Nowy numer 13/2024 Archiwum

Cień nadchodzi ze wschodu

Putin jest w stanie zagrozić Polsce. Pytanie, czy byłby gotów użyć broni atomowej, by udowodnić, że NATO nie zareaguje, wcale nie jest objawem szaleństwa. Szaleństwem jest wypieranie ze świadomości faktu, że od kilkudziesięciu lat ryzyko wojny w Europie nie było tak wielkie.

29 sierpnia na łamach „The Washington Post” pojawił się wstrząsający tekst laureatki Nagrody Pulitzera, Anne Applebaum. Już pierwsze zdania artykułu brzmiały jak ponuro rozpoczynająca się powieść z gatunku science fiction:

„Wojna w Europie nie jest histerycznym wymysłem” i dalej: „Putin rzeczywiście może rozważać ograniczone ataki jądrowe - na jedną ze stolic państw bałtyckich, albo na któreś z polskich miast - aby udowodnić, że NATO nie odważy się na uderzenie odwetowe w obawie przed większą katastrofą”.

Apokaliptyczny tekst Applebaum jest swoistym apelem do świata Zachodu, wołaniem o przebudzenie. „Nie pozwólcie, by sprawy zaszły za daleko, tak jak stało się to w 1939!” – zdaje się wołać publicystka.

I chociaż wizja wojny atomowej nie mieści się chyba w wyobrażeniach nikogo z nas, to warto zadać sobie pytanie, czy nie dzieje się tak głównie z powodu… strachu. Uspokajamy się, że jakikolwiek konflikt jest ciągle daleko, bo wschodnia Ukraina to mentalnie inny świat. Oglądamy fotorelacje z Doniecka i Ługańska, ale czy potrafimy sobie wyobrazić, że te sceny rozgrywają się dzisiaj w Warszawie, Katowicach, Lublinie czy Sulejówku? Ja nie potrafię. Wojnę znam tylko z podręczników, opowiadań babci, filmów i relacji prasowych. Do tego ta współczesna zwykle dotyczy odległych krajów, a nie cywilizowanych państw w środku Europy. Ale czy mieszkańcy Warszawy, Wielunia i innych polskich miast spodziewali się latem 1938, że już za rok cały ich bezpieczny i piękny świat legnie w gruzach? Czy Ukraińcy, mieszkańcy Doniecka, którzy dumnie prezentowali się światu ledwie przed dwoma laty jako gospodarze Euro 2012, mogli wtedy wyobrażać sobie, co ich czeka w niedługiej perspektywie czasu? Wątpię.

Dziś konflikt w Europie, na terenie państw członkowskich Unii, wydaje się nam czymś mało prawdopodobnym. Jeszcze większym science fiction jest wizja wojny nuklearnej. Ale czy tak jest na pewno? W latach 2009 i 2013 siły zbrojne Federacji Rosyjskiej otwarcie prowadziły ćwiczenia ataku jądrowego na Warszawę. Czy tylko po to, by nas postraszyć?

Wydaje się, że nikt nie podjąłby się ataku atomowego, bo ryzyko odwetu jest zbyt duże i doprowadziłoby to świat do ruiny. I znów należy postawić to samo pytanie: czy na pewno? Putin od pewnego czasu bada sytuację, sprawdza, na ile Zachód może mu pozwolić. Działania na wschodniej Ukrainie czy w Gruzji to nie ta sama kategoria co konflikt z państwem członkowskim UE czy NATO, ale z tygodnia na tydzień Rosjanie pozwalają sobie na więcej. Choć należałoby powiedzieć inaczej: z tygodnia na tydzień Zachód pozwala Rosji na więcej.

   Teza zaserwowana przez Applebaum, zgodnie z którą Putin byłby gotowy w razie przesunięcia konfliktu zdecydować się na zrzucenie atomu na jedno z państw bałtyckich lub Polskę, również nie jest tak daleka od rzeczywistości, jak się na pozór wydaje. Wystarczy wyobrazić sobie sytuację, w jakiej postawiłby wtedy prezydenta USA, który musiałby dokonać wyboru: odwetowa bomba na jedno z rosyjskich miast (co pociągnęłoby za sobą symetryczną reakcję Rosji w kierunku Stanów Zjednoczonych) albo wypowiedzenie wojny i udawane działania konwencjonalne, a w rzeczywistości oddanie Putinowi dawnej, radzieckiej strefy wpływów w zamian za względne bezpieczeństwo Zachodu. Wybór wydaje się prosty.

Uspokajanie się naszym członkostwem w NATO nie ma wielkiego znaczenia, jeśli ze strony Sojuszu nie zostaną podjęte konkretne działania. A jak dotąd nic ich nie zapowiada. Zaledwie w miniony piątek przedstawiciel Białego Domu tłumaczył, że najbliższy szczyt NATO nie podejmie decyzji o stworzeniu stałych baz Sojuszu w państwach Europy Środkowo-Wschodniej, bo umowa z Rosją z 1997 r. nie pozwala na takie rozwiązania. Umowa z krajem, który systematycznie łamie układy międzynarodowe, jak choćby Memorandum Budapeszteńskie gwarantujące nienaruszalność granic Ukrainy. Czyżby Amerykanie nie chcieli tutaj stacjonować, bo wiedzą, że wtedy staliby się w jakimś sensie zakładnikami wydarzeń w tej części Europy? I jak w tej sytuacji Polska, Litwa, Łotwa czy Estonia mają czuć się pełnoprawnymi członkami NATO? Na jakich podstawach mamy opierać swoje poczucie bezpieczeństwa? Na ciepłych słowach Baracka Obamy wypowiedzianych w Warszawie? Ogień wybuchu wydaje się być znacznie bardziej gorący.

Spokojne tkwienie w błogim przekonaniu, że członkostwo w Sojuszu czy UE stwarza nad nami jakąś magiczną, nieprzekraczalną barierę ochronną, jest zwykłą naiwnością. Przekonanie, że do końca czasów arsenały jądrowe świata nigdy nie zostaną użyte, może okazać się myśleniem życzeniowym. Warto przytoczyć w tym kontekście list, który w sierpniu 1945 r. J. R. R. Tolkien napisał do swojego syna Christophera na wieść o ataku atomowym na japońskie miasta:

„Dzisiejsza wiadomość o bombach atomowych jest tak straszliwa, że poraża człowieka. Całkowite szaleństwo tych obłąkanych fizyków, żeby zgodzić się na wykonanie takiej pracy dla celów wojennych: spokojnie planować zniszczenie świata! Takie środki wybuchowe w rękach ludzi, w czasie gdy obniża się ich status moralny i intelektualny, są równie użyteczne, jak rozdanie broni palnej wszystkim mieszkańcom więzienia, a następnie stwierdzenie, że ma się nadzieję, iż to zapewni spokój”.

Dziś potężna broń jest w rękach szaleńców. Błąd popełniany przez państwa Zachodu polega na tym, że z dnia na dzień pozwalają, by szaleniec czuł się coraz pewniej. Nie chodzi o to, by straszyć się apokaliptyczną wizją przyszłości, ale by jak najlepiej  przed nią się zabezpieczyć. Pierwszym krokiem do tego jest uświadomienie sobie, że powtórka z historii jest możliwa. Drugim uświadomienie tego zachodnim politykom, po to, by w imieniu NATO dali Rosji wyraźny sygnał, iż Polska, Litwa, Łotwa czy Estonia są w Sojuszu na sto procent, że należą do Europy, a nie do Rosji. To wymaga konkretnych decyzji i konkretnej obecności sił Sojuszu w tej części świata. Dopóki ich nie będzie, nic nam po ciepłych słowach Obamy. 

To, że obecnie wojna toczy się jeszcze względnie daleko od naszych granic, naprawdę niewiele znaczy. Lato 1939 r. było podobno piękne i w głębi serca wielu wierzyło, że wojny nie będzie. Dziś od wybuchu największej hekatomby w dziejach mija 75 lat.

Cień nadchodzi ze wschodu teraz. Czy możemy pozwolić sobie nie zauważać tego cienia?

Tłumaczenie tekstu Anne Applebaum "Wojna w Europie nie jest histerycznym wymysłem" znajdziesz TUTAJ.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wojciech Teister

Redaktor serwisu internetowego gosc.pl

Dziennikarz, teolog. Uwielbia góry w każdej postaci, szczególnie zaś Tatry w zimowej szacie. Interesuje się historią, teologią, literaturą fantastyczną i średniowieczną oraz muzyką filmową. W wolnych chwilach tropi ślady Bilba Bagginsa w Beskidach i Tatrach. Jego obszar specjalizacji to teologia, historia, tematyka górska.

Kontakt:
wojciech.teister@gosc.pl
Więcej artykułów Wojciecha Teistera