Jakość polskiej polityki na prowincji i w stolicy ocenia dr Rafał Matyja w rozmowie z Piotrem Legutką.
Znowu wszystkiemu winne media?
– Nie tyle nawet media, ile oczekiwania społeczne, popyt na skandal, bo przecież obecne media nie tyle kształtują niskie potrzeby, ile im schlebiają. Dlatego obecny wygląd polityki to także porażka polskiej inteligencji i tryumf bardzo świeżo wzbogaconej klasy średniej, która ma niskie oczekiwania wobec sfery publicznej. Ona jej nie interesuje, trochę ją irytuje, a wszyscy, którzy w tej sferze działają, postrzegani są jako „klasa próżniacza”, dostarczyciel taniej rozrywki. Ten tryumf przejawia się w narzucaniu tonu mediom i takich, a nie innych wyborach politycznych.
Jacy politycy wybierani są przez ową „bardzo świeżo wzbogaconą klasę średnia” oraz ludzi do tej klasy aspirujących, bo tych jest zapewne najwięcej?
– W cenie są politycy, którzy nie wymagają, nie męczą, nie nękają, za to dają poczucie stabilności. Są cichymi administratorami całego systemu. Takie są oczekiwania większości Polaków. Niestety, to nie jest tak, że mamy dobre, przejęte ideałami obywatelskimi społeczeństwo i establishment, wąski krąg polityków, którzy nimi manipulują.
Ponura diagnoza – gdzie zatem szukać światełka w tunelu?
– Wolę powiedzieć, że go nie widzę, bo to skłania do uświadomienia sobie, że naprawdę jest źle, i do dalszych poszukiwań. A światełko może się pojawić w miejscu, gdzie się tego wcale nie spodziewamy. Kto dziesięć lat temu, w czasie rządów SLD, podejrzewał, że ową zmianę może wywołać… Adam Michnik, publikując zapis swojej rozmowy z Rywinem. Nie wiem, kto komu dziś powie „dość” gdzieś na szczytach władzy. Ale jakieś „dość” może wreszcie paść i otworzyć przestrzeń do społecznej aktywności.
Przewiduje Pan, że może nagle na polityczną scenę wyskoczyć jakichś trzech nowych tenorów?
– W obrębie systemu mogą się wydarzyć różne rzeczy, bo on nie jest na tyle domknięty, by na górze nie mogły się pojawić jakieś pęknięcia. Problem polega na tym, że my nie umiemy jako społeczeństwo sprawić, by ta polityka wyglądała inaczej. Wolałbym nie mówić zatem w imieniu milczącej i biernej większości, ale aktywnej mniejszości, która chce coś zmienić.
Reasumując: potrzebne są nowe idee, nowi ludzie, nowy styl uprawiania polityki, a nie zmiana ustroju, konstytucji, ordynacji wyborczej?
– Bardzo wiele zależy od realnych procedur, a nie od prawa. Zmiany mogą dokonać poszczególni ludzie, odmieniając styl pracy i odnosząc sukces. Mój ulubiony przykład to Włochy, które mają ten sam ustrój we wszystkich regionach. Te na południu pracują katastrofalnie, te na północy znakomicie. W tych samych ramach prawnych. Co więcej, gdyby je zmienić, południowe nadal byłyby skorumpowane i klientelistyczne. W badaniach Putnama okazało się, że północ idzie zawsze chętniej głosować w referendach, gdy chodzi o sprawy publiczne, a na południu frekwencja jest najwyższa w wyborach personalnych, gdy można głosować na swojaków.
Na co jest to dowód?
– Na to, jak wiele znaczy mocno ukształtowana kultura polityczna. Ale ją także można zmienić i na tym się skupmy. W końcu jesteśmy mimo wszystko społeczeństwem otwartym na zmiany, innowacyjnym. A zmiana w stylu rządzenia i uprawiania polityki wcale nie jest aż tak trudna, bo nie wymaga nakładów, inwestycji, zmian prawa. Dobra polityka wcale nie kosztuje dwa razy tyle, ile zła. Przeciwnie, pewnie jest dwa razy tańsza.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się