Nowy numer 17/2024 Archiwum

Kultura i niepodległość

Kultura jest pracą wielu pokoleń.

Efektów tej pracy można pozbyć się jednym ruchem. Łatwo jest zostać barbarzyńcą. Widzimy to codziennie. Zwłaszcza w telewizji, w której tak wiele jest gestów świadomie odrzucających kulturę, a jeszcze więcej jest zachowań, które odzwierciedlają barbarzyństwo, chamstwo, brak kultury – już bezrefleksyjne, odruchowe, stadne. Przewodnicy tego stada używają często jednego argumentu (poza samą, przytłaczającą siłą ich wzmacniaczy medialnych). Brzmi on tak: wybierz siebie, odrzuć wszystkie obowiązki, niech cię nie obciąża żadne dziedzictwo, żadna pamięć – wtedy będziesz wolny, to jest niepodległość, wtedy możesz tworzyć swobodnie. Jeśli coś ci w tym przeszkadza – opluj, ośmiesz, wtedy potwierdzisz swoją wolność, tym okażesz swoją odwagę.

Przykładów nie będę dawał wiele, jest ich milion: od krucyfiksu zanurzonego w urynie do wspieranego przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego (sic!) spektaklu „Golgota picnic”; od polskiej flagi państwowej zanurzonej w psich odchodach do powtarzanych w pewnych kręgach (chorążych takiej wolności) „dowcipów” o „kaczce po smoleńsku” czy o „zimnym Lechu”, rozbrzmiewających nad nieostygłymi jeszcze ciałami ofiar. Czy na tym polega rzeczywiście kultura? Na tym niepodległość? Są jednak inne, mniej nagłaśniane zjawiska, w których kultura i niepodległość spotykają się w „niemodnym” układzie, który spaja razem forma pamięci, poczucia obowiązku, dziedziczenia.

Przeżyłem ostatnio dwa takie spotkania. Jedno – to spotkanie autorskie Przemysława Dakowicza, młodego poety i historyka literatury z Łodzi. Spotkanie odbywało się w Krakowie. Było na nim obecnych stosunkowo wielu młodych ludzi, byli inni znakomici poeci i krytycy, m.in. Krzysztof Koehler, Leszek Długosz, Jan Prokop, Maciej Urbanowski, organizator spotkania Andrzej Waśko. Słuchaliśmy wszyscy jak zaczarowani, kiedy poeta z Łodzi mówił, w bardzo prosty sposób, o powodach powstawania jego wierszy. Wstrząsające, do szpiku kości przejmujące wiersze zebrane w tomie „Łączka” upominają się o pamięć dla ofiar komunistycznej bezpieki, dla rycerzy polskiej niepodległości, dla wyklętych. Mieli być wymazani nie tylko z żywych, ale i z umarłych – ich ciał nikt nie miał znaleźć, opłakać, uszanować. Zespół profesora Krzysztofa Szwagrzyka z IPN podjął jednak po 70 latach to wyzwanie – i odkopuje umarłych, przywraca szansę na godny, ludzki pochówek bohaterom takim jak „Inka” w Gdańsku, jak zagrzebani na warszawskiej „Łączce” rotmistrz Pilecki, generał Fieldorf-Nil, major Kontrym- -Żmudzin. Dakowicz idzie krok w krok za pracami tego zespołu – bo wie, że taka powinna być praca polskiej kultury. Kultura polega na szacunku wobec bohaterów, na upominaniu się o prawdę. To jest kultura uniwersalna, nie żaden polski „zaścianek”. Pomaga to uświadomić sobie inny wiersz tego samego autora, dedykowany pamięci Anny Walentynowicz. Zderza on postawę Antygony – tej, która wbrew prawu nakazującemu zapomnienie buntuje się i chce godnie pochować swego brata – oraz Ismeny, jej siostry, która (jak tylu z nas) chce mieć święty spokój, chce wybrać niepodległość od niepokojącego nakazu sumienia. Antygona, Ismena – jesteśmy w tym dylemacie postaw w centrum, samym centrum kultury antycznej, z której wyrasta Europa, jej wielka kultura. To jest dzisiaj także centrum kultury polskiej. Reszta to peryferie. To właśnie pozwalało zrozumieć spotkanie z poetą z Łodzi.

Dwa dni później brałem udział w nielegalnym pokazie zakazanego filmu. To „Historia Roja” Jerzego Zalewskiego. Film powstał pięć lat temu. Do tej pory nie trafił na ekrany. „Półkownik” III RP. Poprzedza go stugębna plotka: że słaby, że niepoprawny historycznie, że nie podoba się rodzinom bohaterów… Zobaczyłem najlepszy, najbardziej wstrząsający polski film ostatniego ćwierćwiecza. Film o tych samych bohaterach, o których opowiada „Łączka”, o żołnierzach wyklętych i o ich prześladowcach: świadomych niszczycielach polskiej niepodległości i polskiej kultury. Znakomity scenariusz pióra Wacława Holewińskiego, dreszcze budząca muzyka Michała Lorenca, ale przede wszystkim sama siła zakazanej prawdy historycznej, prawdy moralnej tego filmu – to nie tylko hołd złożony zabitym i poćwiartowanym przez komunistów bohaterom (ciało tytułowego bohatera, Mieczysława Dziemieszkiewicza, ps. „Rój”, legendarnego żołnierza NSZ, postrachu ubeków, zostało najprawdopodobniej oddane przez oprawców na preparaty anatomiczne, żeby na pewno już żadnego grobu nie znalazło). To jest także hołd złożony samej idei niepodległości, która nie jest tu ośmieszona, opluta, ale jest zrozumiana – jako wartość najwyższa, tak właśnie jak rozumieli ją żołnierze wyklęci i jak rozumiało ją 300 Spartan, obrońców wolności Grecji przed najazdem barbarzyńców. I jedni, i drudzy – polegli. Barbarzyńcy zwyciężą jednak wtedy dopiero, kiedy uwierzymy im, że obrońcy niepodległości byli tylko śmieszni, może co najwyżej groźni i że najlepiej o nich zapomnieć.

Kultura jednak przypomina, tak jak czyni to Dakowicz w swoim wierszu „Rodowód”: „Korzeń tkwi w czaszce”. Albo jak czyni to w nie mniej wstrząsającym wielkim świadectwie odnawiania znaków polskiej kultury Wojciech Wencel w swoim tomie „De profundis”, w wierszu „Ojczyzna”: „Znalazłem igłę w stogu siana – to był Bóg/ w jej uchu tkwiła mocna nić – to był honor/ po nitce trafiłem do kłębka”. Przez labirynt współczesnego chaosu kultura prowadzi nas za nitką honoru, szacunku, pamięci – w stronę korzeni wyrastających z czaszek naszych dostojnych przodków, obrońców naszej niepodległości. Prowadzi nas do kłębka, do sensu, do Boga.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy