Mama. To ona zaszczepiła w małym Władku miłość do Boga. Krzątając się w kuchni od rana w ich rodzinnym domu w Stoczku, śpiewała godzinki. Czy wspominał je w celi śmierci – skazany na samotność i odcięcie od świata jako szczególnie niebezpieczny więzień?
Listopad skłania do wspomnień tych, którzy żyli przed nami. W tym szczególnym czasie chcemy przypomnieć pasterzy kościoła lubelskiego, którzy są już u Pana.
Władek Goral, dziś błogosławiony biskup, słyszał śpiew godzinek, gdy ot-wierał oczy. Kiedy już potrafił, dołączał do mamy w modlitwie. Czasem leżąc jeszcze w łóżku, czasem już zrywając się do swoich dziecięcych zajęć. Mając 7 lat, umiał czytać i pisać. W lokalnej czteroklasowej szkole w Nasutowie był zdolnym uczniem, dlatego pewnie dyrektor powiedział ojcu Władysława, że trzeba chłopaka kształcić dalej. Został więc wysłany do gimnazjum w Lubartowie. „W pamięci rodziny pozostawał zawsze pogodnym cichym chłopcem, który kiedy tylko mógł, biegał do parafialnego kościoła w Dysie, gdzie był ochrzczony i przyjął I Komunię Świętą” – wspomina kuzyn błogosławionego biskupa Henryk Cioczek w swojej książce „Biskup w pasiaku”.
„… aby mi dana była mowa”
Urodzony w 1898 roku, czyli w Polsce pod zaborami, był świadkiem odzyskania niepodległości, pierwszej wojny światowej i wojny z bolszewikami. Walka o wolność i niepodległość wiązała się dla niego z walką o wiarę. Może dlatego gdy Niemcy zaatakowały Polskę w 1939 roku, wówczas już biskup Władysław mówił do swego przyjaciela ks. Michała Słowikowskiego: „Patrzmy w skali światowej. Świat widzi, co może zrobić pogański totalitaryzm. Przez Polskę i jej cierpienia świat musi odnaleźć drogę do Ewangelii”. Wiele lat wcześniej Władysław dał się poznać jako zdolny i sumienny kleryk. Dlatego ówczesny biskup lubelski Marian Fulman wysłał go jako diakona na studia do Rzymu. To tutaj przyjął święcenia kapłańskie w 1920 roku, a pierwszą swoją Mszę odprawił na grobie św. Piotra w bazylice watykańskiej. Na obrazku prymicyjnym napisał: „Proszę Was tedy, Bracia, przez miłość Pana naszego Jezusa Chrystusa i przez miłość Ducha Świętego, abyście wspomagali mnie w modlitwach za mną do Boga, aby mi dana była mowa w otworzeniu ust moich z ufnością, abym oznajmił tajemnicę Ewangelii”. Dostał to, o co prosił. Szczególny dar głoszenia Ewangelii tak, że po księdza Gorala jako rekolekcjonistę ustawiały się kolejki.
Siłę brał z adoracji
Do Lublina wrócił w 1926 roku jako doktor filozofii. Został wykładowcą seminarium, ale nie nauka zajmowała pierwsze miejsce w jego życiu. – Był doskonałym wykładowcą, sumiennym, życzliwym, budzącym zainteresowanie tematem wśród swoich słuchaczy, piszącym nowe rozprawy naukowe. Kiedy jednak ktoś biedny był w potrzebie, największe mądrości filozofii musiały poczekać – wspominali go klerycy studenci. Ksiądz Goral odpowiedzialny był za liczne dobre dzieła w diecezji. Począwszy od redakcji „Wiadomości Diecezjalnych Lubelskich”, skończywszy na cenzorowaniu kurialnych książek religijnych. Inną jego pasją była działalność społeczna i charytatywna. Od 1931 roku był prezesem związku kapłanów Unitas. Jego staraniem wybudowano duży dom emerytów przy ulicy Ogrodowej w Lublinie, który stał się także miejscem spotkań kapłanów. Potrafił rozwiązywać konflikty między księżmi i służyć radą. Był spowiednikiem i rekolekcjonistą wielu lubelskich zgromadzeń zakonnych. Nade wszystko jednak jego serce i kieszeń były zawsze otwarte dla biednych, a mieszkanie dosłownie oblegane przez potrzebujących. – Sam prawie nic nie miał. Żył skromnie, wręcz ubogo. Jeśli coś dostawał, zaraz oddawał biednym. Ponoć którejś zimy przyszedł do niego biedak w lichym ubraniu. Biskup nie miał nic oprócz swojego płaszcza, którego nie zawahał się oddać – przekazują sobie wspomnienia o nim ludzie. Tym, co jeszcze go charakteryzowało, było rozmodlenie i kult Najświętszego Sakramentu. Stąd czerpał siły, spokój i radość.