Błogosławiona Zofia Czeska. Bezgranicznie zaufała Bogu i 20 lat pokornie czekała na Jego odpowiedź. Opłaciło się.
– W czasach wojen i epidemii wysoka śmiertelność ludzi pociągała za sobą ogromną liczbę osieroconych dzieci. Smutną przyszłość miały przed sobą zwłaszcza biedne i niemające krewnych dziewczęta. Nie mogły się kształcić (dotyczyło to tylko chłopców), więc pozostawione na pastwę losu mogły jedynie żebrać lub stoczyć się na margines społeczeństwa. Zofia Czeska nie umiała na to spokojnie patrzeć – opowiada s. Renata. W instytucie dziewczęta, które trafiały tu z różnych stron Polski, miały zapewnioną opiekę, kształcenie i przygotowanie do dorosłego życia, czyli naukę gotowania, sprzątania i innych kobiecych zajęć. Gdy kończyły 15 lat, zgodnie z ówczesnym zwyczajem były wydawane za mąż lub – jeśli czuły w sobie powołanie – oddawane do klasztoru. Jeśli chciały pracować, mogły iść na służbę do zamożnego domu. Matce Zofii bardzo zależało, żeby przy instytucie była kaplica z Najświętszym Sakramentem, by dziewczęta i pracujące w nim siostry codziennie uczestniczyły we Mszy św. i raz w tygodniu przyjmowały Komunię św. Bardzo chciała też, by instytut formalnie stał się zgromadzeniem zakonnym.
Jest dla mnie matką
Pierwsze czynne (nieklauzurowe) żeńskie zgromadzenie zakonne Panien Ofiarowania NMP (nazywanych powszechnie prezentkami) zostało jednak zatwierdzone dopiero 10 lat po śmierci założycielki, w 1660 roku. Proces beatyfikacyjny i kanonizacyjny m. Zofii otwarto w 1995 r. Cud niezbędny do wyniesienia jej na ołtarze wydarzył się na początku XXI w. 20 grudnia 2012 r. zatwierdził go papież Benedykt XVI. – Cud dotyczy uzdrowienia małego chłopca z bardzo ciężkiego zapalenia mózgu. Lekarze nie dawali mu szans na przeżycie, jego stan był krytyczny. Wydawało się, że niebawem umrze. Cały czas trwała jednak modlitwa za wstawiennictwem matki Zofii. Wielkie było zdziwienie lekarzy i mamy dziecka, gdy nagle, w nocy, stan chłopca zaczął się poprawiać. W niewytłumaczalny z medycznego punktu widzenia sposób choroba nie tylko ustąpiła, ale też nie zostawiła żadnych śladów. Dziś ten chłopiec jest już młodym mężczyzną i jest zupełnie zdrowy – opowiada s. Renata. – W matce Zofii najbardziej ujmuje nas Boża miłość, którą kochała każdego człowieka. Kocha i dziś, i obdarza wieloma łaskami – mówią s. Renata Gąsior i s. Celina Zagórowska, przełożona wspólnoty sióstr z Domu Matki oraz kierownik internatu, pracująca w komitecie organizacyjnym uroczystości beatyfikacyjnej. – Wyniesienie m. Zofii na ołtarze w Roku Wiary to dla mnie wyraźny znak, że Kościół stawia nam ją za wzór wiary w czasach, gdy na rodzinę czyha tak wiele zagrożeń. Dla naszej założycielki wartości rodzinne i patriotyczne były ogromnie ważne. Uważała też, że szkoła jest przedłużeniem domu rodzinnego, w którym rosną nowe pokolenia, i dlatego w naszym internacie bardzo dbamy o rodzinną atmosferę – podkreśla s. Celina. W Domu Matki mieszka już trzeci rok, a przed laty to właśnie w nim odkrywała swoje powołanie. Jak trafiła do zgromadzenia sióstr prezentek? – Można powiedzieć, że przypadkowo, ale dla Boga nie ma przecież przypadków – uśmiecha się s. Celina. Zofia Czeska zauroczyła ją swoją osobowością, gdy była w szkole średniej i nie myślała, że kiedyś trafi do zakonu. – Przeżywałam wtedy poważne życiowe trudności. Pewnego dnia Bóg postawił na mojej drodze prezentki i od jednej z sióstr dostałam obrazek z wizerunkiem m. Zofii. Niedługo po moim spotkaniu z nią rozpoczął się jej proces beatyfikacyjny. Zaczęłam gorąco modlić się za jej wstawiennictwem o pomoc w moich trudnościach. Powiedziałam, że jest dla mnie jak matka. Uprosiłam bardzo ważną łaskę, a potem wiele kolejnych – wspomina. To, że może mieszkać w Domu Matki w tak gorącym, beatyfikacyjnym czasie, traktuje jak łaskę, zadanie i jeszcze większą motywację do naśladowania m. Zofii w ufności wobec Boga. – Uczę się też od niej odwagi, bo nie zrażała się trudnościami, tylko z Bożą pomocą szła do przodu – dodaje s. Celina.•
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się