Nowy Numer 16/2024 Archiwum

Problem z generałem

Trudno uwierzyć, że gen. Petelicki popełnił samobójstwo.

Należał do elity funkcjonariuszy służb specjalnych PRL oraz III RP. Dzisiaj media piszą o nim, że był oficerem wywiadu MSZ.

To nieprawda, takiej formacji w ogóle nie było. Petelicki był funkcjonariuszem Departamenty I Służby Bezpieczeństwa, a więc elitarnej formacji, która miała zapewnić komunistom władzę na długie lata. Zdobywane przez niego w latach 70. i 80. informacje, zwłaszcza z USA, były przekazywane także sowieckiemu wywiadowi. Jako funkcjonariusz działający pod dyplomatycznym przykryciem, rozpracowywał Polonię w USA, a później Szwecji. Był zdolnym oficerem operacyjnym, czego doświadczyli moi koledzy, przygotowujący transport z pomocą dla podziemnej „Solidarności”, zdekonspirowany i przejęty przez SB.

Prawdopodobnie nie zrobiłby kariery po 1989 r., gdyby nie wstawiennictwo Amerykanów. Zawsze bronili b. esbeków, których przewerbowali i mieli z ich pracy korzyści. To nie tylko przypadek Petelickiego, który choć należał do pretorianów starego systemu, dobrze urządził się w III Rzeczpospolitej. To dzięki amerykańskiemu wsparciu Petelicki sformował pierwszą profesjonalną jednostkę antyterrorystyczną GROM (Grupa Reagowania Operacyjno-Manewrowego), który brała udział w wielu niebezpiecznych akcjach, m.in. podczas uderzenia na Irak.

Narowisty generał wszedł w konflikt z otoczeniem premiera Włodzimierza Cimoszewicza i odszedł ze służby. Ponownie został dowódcą GROM w grudniu 1997 r. Został odwołany we wrześniu 1999 r., po konflikcie z ówczesnym ministrem koordynatorem ds. służb specjalnych Januszem Pałubickim, który jak się później okazało, nie potrafił Petelickiemu udowodnić nadużyć.

W przedwojennym mundurze, przystojny i wygadany, generał brylował na warszawskich salonach i w mediach. Poznałem go podczas promocji mej książki o rosyjskich służbach, której był  fanem. Opowiadał, że stawiał ją jako wzór swoim żołnierzom, jak wiele można się dowiedzieć wyłącznie ze źródeł jawnych, pod warunkiem, że robi się ich dobrą selekcję i analizę.

Miał nieco łobuzerski urok chłopca z warszawskiego podwórka, który w ulicznych bójkach zaprawiał się do późniejszych wyczynów.  Do końca życia był dumny z GROMU i nie mógł spokojnie patrzeć, jak nieudolni politycy trwonią jego dorobek i nie potrafią robić profesjonalnego użytku z tej niezwykłej jednostki.

W biznesie, zdaje się, sukcesów nie odnosił, blokowany przez inne koterie. Zaskoczył mnie, gdy po katastrofie smoleńskiej zaczął głośno krytykować rząd Tuska, z którym wcześniej raczej nie zadzierał. Sugerował nawiązanie kontaktów z NATO, aby wyjaśnić tajemnicę ostatnich chwil samolotu z polską delegacją rządową do Katynia.

Zawsze zastanawiałem się, czy więcej w tym było bluffu, obliczonego na załatwienie jakiegoś własnego interesu, czy być może rzeczywiście coś wiedział i zabierał głos dla pożytku publicznego. Nie miał żadnych znanych powodów, aby popełniać samobójstwo. Pomimo upływu lat, kipiała w nim chęć życia i gotowość do stoczenia kolejnego pojedynku. Czy w takich momentach może przyjść załamanie i pada wówczas samobójczy strzał, rozwiązujący problemy? Może tak być. Ale mogli mu także pomóc, aby zabrał do grobu wiedzę z różnych etapów życia, a to, że wiedział dużo, jest pewne.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Andrzej Grajewski

Dziennikarz „Gościa Niedzielnego”, kierownik działu „Świat”

Doktor nauk politycznych, historyk. W redakcji „Gościa” pracuje od czerwca 1981. W latach 80. był działaczem podziemnych struktur „Solidarności” na Podbeskidziu. Jest autorem wielu publikacji książkowych, w tym: „Agca nie był sam”, „Trudne pojednanie. Stosunki czesko-niemieckie 1989–1999”, „Kompleks Judasza. Kościół zraniony. Chrześcijanie w Europie Środkowo-Wschodniej między oporem a kolaboracją”, „Wygnanie”. Odznaczony Krzyżem Pro Ecclesia et Pontifice, Krzyżem Wolności i Solidarności, Odznaką Honorową Bene Merito. Jego obszar specjalizacji to najnowsza historia Polski i Europy Środkowo-Wschodniej, historia Kościoła, Stolica Apostolska i jej aktywność w świecie współczesnym.

Kontakt:
andrzej.grajewski@gosc.pl
Więcej artykułów Andrzeja Grajewskiego