Na wschodzie Ukrainy tylko „ludzie sowieccy” są gotowi sprzedać dusze i kraj Putinowi. Prawdziwi Ukraińcy kupują swoim żołnierzom buty, spodnie i… części zamienne do czołgów.
Taka sytuacja: wioski pod granicą ukraińsko-rosyjską, mieszkają tu ludzie, którzy jeszcze niedawno uczestniczyli w wiecach poparcia dla prezydenta Janukowycza w Charkowie. Z czegoś trzeba żyć: nie robili tego przecież za darmo – ściągano ich setkami, za odpowiednią opłatą. Teraz jednak, widząc marznących pod granicą ukraińskich żołnierzy, pozbawionych podstawowych środków do życia (o walce nie mówiąc), zarobione wcześniej pieniądze oddają na potrzeby armii, która ma bronić ich przed spodziewaną napaścią ze strony państwa, którego marionetką był Janukowycz. Witamy na wschodniej Ukrainie.
Postsowieckie kontrasty
Gigantyczny plac Wolności w Charkowie – tu króluje wysoki pomnik Lenina. Nie padł ofiarą „leninopadu”, jaki miał miejsce w wielu innych miastach Ukrainy. – A dlaczego miałby zostać zburzony, toż to nasza historia – mówi kobieta zbierająca podpisy pod referendum. – Nie zburzyli, bo… metro biegnie pod pomnikiem – wyjaśnia jeden z taksówkarzy. Kilkaset metrów dalej, na innym placu: Taras Szewczenko, narodowy wieszcz Ukrainy. W jednym z parków pomnik Mykoły Chwylowa – pisarza odrodzenia ukraińskiego. Komunista, ale zasłynął m.in. z wezwania „precz z Moskwą” oraz „dawaj w Europu”. Tuż obok – pierwszy na obszarze ZSRR (od 1989 r.) krzyż upamiętniający ofiary Wielkiego Głodu zafundowanego Ukraińcom przez Stalina. Niewiele osób zresztą wie, że teren dzisiejszego parku i placu zabaw to dawny cmentarz. W ramach „czyszczenia pamięci” w czasach radzieckich został zaorany. Wcześniej, jak głosi charkowska legenda, sam Józef Wissarionowicz Dżugaszwili podczas pierwszego pobytu w Charkowie zażyczył sobie pokój z widokiem właśnie na tę nekropolię… Budynek stoi do dziś. – Taka już tutejsza schizofrenia: z jednej strony Lenin, z drugiej symbole antysowieckie – Mychajło Barbara z Charkowa kwituje krótko tę „wielokulturowość”. Nie ma jednak wątpliwości, że toczy się teraz prawdziwa wojna o dusze Ukraińców: z jednej strony prorosyjskie demonstracje, zasilane głównie przez samych Rosjan, wynajętych i zwożonych do Charkowa bezpośrednio z Rosji, którzy nakręcają miejscowych stęsknionych za „starymi dobrymi czasami”; z drugiej zaś coraz liczniejsza grupa – starych i młodych – świadoma zagrożenia, jakie niosą ze sobą działania Moskwy. Gdzieś pośrodku jest jeszcze dość pokaźna grupa ludzi zwyczajnie obojętnych. Nawet oni jednak, słysząc o żołnierzach ukraińskich w dziurawych butach, spodniach i z niedziałającym sprzętem, oddają ostatnie hrywny na zakup potrzebnych rzeczy. I dlatego pomimo fatalnego stanu ukraińskiej armii i całego państwa Putinowi – jeśli zechce posunąć się dalej w swoim szaleństwie – ze wschodnią Ukrainą wcale nie pójdzie tak łatwo jak z Krymem. Tutaj bowiem nie żyją wyłącznie „ludzie sowieccy”.
Ja ruski człowiek
Pod pomnikiem Lenina grupka aktywistów i paru mieszkańców zbierają podpisy pod wnioskiem o referendum. Czego chcą? Federalizacji kraju, autonomii. – Chcemy sami się rządzić – mówią. Około południa jest ich 10, może 12 osób, późnym popołudniem nie więcej niż 20. – A Polska i NATO niech nas zostawią w spokoju – każą przekazać rodakom.
– Ja ruski człowiek – mężczyzna zbierający podpisy podkreśla to dwukrotnie. – Ci z zapadnej (zachodniej) Ukrainy to inna kultura, mentalność, niech więc mają swoje państwo, a my inna kultura, więc dlaczego nie mamy żyć po swojemu? – pyta mnie kobieta po pięćdziesiątce – Nie miałabym nic przeciwko, gdyby i Rosjanie nas wzięli – dodaje, a „ruski człowiek” potwierdza z uśmiechem. – Tylko Rosjanie nas rozumieją – tłumaczy kobieta. „Ruski człowiek” na ramieniu ma przewiązaną wstążkę czarno-pomarańczową – znak rozpoznawczy prorosyjskich działaczy (wstążka była częścią medalu za zasługi w walce z nazistami w czasie II wojny światowej). Dokładnie taka sama, jaką noszą niemal wszyscy rozmówcy zapraszani do studia rosyjskiej telewizji państwowej. Kilka dni wcześniej było ich tutaj więcej. Przyjechali m.in. busami zza wschodniej granicy. Napadli na biuro, w którym stacjonowali nacjonaliści z organizacji Patriota Ukrainy, nazywanej Prawym Sektorem Wschód. Zaczęła się strzelanina. Media na Zachodzie podały, że to prorosyjskie bojówki zabiły patriotów ukraińskich. To jednak nieprawda. Strzelały obie strony, ale dwóch zabitych to „ci od Ruskich”, jeden z nich to rodowity Rosjanin. Dla zbierających podpisy pod Leninem to tylko kolejny argument, że muszą się chronić przed faszystami. Putin tylko na to czeka. – Sami już nie wiemy, czym jest ten Prawy Sektor – mówi jedna z osób zaangażowanych w pomoc ukraińskim żołnierzom. Bo wcale nie jest tak, że wszystkie proukraińskie siły popierają działalność skrajnej prawicy. Mają powody do obaw. – Ich ogólnokrajowy lider Dymytro Jarosz zapewniał, że w Charkowie nie ma Prawego Sektora. I nagle okazało się, że do PS przyznaje się Andrij Bielecki, lider Patrioty. Czym zatem jest Prawy Sektor, który swoimi ekscesami dostarcza argumentów prorosyjskim Ukraińcom? – pyta mój rozmówca.
Schrony mają wszyscy
Mychajło Barbara jest aktorem teatralnym. Żona Swietłana reżyserem. On z pochodzenia lwowiak, ale od 10 lat w Charkowie. Ona z dziada pradziada charkowianka. Z przerażeniem oglądają wiadomości i kolejne powtórzenia orędzia Putina. – Nie przeszkadzacie, zza TEJ granicy nie przeszkadzacie – Swietłana daje nam do zrozumienia, że wolałaby tylko nie widzieć gości z drugiej strony. – Myślę, że takich jak my – myślących po ukraińsku, nie po sowiecku – jest jednak większość – uważa Mychajło. – W ciągu tych ponad 20 lat niepodległości zdążyło się jednak wykształcić pokolenie, które nie ma żadnych sentymentów radzieckich. A nawet wśród tych, którzy popierali Janukowycza, widać, że chcą żyć jednak na Ukrainie, nie w Rosji – dodaje. Do rozmowy dołącza ojciec Swietłany, Jurij Iwanowicz. Rocznik 1936. Inżynier w czasach ZSRR. Ani myśli jednak wracać pod ramiona Moskwy. Obala w ten sposób mit, że podział na prorosyjskich i proukraińskich Ukraińców (jakkolwiek to brzmi) przebiega według podziału wiekowego. – A co w Sowieckim Sojuzie było dobre? To, że musiałem przywozić w walizkach z Moskwy produkty, które oni całymi wagonami stąd wywozili? – pyta retorycznie. Charków nazywają „stolicą Wielkiego Głodu”. Nie tylko o ten w latach 30. XX wieku jednak chodzi. Także w latach 40. i później. Pokazują nam schron, w którym przyzwyczaili się trzymać zapasy, tak na wszelki wypadek. Podobne schrony mają ich sąsiedzi. I prawie wszyscy w wielkich miastach. Wojna i głód – nie nowość.
Zrzutka na armię
Mobilizację sporej części charkowskiego społeczeństwa widać również gdzie indziej. Kilka dni wcześniej do charkowskiej komendy wojskowej ustawiły się kolejki ochotników. Komendę nazywa się tutaj ładnie „wojskomatem”. To też dowód na to, że w razie ataku wschodnia Ukraina nie podda się bez walki. – Być może prorosyjskich i proukraińskich mieszkańców tej części Ukrainy jest pół na pół, być może nas trochę więcej, ale wystarczy tylko, że tych pierwszych przestaną wspierać przyjeżdżający tu Rosjanie, a proporcje odwrócą się jeszcze bardziej – przekonuje Iwanna Skyba-Jakubowa. Na co dzień pracuje w agencji PR, po godzinach koordynuje prace jednej z grup obywateli zrzucających się na pomoc dla ukraińskiej armii. Kasa państwa jest pusta, rozgrabiona przez poprzednią ekipę, więc nawet obecny rząd w telewizji reklamuje akcję SMS-ową, która ma wesprzeć żołnierzy. Największe wrażenie robi jednak ta oddolna inicjatywa.
Zastępca redaktora naczelnego
W „Gościu" od 2006 r. Studia z socjologii ukończył w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej przy Ambasadzie RP w Londynie. Laureat nagrody Grand Press 2011 w kategorii Publicystyka. Autor reportaży zagranicznych, m.in. z Wietnamu, Libanu, Syrii, Izraela, Kosowa, USA, Cypru, Turcji, Irlandii, Mołdawii, Białorusi i innych. Publikował w „Do Rzeczy", „Rzeczpospolitej" („Plus Minus") i portalu Onet.pl. Autor książek, m.in. „Mocowałem się z Bogiem” (wywiad rzeka z ks. Henrykiem Bolczykiem) i „Psycholog w konfesjonale” (wywiad rzeka z ks. Markiem Dziewieckim). Prowadzi również własną działalność wydawniczą. Interesuje się historią najnowszą, stosunkami międzynarodowymi, teologią, literaturą faktu, filmem i muzyką liturgiczną. Obszary specjalizacji: analizy dotyczące Bliskiego Wschodu, Bałkanów, Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, a także wywiady i publicystyka poświęcone życiu Kościoła na świecie i nowej ewangelizacji.
Kontakt:
jacek.dziedzina@gosc.pl
Więcej artykułów Jacka Dziedziny
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się