Nowy numer 17/2024 Archiwum

Szkodliwość nieszkodzenia

Ludziom szkodzi nie to, czego nie chcą, lecz to, czego nie chce dla nich Bóg.

Co z tego, że w telewizji publicznej, za publiczne pieniądze, puścili reklamówkę związków partnerskich z dwoma lesbijkami? „I co komu przeszkadza ten spot? W końcu mówi o problemach, takich codziennych sprawach wielu par ludzi. I nie ma w nim nic odpychającego” – napisała czytelniczka gosc.pl. Podobnych głosów pojawia się sporo. Ich wspólną cechą jest przekonanie, że społeczeństwo powinno z życzliwością przyjmować każdą rzecz, która „innym nie szkodzi”. Zakłada się przy tym, że ludziom szkodzi tylko to, czego sobie nie życzą i co jest dla nich przykre.

Wychodząc z takiego założenia, wielu ludzi wybuchło niedawno sterowanym przez feminolewicę oburzeniem, bo żyjąca w konkubinacie katechetka w ciąży straciła uprawnienia do nauczania religii. Pojawiły się liczne głosy, że to dyskryminacja, bo przecież co tam klechów obchodzi, co ona robi prywatnie. Przecież „nikomu nie szkodzi”.

Dokąd prowadzi ten sposób rozumowania, pokazuje historia holenderskiego pastora Klaasa Hendriksego, który kilka lat temu ogłosił, że jest ateistą i… pozostał na stanowisku. Wymogli to jego parafianie. Miły gość, dobrze się słucha jego kazań. I książkę fajną napisał: „Wierzę w Boga, którego nie ma”. Przykładnie odprawia nabożeństwa, a na koniec zawsze wzywa do cieszenia się ziemskim życiem, bo to „jedyny byt, jaki mamy”. Więc o co chodzi? Przecież „nikomu nie szkodzi”.

Owszem, jeśli ziemskie życie to „jedyny byt, jaki mamy”, to nic nikomu nie szkodzi, podobnie jak też i nic nikomu nie pomaga. Ale właśnie na tym polega zasadnicze zło zrównania dobra ze złem, mieszania patologii ze zdrowiem, że oddala od prawdy. Bo prawda jest taka, że żyjemy dla wieczności i to, co tu robimy, ma konsekwencje wieczne właśnie. Jeśli katecheta może swoim życiem zaprzeczać temu, co głosi, to najmocniejszy komunikat, jaki odbierają jego uczniowie, jest taki, że to wszystko tylko puste gadanie i że nawet nie warto próbować realizować tego, co głosi. Bo i po co? On robi co chce, a dalej mu pozwolą uczyć. Pewnie tamci robią to samo – wszyscy siebie warci.

Tak skutkuje lekceważenie faktu, że jesteśmy naczyniami połączonymi. Bo człowiek niczego nie robi do końca prywatnie. Ludzie oddziałują na siebie i każda zła rzecz uznana za dobro prowadzi do społecznej akceptacji. A gdy ta akceptacja stanie się faktem, katastrofa gotowa.

Problem polega na tym, że każde zło, nawet realizowane „pod kołdrą”, skutkuje totalnie. Nigdy nie jest tak, że człowiek ponosi skutki grzechu tylko w tej dziedzinie, w której grzeszy. Ktoś był dobrym mężem i ojcem, a potem nagle „coś w niego wstąpiło” i wszystko zniszczył. A on przecież tylko oglądał pornostrony i nikt o tym nie wiedział. Komu to szkodziło?

Gdy zaś zło zostanie społecznie zaakceptowane, oficjalnie wylezie spod kołdry, dokona „coming outu” i zażąda przywilejów. Ogłosi z dumą, że jest dobrem i objawem zdrowia, i będzie się domagać rachunku za wieki „dyskryminacji”, zmuszającej je do ukrywania się pod kołdrą. Wtedy wielu zostanie zwiedzionych i mogą się zatracić na zawsze. Ale co to szkodzi, prawda?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy