Październikowy synod podejmie temat małżeństwa. Propozycja kard. Kaspera, aby dopuścić do Komunii świętej katolików rozwiedzionych żyjących w nowym związku, budzi wiele obaw. Skutki takiej zmiany mogłyby być katastrofalne.
Kardynał Walter Kasper wyrósł w ciągu minionych miesięcy na rzecznika poluzowania dyscypliny kościelnej w kwestiach małżeńskich. Swoje postulaty przedstawił na konsystorzu w lutym tego roku, a później powtarzał je w wielu wywiadach. Stanowisko w tej kwestii zajął kard. Gerhard Müller, prefekt Kongregacji Doktryny Wiary. Zdecydowanie odrzucił on sposób rozumowania Kaspera. Podkreślił, że ani papież, ani synod po pierwsze nie mogą, a po drugie nie chcą zmieniać nauczania Kościoła. W wywiadzie dla KAI kard. Müller stwierdził, że „papież i biskupi absolutnie bronią nierozerwalności małżeństwa”. Słowo Bożego Objawienia jest w tej kwestii rozstrzygające. Kilka dni temu ukazał się książkowy wywiad „Nadzieja rodziny”, w którym prefekt Kongregacji Doktryny Wiary zwraca uwagę, że miłosierdzie nie może być wymówką służącą do unieważnienia przykazań i sakramentów. Postulaty Kaspera spotkały się ze sprzeciwem innych hierarchów, teologów i środowisk katolickich. Warto wsłuchać się w ich argumenty.
Co postuluje kard. Kasper?
Wystąpienie kard. Kaspera miało być częścią wewnętrznej dyskusji między kardynałami. Ostatecznie zostało upublicznione i ukazało się w formie książki. Zawiera między innymi dwa dyskusyjne postulaty. Pierwszy jest propozycją odejścia od kanonicznych procesów o stwierdzenie nieważności małżeństwa w sytuacji niedostatecznej wiary w sakrament i przekazanie niektórych kompetencji sądów biskupich spowiednikom lub wikariuszom biskupim.
Drugi postulat dotyczy katolików, których sakramentalne małżeństwo rozpadło się, a oni zawarli drugi związek, oczywiście tylko cywilny. Kardynał proponuje, aby tacy katolicy byli dopuszczeni do Komunii świętej. Wymienia kilka warunków: osoby te szczerze żałują rozpadu pierwszego związku, mają uregulowane wynikające z niego zobowiązania i powrót do niego jest niemożliwy, nie mogą wyrzec się zobowiązań wynikających z drugiego (cywilnego) związku bez zaciągania nowej winy, starają się żyć w drugim związku najlepiej jak potrafią, zgodnie z wiarą, chcą wychować dzieci w wierze, są spragnione sakramentów, traktowanych w ich sytuacji jako źródło siły. Jeśli te warunki zachodzą, to powinniśmy takie osoby dopuścić do sakramentu spowiedzi i Komunii, twierdzi kard. Kasper.
W wywiadzie dla amerykańskiego pisma „Commonweal” hierarcha tak wyjaśnia swoje stanowisko: „Nie mogę myśleć, że istnieje sytuacja, w której człowiek wpada w taki dołek, z którego nie ma wyjścia. Często nie da się powrócić do pierwszego małżeństwa. (…) W Credo wyznajemy, że wierzymy w grzechów odpuszczenie. Jeżeli był upadek i żałuje się tego, czy przebaczenie jest niemożliwe? Moje pytanie dotyczy sakramentu spowiedzi, dzięki któremu mamy dostęp do Komunii świętej… Moje pytanie – nie rozwiązanie – jest następujące: czy rozgrzeszenie jest niemożliwe w tym przypadku? Jest wiele myśli, wiele argumentów w naszej katolickiej tradycji, które pozwalają iść tą drogą. Żyć razem jak brat i siostra? Oczywiście mam szacunek dla tych, którzy tak żyją. Ale to jest akt heroiczny, a heroizm nie jest dla przeciętnych chrześcijan”. Parę linijek dalej kardynał już nie pyta, ale stwierdza: „Tak, powiedziałbym, że rozgrzeszenie jest możliwe. Miłosierdzie oznacza dawanie każdemu, kto się nawraca i żałuje, nową szansę”.
Nie róbcie nam tego!
Margaret Gallagher, amerykańska publicystka, szefowa think-tanku zajmującego się obroną praw małżeństwa (Institute for Marriage and Public Policy) odniosła się do propozycji Kaspera w żarliwym apelu – sprzeciwie. Autorka pisze, że ta debata boli ją osobiście, ponieważ właśnie katolickie nauczanie o życiu, seksie, małżeństwie, a zwłaszcza rozwodzie przyprowadziło ją z powrotem do Kościoła. „Moja mama opuściła Kościół w 1968 roku, kiedy miałam 8 lat. Wróciłam do Kościoła w trzeciej dekadzie życia na skutek przemyślenia bardzo konkretnych efektów seksualnej rewolucji w moim życiu” – wyznaje Gallagher. Dokonywało się to stopniowo. Najpierw jako 18-latka uznała na drodze czysto rozumowej, że aborcja jest zła: nie może tak być, że ceną za realizowanie swoich seksualnych pragnień jest życie własnych dzieci. Dochodząc do takiego wniosku, stała się ateistką pro life. Kiedy kończyła studia w Yale, zaszła w ciążę i urodziła syna. Ojcem dziecka był kolega ze studiów, który nie wziął za nie odpowiedzialności. Została samotną matką. Wtedy wykonała drugi krok. „Jest czymś złym – uznała – jeśli angażujesz się w akt, który prowadzi do powstania nowego ludzkiego życia, a nie możesz zagwarantować swojemu dziecku miłości ojca lub matki. Seks pozamałżeński jest złem”. „Byłam ciągle ateistką w tym czasie” – dodaje. – „Katolickie nauczanie o małżeństwie, które usłyszałam po raz pierwszy w życiu, przyprowadziło mnie do wiary. Nie, że rozwód jest zły, ale że jest niemożliwy! Małżeństwo zmienia rzeczywistość, a konkretnie zmienia tożsamość osób, które je zawierają. Byłam osobiście spragniona takiego podejścia. Tak jak urodziny mojego syna zmieniły mnie w matkę, czyli dały mi nową tożsamość, której nie mogę się wyrzec, tak chciałam, aby moje przyszłe małżeństwo zmieniło mnie w żonę, aby moja relacja z mężem była przynajmniej tak realna i tak zmieniająca życie jak ta, która sprawiła, że stałam się matką”. To świadectwo kończy wyznaniem: „W całej naszej postmodernistycznej kulturze jedynym czytelnym świadkiem związku między seksem a dziećmi, między miłością, matkami i ojcami był Kościół katolicki. Dlatego zgłosiłam swój akces do niego”.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się