Nowy numer 13/2024 Archiwum

Cenzura niepisana

Warunkiem legalności aborcji jest milczenie o tym, czym ona naprawdę jest. A ktoś w Brukseli ośmielił się tę zasadę złamać. I ma za swoje.

W krajach demokratycznych formalnie nie ma cenzury. Ale spróbuj zrobić coś, czego nie życzy sobie „grupa trzymająca władzę”. Nie pomoże ci ani legalność, ani zachowanie procedur, nie pomogą protesty. Utrącą cię i nikt się za tobą nie ujmie. Bo naruszyłeś postępowe tabu, podniosłeś brudną rękę na najwspanialsze zdobycze cywilizacji. Do takich rzeczy, których ruszać nie wolno, należy aborcja. Zachód tak już przyzwyczaił obywateli do „prawa”, jakim jest możliwość zabicia dziecka, że protestujący wobec tej zbrodni są powszechnie postrzegani jako sabotażyści, dybiący na ciepłą wodę w ich kranach. To dlatego nawet Marine le Pen we Francji, choć niby konserwatystka, aborcji ruszać nie zamierza. Bo się to nie opłaci.

Owszem, nawet w Brukseli można być prolajferem, ale „lajtowym”. Można zachęcać do docenienia wartości ludzkiego życia, można nawet plakaty pokazywać z ładnymi bobaskami. Ale spróbujcie zrobić coś takiego, co ośmieliła się właśnie zrobić Fundacja Pro-Prawo do Życia, która w Brukseli zorganizowała pikietę antyaborcyjną (przeczytaj tekst Pikieta w Brukseli rozbita).

Takich rzeczy tam robić nie wolno, bo na plakatach fundacji pokazuje się, jak wygląda ta „ciepła woda w kranie”. Na tych plakatach widać czerwono na białym, na czym polega to, co ponoć takie świetne, takie legalne i takie postępowe. Siłą tych plakatów jest po prostu prawda: obraz, któremu nie można zaprzeczyć. Tam widać, że owo „prawo do aborcji”, to nic innego, jak po prostu zgoda na bestialskie mordowanie najbardziej niewinnych i najbardziej bezbronnych ludzi. Świat ma z tym problem, bo jak protestować przeciw „brutalności obrazu”, skoro rzeczywistość, którą ten obraz opisuje, jest przecież jeszcze brutalniejsza? Te plakaty nie pozwalają w spokoju robić za „dobrych ludzi”, co jest ulubionym zajęciem najedzonych społeczeństw Zachodu. Na to po prostu nie ma rady – z tą rzeczywistością można albo się zgodzić, albo ją zakrzyczeć. W Polsce robiono to wielokrotnie – i choć obu rąk braknie, by policzyć wygrane przez Fundację procesy – wciąż wyciąga się argumenty z „wrażliwości”.

Dziś „wrażliwi” okazali się Belgowie i pewnie nie będzie im trudno uzasadnić bezprawie, jakiego się dopuścili likwidując pikietę. Coś tam wymyślą, a lud poprze tę niesprawiedliwość, bo kto tam nie ma na sumieniu zamordowanego maleństwa? Nic dziwnego, że taki widok wywołuje ich agresję – tyle płacą psychologom za uśmierzenie syndromu poaborcyjnego, a tu ktoś jednym plakatem na nowo wszystko rozdrapuje.

Takim pikietom więc trzeba powiedzieć „nie”. Nie ma tolerancji dla wrogów tolerancji. Na tym polega nowoczesna demokracja.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Franciszek Kucharczak

Dziennikarz działu „Kościół”

Teolog i historyk Kościoła, absolwent Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, wieloletni redaktor i grafik „Małego Gościa Niedzielnego” (autor m.in. rubryki „Franek fałszerz” i „Mędrzec dyżurny”), obecnie współpracownik tego miesięcznika. Autor „Tabliczki sumienia” – cotygodniowego felietonu publikowanego w „Gościu Niedzielnym”. Autor książki „Tabliczka sumienia”, współautor książki „Bóg lubi tych, którzy walczą ” i książki-wywiadu z Markiem Jurkiem „Dysydent w państwie POPiS”. Zainteresowania: sztuki plastyczne, turystyka (zwłaszcza rowerowa). Motto: „Jestem tendencyjny – popieram Jezusa”.
Jego obszar specjalizacji to kwestie moralne i teologiczne, komentowanie w optyce chrześcijańskiej spraw wzbudzających kontrowersje, zwłaszcza na obszarze państwo-Kościół, wychowanie dzieci i młodzieży, etyka seksualna. Autor nazywa to teologią stosowaną.

Kontakt:
franciszek.kucharczak@gosc.pl
Więcej artykułów Franciszka Kucharczaka