrzenie złożenia nieprawdziwego oświadczenia lustracyjnego. Sprawy były kierowane do sądów. Zapadły już 692 prawomocne orzeczenia. W 459 przypadkach sądy orzekły, że lustrowana osoba złożyła nieprawdziwe oświadczenie, w związku z tym nie mogła ubiegać się o pełnienie funkcji publicznych. W 162 przypadkach sądy stały na stanowisku, że lustrowany złożył prawdziwe oświadczenie, pomimo że prokuratorzy IPN wnioskowali inaczej. Były to jednak proporcje podobne do tych, jakie pojawiły się w okresie poprzednim, kiedy przed sądami występował Rzecznik Interesu Publicznego. Warto dodać, że prokuratorzy IPN występują z wnioskiem do sądu dopiero wtedy, kiedy mają naprawdę mocne dowody współpracy. – Muszą w archiwach znaleźć się takie dowody, wskazujące na to, że mamy do czynienia z kłamstwem lustracyjnym, aby prokuratorzy zdecydowali się złożyć w tej sprawie wniosek do sądu – ocenia prok. Jacek Wygoda, pierwszy dyrektor Biura. Na sprawdzenie oczekuje jeszcze blisko 300 tys. oświadczeń lustracyjnych.
Przypadek Macieja Kozłowskiego
Nowy sposób myślenia o lustracji pojawił się w lutym 2014 r., kiedy Sąd Najwyższy orzekł, że Maciej Kozłowski nie jest kłamcą lustracyjnym, choć za takiego został uznany w dwóch poprzednich instancjach. Sprawa była głośna, gdyż dotyczyła nie tylko b. wiceministra spraw zagranicznych, ale także ważnego działacza antykomunistycznej opozycji, aresztowanego i skazanego w 1969 r. za próbę przerzutu m.in. „Kultury” paryskiej (tzw. sprawa taterników).
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się