Dyskutując o Funduszu Kościelnym, nie wolno zapominać o fundamentach.
Dyskutując o Funduszu Kościelnym, nie wolno zapominać o fundamentach. Po pierwsze, Fundusz Kościelny nie jest i nigdy nie był żadnym przywilejem ze strony państwa dla Kościoła. A takie wrażenie można odnieść, słuchając wielu telewizyjnych rozmów. Przekazywane co roku z budżetu państwa ok. 90 mln zł nie jest żadną łaską czy darowizną dla Kościoła, ale próbą wyrównania strat poniesionych w wyniku grabieży własności kościelnej. Nigdy nie powstałby żaden fundusz, ani w PRL-u, ani w wolnej Polsce, gdyby wcześniej nie doszło do kradzieży majątku kościelnego na olbrzymią skalę. Przypomnijmy raz jeszcze, że komuniści zrabowali katolikom spory majątek. Jednego rabunku dokonali w zgodzie z peerelowskim prawem. Drugiego z pogwałceniem tegoż prawa, a właściwie należałoby powiedzieć bezprawia. Zwrotem majątku zagrabionego bezprawnie zajmowała się Komisja Majątkowa. Rekompensacie za nieruchomości zrabowane zgodnie z prawem – ależ do brzmi! – służy Fundusz Kościelny. Jest to ta część majątku, której Kościół nigdy nie otrzymał z powrotem. Miłosiernie pomińmy fakt, że od początku istnienia, a więc od 1950 aż do 1989 r., pieniądze z Funduszu zamiast służyć Kościołowi, trafiały w ręce jego wrogów.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.