Uczą się systematyczności, punktualności oraz współpracy – wszystko po to, by pewnego dnia znaleźć swoje miejsce na otwartym rynku pracy.
Upośledzenie ruchowe czy umysłowe nie jest wcale równoznaczne z niezdolnością do pracy. Niepełnosprawni w Zakładzie Aktywności Zawodowej to aż 70 proc. ogółu pracowników pralni i maglowni, która działa od 2008 r. przy Centrum Pomocy Rodzinie w Wodzisławiu Śląskim.
Długie czekanie
Widać zróżnicowanie wśród pracowników. Każdy z nich ma przydzieloną funkcję, bo nie każdy niepełnosprawny nadaje się na każde stanowisko.
Jedni wolą sprzątać, inni segregować pranie. Jest więc pani Ola, młoda i inteligentna dziewczyna, która zachorowała w trakcie studiów ekonomicznych, a teraz stanowi nieocenioną pomoc także przy drobnych pracach biurowych. Jest pan Bogdan – brygadzista, poza pracą w pralni odpowiedzialny także za prace remontowe, prywatnie mąż i ojciec, oraz zamiłowany w książkach o kosmosie pan Marek, który pracuje głównie przy maglownicy, i pan Adaś, pasjonat rowerów, który robi prawo jazdy. Zatrudniani są na 0,55 etatu, z prawem do świadczeń przysługujących zdrowemu pracownikowi. W czasie liczącej 5 godzin i 24 minuty zmiany piorą, maglują i prasują na tyle, na ile pozwala im choroba. Jest ich 20, w kolejce na zatrudnienie czeka trzy razy tylu. – Wielu niepełnosprawnych nie szuka dla siebie zajęcia, wystarczają im renta i wsparcie rodziny, są też tacy, którzy chcą poczuć się potrzebni – mówi Dezyderiusz Szwagrzak, dyrektor wodzisławskiego ZAZ. Zgłaszają się sami, często są to byli praktykanci, którzy pracowali tu w ramach Warsztatów Terapii Zajęciowej czy zajęć organizowanych przez Ośrodek Wsparcia „Perła”.
Na problemy praca
Zakład zatrudnia 30 proc. z umiarkowaną i 70 proc. pracowników ze znaczną niepełnosprawnością. Są więc zarówno osoby o silnych zaburzeniach wzroku, niesprawnych nogach, jak i upośledzeni umysłowo czy schizofrenicy. Często to ludzie, którzy borykają się nie tylko z chorobą, ale i z poważnymi problemami rodzinnymi, mieszkaniowymi. Dlatego powstał Zakładowy Fundusz Aktywności, z którego są pokrywane koszty leków i honoraria dla indywidualnych opiekunów. – Za zebrane pieniądze całą grupą wybraliśmy się na kilkudniową wycieczkę do Brennej – zdradza szef placówki. Prócz tego finansowane są wspólne wyjścia do teatru, kina czy nawet na tańce, dzięki czemu pralnia kojarzy się nie tylko z uciążliwą pracą. – Oczywiście zdarzają się też konflikty, ale wynikają raczej z niezrozumienia, bo podczas gdy pan Piotruś cały czas mówi o policjantkach, pan Krzysio odpowiada mu, mówiąc o komputerach – dodaje. Zdarza się, że któryś z pracowników ma gorsze dni i nie pojawia się w pralni nawet przez miesiąc, a wtedy rękawy do pracy przy żelazku zakasuje nawet pani Ewa, zakładowa pielęgniarka. Konieczna jest więc stała obecność terapeutów, na których spoczywa odpowiedzialność za zaangażowanie chorych. Ważne, by każdy niepełnosprawny przez godzinę w trakcie swojej zmiany uczestniczył w zajęciach rehabilitacyjnych. Ich przebieg zależy od rodzaju i stopnia zaawansowania choroby. Dla jednych są to przede wszystkim ćwiczenia ruchowe, dla drugich – rozmowa, muzykoterapia czy pomoc w nauce czytania. Czy są efekty? – Rok temu opuściło nas dwóch pracowników, jedna pani znalazła pracę biurową, drugi pan, niestety, miał nawrót choroby – mówi dyrektor. – Ale warto nawet dla jednej osoby...
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się