Po powrocie z Rio. Na Światowe Dni Młodzieży do Brazylii wyjechało z naszej diecezji dwadzieścia osób pod przewodnictwem ks. Andrzeja Wołpiuka i ks. Grzegorza Strządały. Wrócili z ogromnym bagażem przeżyć, którym chcą się dzielić z innymi. I chcą realizować papieskie wezwanie: bądźcie misjonarzami!
Gościli najpierw w 29-milionowej metropolii w São Paulo, a potem w Rio de Janeiro. W Brazylii zaskoczyła ich pogoda: było dżdżysto i chłodno, dopiero potem wyjrzało słońce. Ale żywiołowe, gorące przyjęcie rekompensowało ten brak. I było radośnie. A kiedy papież Franciszek zaprosił młodych na kolejne spotkanie do Krakowa, to już była euforia. – Nasza radość była oczywista. To, że ci ludzie wokół nas tak bardzo się ucieszyli i obdarzali nas swoją radością, było niesamowite – przyznają zgodnie. – Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że wszyscy kojarzyli Polskę z papieżem Janem Pawłem II i tym bardziej rozumiemy, jaka odpowiedzialność spoczywa na nas jako jego rodakach, gdy oni przyjadą do Polski w 2016 r.
Sam wyjazd to cud
Dla Mateusza Barana z bielskiej parafii św. Pawła była to dość spontaniczna decyzja. Dla Justyny, Gabrysi i Kasi z parafii Jezusa Chrystusa Odkupiciela Człowieka – przez długi czas nierealne marzenie. Rio wydawało się nieosiągalne, choć już w Madrycie, podczas poprzednich Dni Młodzieży, tak bardzo zapragnęły tam być. Żeby zdobyć pieniądze na kosztowną wyprawę do Brazylii, a przy tym zrobić coś dla innych, przygotowały spektakl teatralny. Kiedy już siedziały w samolocie, jeszcze nie bardzo dowierzały, że jednak lecą. – To było najbardziej zaskakujące, że udało mi się być w Rio. No i zobaczyć papieża Franciszka – mówi Justyna Sadowska. – Zdumiało mnie na miejscu wiele. Zwłaszcza kobieta, która gdy dowiedziała się, że jesteśmy z Polski, ze łzami w oczach opowiadała o swojej czci dla św. Faustyny. – Ja pracuję poza Bielskiem. Kiedy na weekend wróciłem do domu i zobaczyłem ogłoszenie ks. Grzegorza o wyjeździe w parafialnym biuletynie, od razu pomyślałem, że to coś dla mnie. I po tygodniu już byłem pewien, że muszę pojechać. Przeżycie było wielkie. Najbardziej zaskakująca – i ewangelizująca – była dla mnie postawa Brazylijczyków, którzy od pierwszego dnia przyjmowali nas niezwykle serdecznie, choć przecież wcześniej się nie znaliśmy. Ich entuzjazm i spontaniczność, bardzo otwarty stosunek do nas – to było niesamowite – opowiada Mateusz. – Kiedy wybraliśmy się na zwiedzanie Parku Narodowego, zaskoczyło nas, że nie bardzo można go oglądać na piechotę. Nie mieliśmy samochodu, ale niemal od razu zabrało nas swoim autem bardzo sympatyczne małżeństwo, które nie tylko chętnie nam pomogło, ale też pokazało najciekawsze miejsca. Byli dla nas świetnymi przewodnikami, a potem jeszcze odwieźli na dworzec – dodaje ks. Strządała.
Porwani przez radość
Zapamiętają egzotykę kraju, przyrody, plażę Copacabana i inne znane wcześniej ze słyszenia miejsca. Najmocniej przemówili do nich jednak ludzie. – Mnie bardzo ujęli gospodarze, którzy tak gorąco i serdecznie witali się z nami, rozmawiali i starali się z nami dogadać, choć przecież była między nami bariera językowa – mówi Gabriela Oreluk. Z kolei Katarzyna Zuba z Brazylii wróciła „zarażona” ich radością, którą okazywali na każdym kroku, przy spotkaniach z gośćmi czy w gronie rodziny. – Najbardziej przemawiała do mnie ta ich radość z wiary. U nich bardzo dużo się dzieje na Eucharystii. Oni po prostu tryskają tą radością ze spotkania z Panem Bogiem, tańczą, śpiewają i widać, że czują naprawdę Jego obecność. Spotkanie w kościele przeżywają żywiołowo, na znak pokoju są uściski, czuje się to braterstwo jak w rodzinie. Kiedy śpiewają „Alleluja”, to wręcz krzyczą, radość z nich tryska! To docierało do serca. Bardzo mi się to spodobało i żałuję, że u nas jest tak często zbyt sztywno, z dystansem – mówi Kasia. – W tamtej kulturze bardzo uzewnętrznia się swoje emocje, nie tylko w życiu codziennym, ale też w kościele. Oni niczego nie udają przed Panem Bogiem, są żywiołowi, przytulają się, nawet rozmawiają w kościele. Na zakończenie jednej z Mszy świętych brazylijski kapłan poprosił przed ołtarz zakochanych. Cała wspólnota modliła się za nich, a na zakończenie ksiądz powiedział, że mogą się pocałować. U nas to mogłoby być trudne do przyjęcia… Istotne było to, że bardzo dużo Brazylijczyków chodzi do kościoła na co dzień. My to zauważyliśmy, a kiedy pytałam moich gospodarzy, potwierdzali, że tak jest zawsze – mówi Gabriela Fołta z cieszyńskiej parafii św. Marii Magdaleny. Chcemy iść dalej! – Widać było w wielu momentach, jak bardzo sam papież Franciszek przeżywał to spotkanie. Czuło się jego nadzwyczajny entuzjazm. Wzruszające były te chwile, kiedy zatrzymywał się przy chorych, ubogich, rozmawiał z nimi – mówią pielgrzymi. – Niesamowite były zaskoczenia związane z jego obecnością – podkreśla ks. Andrzej Wołpiuk. – Czekaliśmy w jakimś miejscu, wiedząc, że ma być za niecałą godzinę, i nagle widać poruszenie. Mówimy sobie: – To jeszcze za wcześnie, to nie może być papież. A jednak! Okazało się, że rezygnował z własnego odpoczynku, wychodził wcześniej, żeby mieć czas na spotkania i rozmowy z ludźmi. – Bardzo ważne były katechezy naszych biskupów. One utwierdziły mnie w tym, co z jednej strony już wiedziałam, ale co z trudem udawało mi się do tej pory zrealizować. Jak choćby to, że ważne jest, byśmy żyli sakramentami i słowem Bożym. Często tak trudno jest o systematyczne sięganie po Pismo Święte. Bardzo przeżyłam Drogę Krzyżową i rozważania związane z naszymi codziennymi problemami – dodaje Gabrysia. Papież przypomniał młodym, że mają być misjonarzami we własnym środowisku. – Język papieża Franciszka jest obrazowy. Zapamiętaliśmy campus fidei – obóz wiary. Obóz to pole, miejsce, na którym rośnie coś, o co trzeba dbać, i jednocześnie pole treningowe. Te obrazy przemawiały i młodzież z uwagą słuchała – zaznacza ks. Wołpiuk. – Papież pytał nas, jak chcemy towarzyszyć Jezusowi w Drodze Krzyżowej. Mówił, byśmy dodali Chrystusa do swojego życia i przypominał: Jezus na was czeka! Jezus na was liczy! Następny krok będzie polegał oczywiście na realizacji wezwania: – Idźcie i nauczajcie wszystkie narody – mówią młodzi. – Chciałbym to wezwanie zrealizować we własnym środowisku i najbliższym otoczeniu, wśród moich rówieśników. To będzie początek tego dawania świadectwa, że jestem przywiązany do Kościoła i do Pana Jezusa – mówi Mateusz. – Bardzo chcemy się podzielić tym, co zostało w naszych sercach. Na pewno podczas przygotowań do kolejnych Dni okazji nie zabraknie – dodaje Justyna.
Impuls także dla kapłanów
Ks. Andrzej Wołpiuk, diecezjalny koordynator ŚDM – Po raz dziewiąty uczestniczyłem w ŚDM, bo zawsze jest to dla mnie impuls, by od siebie wymagać, ożywiać wiarę. Te były dla mnie wyjątkowe, bo nie tylko było mi dane sprawować Eucharystię z papieżem, ale także uścisnąć jego rękę przy wyjściu z zakrystii. Jestem pod wrażeniem tego, jak Brazylijczycy się przygotowali na nasze przyjęcie. W São Paulo okazało się, że każdy z nas będzie nocować w innej rodzinie, bo rodzin, które chciały przyjąć gości, było więcej niż nas. Byliśmy prawie noszeni na rękach. Nie spotkałem się jeszcze z taką życzliwością. Gdy szukaliśmy drogi, z powodu bariery językowej nieraz nie potrafiliśmy się porozumieć, ale oni po prostu nas prowadzili, gdzie trzeba. Jesteśmy ich wielkimi dłużnikami i odpowiedzieć równą gościnnością będzie naszym zadaniem za trzy lata. Myślę, że Polacy potrafią sprostać temu wyzwaniu. Zresztą już zgłaszają się do mnie pierwsi chętni, by zostać wolontariuszami podczas polskich Dni. Ważne też, by goście znaleźli miejsca w rodzinach, bo to pozwala na głębsze przeżycie spotkania przez obie strony. Ks. Grzegorz Strządała z parafii św. Pawła Apostoła w Bielsku-Białej – To były moje szóste Dni Młodzieży i widzę, że każde są inne, niezwykłe. Pozornie w Rio plan był ten sam co zwykle, a Pan Bóg ciągle nas zaskakiwał. Po pierwsze zaskakiwał nas ludźmi: tym, w jaki sposób nas przyjęli, że wszędzie wokół nas byli. Nas było ośmioro, a zawsze towarzyszyło nam przynajmniej kilkunastu Brazylijczyków. Kiedy po pięciu dniach przyszedł czas wyjazdu, żegnaliśmy się jak z bardzo bliskimi osobami. Niezwykle serdeczne było przyjęcie w domach w Rio. Było tam zdecydowanie biedniej niż w São Paulo, tymczasem oni wręcz stawali na głowie, żeby zapewnić nam wszystko, co potrzebne. Choć sami nie jeździli samochodami, kiedy wyjeżdżaliśmy, przygotowali trzy samochody, żeby nas odwieźć. Często Pan Bóg stawiał na naszej drodze ludzi, którzy za sprawą dobrych słów i gestów okazywali się dla nas wielkim darem – i to nas budowało.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się